
W życiu nie ma miejsca na bylejakość. Ks. Jakub Bartczak
Jeden z najbardziej uzdolnionych polskich raperów pytany o muzykę, koncerty, popularność, odpowiada: interesuje mnie tylko Bóg! – ks. Jakub Bartczak
Pomimo lęku
Śmieje się, że wyprzedził swoje pokolenie. Jego powołanie było zaskoczeniem dla wszystkich: rodziny, kumpli z podwórka, ale też dla niego samego. Ponad 3 lata zastanawiał się, czy to, co słyszy, to wezwanie do kapłaństwa. Wciąż uciekał przed tą myślą. W Boga wierzył, ale w życiu instytucjonalnego Kościoła nie uczestniczył, nie interesowały go wspólnoty. Był jak część dzisiejszych chłopaków pukających do drzwi seminarium, którzy w kręgu znajomych nie mają z kim porozmawiać o tym co się z nimi dzieje. Zaczął szukać książek o powołaniu. Do dziś pamięta, że gdy w jego ręce trafiła ulotka jednego z zakonów, serce zaczęło bić szybciej. Pojechał na Lednicę. To było niezwykłe przeżycie. Głos wciąż szeptał, a ks. Jakub, mimo lęku, podjął decyzję.
Wybiec na ulicę i ewangelizować
Wstępując w mury seminarium, postanowił całkowicie zerwać z poprzednim życiem. Nie zamierzał zapominać ludzi, odcinać ich od siebie. Zostawiał jednak tamten świat i wszystko, co było w nim złe. Przez lata nikt nie wiedział, że kleryk Jakub Bartczak, to raper Mane. Jak przyznaje, na wspominanie czy opowiadanie o przeszłości nie było nawet czasu. To były lata poznawania siebie i Boga, odkrywania czego On od Jakuba – którego powołał – oczekuje.
Na pytanie, czy po święceniach miał ochotę wybiec na ulicę i ewangelizować, odpowiada „oczywiście”. Bardzo chciał by też jego znajomi doświadczyli spotkania z Jezusem, by oni go poznali i pokochali, tak jak on. Katechez pod trzepakiem jednak nie wygłaszał. To tradycyjnie pozostało miejsce spotkań towarzyskich. Koledzy wiedzieli, że zawsze mogą przyjść, porozmawiać, zadawać pytania. On był w gotowości, ale wolał świadczyć swoim życiem niż prawić nauki. Szanując jego spojrzenie na świat, nie zapraszali go, gdy na stół wchodziły używki. Nie było jednak wyrzutów, że „nie jest już tym samym Kubą”. Kumple zmianę widzieli i nawet doceniali, bo od czasu jak nosił koloratkę stał się lepszy, wrażliwszy i więcej zaczął widzieć. Z chłopaka z podwórka, stał się księdzem rozumiejącym blokowiska. Pisał nawet pracę na ten temat. To był teren ewangelizacyjny, który go pociągał, wciąż bez najmniejszego problemu znajdował język z ludźmi tam żyjącymi. Zresztą jak sam podkreśla, chłopcy z blokowisk, często surowo oceniani przez społeczeństwo, to m.in. ludzie, którzy jesienią 2020 roku, stanęli do obrony kościołów, niszczonych przez manifestacje proaborcyjne. Są oczywiście też znajomi, którzy o sakramenty nie proszą, a ich pytania o wiarę, zdają się być raczej zaczepką. To jednak – jak dodaje – wielkomiejska hipsterka.
Po pierwsze kapłan
Mimo iż już w seminarium mówiono młodym klerykom, że ich talenty moją służyć ewangelizacji, nie od razu jako ksiądz wrócił do rapu. Najpierw potrzebował nabrać tożsamości kapłańskiej, pewności o co mu chodzi. Jak podkreśla, niezbędny był rachunek sumienia, czy wystarczająco mocno mówi o Jezusie, czy wszystko jest drogą do głoszenia. Dlatego w parafii – tak jak w seminarium – nie chwalił się swoim muzycznym dorobkiem. Gdy okazało się, że ministranci i tak odnaleźli jego stare kawałki, było mu wstyd. Twórczość Mene to były teksty przechwałkowe, związane z subkulturą, w której dorastał, śpiewał o kumplach, o dziewczynach.
