Ks. Przemysław Ćwiek: Kapłan jest jak ratownik TOPR
"Kapłaństwo jest jak wchodzenie na górę przez ratownika TOPR. Musi się mierzyć ze sobą, ale wie, że nie idzie na tę górę sam czy dla siebie. Musi być na tyle silny, żeby móc pomagać innym. Jeśli myśli inaczej, wyłącznie o sobie i o górze, to jest dramat, który skończyć się może w narcyzmie. Powołanie jest służbą!"
Michał Kłosowski: Lubi Ksiądz góry?
Ks. Przemysław Ćwiek: Tak. Ale obawiam się, że młodzi ludzie się górami już nie interesują. Bardziej chyba barami. No, chyba żeby podjechać do tego Morskiego Oka, ale tak, żeby było wygodnie.
Z powołaniem chyba nie zawsze jest tak, że jest łatwo i wygodnie?
Na pewno tak nie jest, ale w ogóle w życiu tak nie jest. Problemem wielu ludzi jest życie w iluzji dotyczącej swojego życia: że da się je przeżyć łatwo, przyjemnie, żeby było miło i żeby nie musieć się deklarować wiążąco.
A wybór drogi powołania jest taką deklaracją ostateczną, wiążącą?
Przeczytaj również
Tak. Dlatego bardzo często koreluje się kryzys powołań z kryzysem podejmowania decyzji.
Czy tylko młodzi mężczyźni mają problem z podejmowaniem decyzji wiążących, czy taki jest model pokolenia obecnych 20-sto i 30-sto latków?
Obserwujemy ogólną trudność w podejmowaniu wiążących decyzji. Czy wynika tylko z lęku? Nie tylko. Na pewno lęk przed zadeklarowaniem się może być obecny, poczucie tego że wybierając jedną z dróg nie można podążać innymi.
A tych dróg współczesny świat oferuje bardzo dużo.
Wielość możliwości, wielość opcji powoduje, że nikt nie chce przeżywać straty. To naturalne. Ale w związku z tym wydawać się może, że da się przejść przez życie przeżywając wszystkie opcje. Nie da się, im szybciej ktoś się o tym przekona, tym lepiej dla jego dojrzałości. Dziś jest wiele osób dojrzałych biologicznie, nie dojrzałych emocjonalnie.
Kiedyś były inne problemy. Na pewno nie jest tak, że dziś mamy ciężko a wcześniej ciężko nie było. Wcześniej jednak te kwestie miały inną naturę, nie było tylu różnych opcji. Ale oczywiście, inne elementy były czynnikami potencjalnie kryzysogennymi.
Może po prostu kapłaństwo nie przychodzi młodemu człowiekowi do głowy, bo nie wiąże się z tym, co w świecie dziś modne? Myślę o splendorze, rozpoznawalności…
To pewnie zależy od środowiska. Patrzmy na kwestię powołań przez pryzmat środowisk, w których żyjemy, mieszkamy, pracujemy. W Warszawie kontekst jest zupełnie inny, niż w małej wspólnocie lokalnej, gdzie może być tak, że ksiądz w dalszym ciągu cieszy się splendorem, prestiżem. Tam będą inne problemy właściwego rozeznania powołania, pytania czy ten kandydat chce być księdzem ze względu na posługę Bogu i ludziom czy właśnie element splendoru jest dominujący? To zróżnicowane.
Rozmawiając z kapłanami pytam często o historię powołania. Odpowiedzi są bardzo osobiste, przypominają reakcję na pytanie o historię zakochania. Czasem słyszę nawet: wiesz, chciałbym aby pozostało to między mną a Bogiem. Jaka była historia Księdza powołania?
Każdy z nas, zastanawiając się nad życiem, chce je przeżyć sensownie. Chcemy, żeby nasze życie miało sens. Oczywiście, jest poziom doznań, który jednak szybko się wyczerpuje. Potem są pytania głębsze: właśnie o sensowność życia. Takie pytania sam sobie stawiałem.
Akurat w mojej ścieżce życia bardzo obecna była filozofia. Jest początek lat 90-tych, w pierwszej klasie szkoły średniej dostałem małą encyklopedię filozofii. Czytałem wówczas po kolei każdego filozofa, były tam też wymieniane ważniejsze dzieła, próbowałem je czytać. Bardzo się męczyłem, czytając.
W pewnym momencie wziąłem do ręki Hegla. Doszedłem do miejsca, gdzie było napisane: „określonością bytu jest jego nieokreśloność” i się zaplątałem. Jako uczeń jednej z pierwszych klas szkoły średniej uznałem, że nic nie wiem.
Bardzo filozoficznie.