Decyzje o powrocie do muzyki przemodlił, przemyślał. Po Mene nie zostało śladu, jest ks. Jakub Bartczak. Niezmienna natomiast pozostała łatwość z jaką pisze kolejne piosenki. Należy do czołówki polskich raperów. Im większy tłum na koncercie, tym bardziej on na scenie emanuje energią. Ksiądz jednak woli rozmawiać o Bogu, o rzeczywistości sakramentów i służyć ludziom jako kapłan. To jego zdaniem jest o wiele ciekawsze i ważniejsze. Sam porównuje to do roli męża i ojca, który mimo genialnej pracy, woli zajmować się dziećmi, spędzać czas z żoną i o tym opowiadać, temu poświęcać wolny czas. Osobiste życie ks. Jakuba to kapłaństwo, rapowanie jest zawodowe. Pasja pochłania ułamek czasu i bez względu na sukcesy, ma służyć życiu prywatnemu, czyli głoszeniu Słowa i przyciąganiu do Boga. Świat potrzebuje ks. Jakuba – szafarza sakramentów, raper Jakub pojawia się gdy luka w grafiku na to pozwala.
Przeczytaj również
Osobiste życie ks. Jakuba to kapłaństwo, rapowanie jest zawodowe. Pasja pochłania ułamek czasu i bez względu na sukcesy, ma służyć życiu prywatnemu, czyli głoszeniu Słowa i przyciąganiu do Boga.

Rapujący człowiek w koloratce
Był przekonany, że scena katolickich raperów będzie o wiele większa. Oczywiście, jak zaznacza, młodych zdolnych, stawiających pierwsze kroki nie brakuje. Niektórzy nawet proponują mu występ w duecie. Co ciekawe, jego nowe nagrania, cieszą się większym zainteresowaniem wśród portali hip-hopowych niż katolickich mediów. Jak tłumaczy, rapujący człowiek w koloratce całe środowisko stawia w innym świetle. A dlaczego nie jest tak interesujący „dla swoich”, tego nie rozumie. Na brak popularności jednak nie narzeka. Jego publiczność, to zdecydowanie ludzie wierzący, związani z Kościołem. W przeciwieństwie do niektórych twórców, nie ma nic przeciwko określeniu „katolicki”. On tworzy tylko na chwałę Boga. Jaki więc miałby być?
Sam poza rapem, lubi posłuchać polskiego rocka czy muzyki elektronicznej. Z chrześcijańskiej sceny zdecydowanie docenia Deus Meus. I konsekwentnie, pytany artystę z którym chciałby wystąpić, odpowiada: Marcin Pospieszalski.
Dla tych, którzy po rapującym księdzu spodziewaliby się wzbogaconej o muzykę liturgii, zaskoczeniem może być, że najbardziej lubi ciszę. Jest ona niezbędna w czasie adoracji, ale też podczas Eucharystii. Jak dodaje z uśmiechem, gitarka ją psuje.
Nie ma miejsca na bylejakość
Mogłoby się wydawać, że na lekcje religii do rapera w sutannie młodzież będzie pchać się drzwiami i oknami. Gdy pracował jednej ze świeckich szkół, ławki świeciły jednak pustką. Lekcje przygotowywał z rozmachem. Dajemy ludziom zajęcia z księdzem albo czas wolny. Jak możemy oczekiwać, że wybiorą dodatkową godzinę w szkolnej ławce?! To nie ludzie, to nie przedmiot – który ocenia jako genialny, ale system jest zły. Pamięta, że tę garstkę uczniów, która decydowała się jednak zostać do późna, by być na zajęciach, musiał odwozić swoim autem do domu po okolicznych miejscowościach, bo nie mieli jak wrócić. Zastanawiał się, czy to w ogóle dozwolone, ale jaki miał wybór? Tę historię opowiada zwolennikom katechezy w salkach przy parafii. Jedynej zmiany jaka się domaga, to danie wyboru. Religia albo etyka, w miejsce religia albo pustka.
Teraz uczy w szkole katolickiej, tam takiego problemu nie ma. Co nie znaczy, że lekcje religii mogą być nudne, że nie warto o młodzież walczyć. Zresztą ks. Jakub jest kapłanem w każdej sekundzie swojego życia i każdą chwilę ma ochotę wykorzystać, by o Bogu mówić i do Niego prowadzić. Nie ma więc miejsca na bylejakość. To obowiązuje zarówno przy ołtarzu, w relacjach w ludźmi i w muzyce.