Czytałem różne książki. To był i Jean Paul Sartre, bardzo zrozumiały dla mnie, podobnie jak Marcel. W ogóle egzystencjaliści pisali językiem przystępnym, zrozumiałym. Dopiero później, w seminarium, Edyta Stein, Emmanuel Levinas, chociaż to były lektury trudne. Prostszy był Martin Buber i filozofia dialogu. Gdzieś w końcu trafiłem na dramaty Karola Wojtyły, „Promieniowanie Ojcostwa” a przede wszystkim „Przed Sklepem Jubilera” – syntezy filozofii i teologii, piękna.
To mało „cudowna” droga odkrywania powołania…
Wszystko wykuwało się w refleksji i modlitwie, nad światem i nad Panem Bogiem. Oczywiście, byłem też zaangażowany w rekolekcje, wspólnoty; oddychało się tym, życie duchowe było naturalne. Byłem też instruktorem harcerstwa w ZHR i we wspólnocie religijnej. W tym sensie łatwiej było odkryć to powołanie, cały czas był pokarm, który to ułatwiał.
Trudno mi sobie dziś wyobrazić młodego człowieka – mającego 20 czy 30 lat – który odkrywa powołanie czytając klasyków filozofii, czy który chwyta Hegla i mówi: nie ogarniam, tylko Pan Bóg.
Sposób odkrywania powołania przenosi się ze ścieżki intelektualnej na emocjonalną. Nie bezwzględnie i nie u każdego, ale myślę że to są wrota, przez które generalnie młodzi ludzie odbierają rzeczywistość, także religijną. Nie chodzi tylko o emocjonalność w znaczeniu ruchów charyzmatycznych, ale bardziej o emocjonalność przekazu. Mamy różnych celebrytów katolickich, którzy głoszą Słowo. Gdyby wycisnąć treść, to nie ma tam wielkich odkryć czy idei teologicznych. Jest ogromny ładunek emocjonalny, motywacyjny, przekonujący. I to pociąga.
Katolicki coaching drogą odkrywania powołania?
Trochę tak. Kiedy pytam uczestników spotkań, o czym była dana konferencja, są w stanie powiedzieć dwa, trzy zdania. Ale wiedzą, że bardzo im się podobało, bo przeżyli silne, dobre emocje.
Odchodzimy od poznania rozumowego na rzecz emocjonalnego, a teologia to w końcu nauka rozumowo badająca Boga. Czy to potwierdza tezę o kryzysie teologii?
Spójrzmy na Księdza Profesora Michała Hellera. Wiele lat temu będąc na jego wykładzie usłyszałem, że brakuje nam w teologii literatury popularno-naukowej; że brakuje książek popularyzujących teologię jako naukę. Nie książek duszpasterskich, nie świadectw, ale książek popularnonaukowych o nauce – teologii – jako takiej. Ile jest podobnych publikacji z fizyki, z nauk ścisłych, które popularyzują te dziedziny, a nie są książkami stricte naukowymi? Dzięki temu potrafią zainteresować innych. Faktycznie, brakuje tego w teologii. Nie tyle mamy kryzys teologii, ale jej nieznajomość. Duża część wiernych nie zna teologii, bo nie ma okazji do nauczenia się jej. Wydziały teologiczne, które zapraszają świeckich, są czymś pięknym, ale to nie jest masowe.
Gdyby ktoś mnie poprosił o polecenie książki, z której mógłbym dowiedzieć się czegoś o teologii, to powiedziałbym od razu: Katechizm Kościoła Katolickiego. Ale Katechizm jest trudną lekturą.
Dużo ludzi słuchało wspomnianego wykładu ks. prof. Hellera? Z czasów studiów, pamiętam wykład ks. prof. Hellera w Audytorium Maximum UJ. Pełna sala, głód w narodzie był wielki. Czy przez takie postacie można skłaniać do posłuchania głosu powołania?
Kiedy rozmawiam z alumnami, którzy byli na wykładach czy na rekolekcjach, głoszonych przez różnych ludzi często jestem poruszony i zaskoczony tym, na co zwracali uwagę. Bywa tak, że byli na rekolekcjach czy usłyszeli kazanie, które dla mnie osobiście było takie sobie a dla nich odmieniło życie. Nie ma jednego klucza, czy jednego pomysłu na to, jak ułatwiać odkrywanie powołania. Myślę, że to co my robimy w seminarium, to tak naprawdę pomaganie w odkrywaniu powołania. To nie tak, że ktoś odkrył powołanie, przyszedł do seminarium i teraz mówi: dajcie mi trochę szlifu teologicznego, obycia i możecie mnie wyświęcić. Nie.
Czyli to nie tak, że człowiek idąc do seminarium jest pewny, że chce być księdzem?
Deklaratywnie tak, jest pewny. Jest otwarty na przyjęcie tego powołania. Ale w trakcie formacji seminaryjnej – przynajmniej tej początkowej – rozeznaje raz jeszcze czy to rzeczywiście jest powołanie, czy tylko wyobrażenie na ten temat. Musi odkryć siebie, zrozumieć na dwóch poziomach: ludzkim i duchowym. Poznać siebie dobrze jako człowiek, a wcale z tym nie jest łatwo. Nie raz odkrywamy alumnów, którzy mają trochę pracy do zrobienia na poziomie formacji ludzkiej – różne wydarzenia z historii ich życia są na tyle trudne, że wymagają przypomnienia i poukładania na nowo. Nie da się w życiu dynamicznym, w jakim dotychczas żyli, i wiele spraw spychali i zapominali, wejść do kapłaństwa. To ciąży, rozbija.
Wejście do kapłaństwa jest trochę jak wejście na górę: trzeba się zmierzyć z samym sobą?
Nawet więcej, jest jak wchodzenie na górę przez ratownika TOPR. Musi się mierzyć z sobą, ale wie, że nie idzie na tę górę sam czy dla siebie. Musi być na tyle silny żeby móc pomagać innym. Jeśli myśli inaczej, wyłącznie o sobie i o górze, to jest dramat, który skończyć się może w narcyzmie. Powołanie jest służbą! Jeśli tego elementu się dobrze nie zrozumie, jeśli będzie się go wyłącznie wypowiadać werbalnie, to nic z tego nie będzie. Kapłaństwo to służba, Bogu i człowiekowi. Jeśli brak elementu służebnego, to efektem będzie wyłącznie celebracja siebie.
Po co służyć, skoro wszystko, co chcemy dla siebie, mamy dziś na ekranie telefonu?
Wydrukujemy Eucharystię w 3D? Sakramenty to podstawa. Kapłan jest powołany po to, aby służył i sprawował sakramenty. Aby sakramentami prowadził ludzi do Boga. Sakrament Eucharystii, sakrament spowiedzi, to są dwa podstawowe sakramenty. Wszystkie inne prace księdza są pożyteczne, ale mają prowadzić do tego jednego.
Czy spotkał Ksiądz kiedyś seminarzystę czy kleryka, który żałował swojej decyzji?
Spotkałem takich, którzy w trakcie formacji seminaryjnej, rozeznali inną drogę. Wcześniej mówiłem, że poza formacją ludzką jest także poznanie siebie w perspektywie duchowej, w perspektywie Ewangelii i pytanie, czy ktoś taki chce na siebie patrzeć przez ten pryzmat? Inaczej może się nauczyć sprawować liturgię, ale jeśli sam nie przeżyje głębokiej, wewnętrznej relacji z Panem Bogiem będzie jak drogowskaz, który drogę wskazuje ale ludzie go mijają, bo sam stoi w miejscu. To nie jest pomysł na kapłaństwo.
Można mieć braki w metodzie, nie mówić wspaniałą polszczyzną. W naszym seminarium mamy także księży z zagranicy, księża z Redemptoris Maters są też inkardynowani do Archidiecezji Warszawskiej. To są często księża z Ameryki Południowej, z Włoch, niektórzy z nich bardzo dobrze mówią po polsku, inni słabiej. Ale to kwestia trzeciorzędna. Podstawą jest budowanie autentycznej więzi z Bogiem, wówczas jest się autentycznym dla innych ludzi.
Wiara w ogóle opiera się na więzi z Bogiem. W jaki sposób tę więź budować, jak zakochać się w Chrystusie?
Analogicznie jak z miłością między chłopakiem a dziewczyną. Nie da się sobie powiedzieć: od dziś będziemy się kochać i już, jesteśmy w sobie zakochani. Z drugiej strony jednak bez elementu wolitywnego, tego że się chce, nawet jeśli ma się trudniejsze, smutniejsze chwile, to chcę być wierny Panu Bogu i kochać Go żywą miłością. Bez tego elementu nie ma też pracy nad sobą i pozostaje emotywizm, targanie emocjami. Emocje są ważne, ich rozpoznawanie w sobie także, ale nie można dać się im prowadzić.
Nie ważne jak bardzo w danym miejscu góra jest stroma, jeśli chce się zdobyć szczyt, idzie się do góry?
Wywiady ze sportowcami, nawet z tymi którzy wydają się takimi zabawowymi, którzy może bardziej robią atmosferę niż sport, pokazują, jak ciężko każdy z nich trenował. Często w ciszy, bez oklasków, ale podobnie jest z życiem duchowym, które musi być podstawą formacji kapłańskiej. To także jest ciężka praca.