Miałam Przyjaciela. Ciągle Go mam. Choć umarł dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Po heroicznej walce z rakiem. Niektórzy z Was Go znali. To ojciec Krzysztof Syrek, pallotyn. Kiedy po leczeniu w Monachium wracał do Polski, razem z rodziną i specjalistyczną ekipą medyczną, spotkał kobietę – uroczą, oddaną swojej pracy, która potem powiedziała, że wspólna z Krzyśkiem podróż z Monachium do Rybnika była dla niej podróżą życia. Dlaczego?
Krzysiek był już słaby. Lekarze w Niemczech zrobili wszystko, co mogli. A nawet więcej. Wracał do Polski, żeby umrzeć w domu. Wiedział to. Ona też wiedziała. Był pogodzony. „Cały Twój”. Cierpiał bardzo. Długie miesiące. Nigdy nie zapomnę Mszy Świętej, którą odprawiał w swoim pokoju. Tracił oddech. Ale odprawiał dalej. To było dla Niego ważne. Najważniejsze. Potem nie mógł już odprawiać Mszy. Ale ani na chwilę nie zapomniał o tym, że jest księdzem, szafarzem Bożego Miłosierdzia, które nas wyprzedza. Kiedy ta kobieta dowiedziała się, że ma na pokładzie księdza, zachęcona rozmową, zaczęła opowiadać mu swoje trudne życie. On od początku szukał w nim prześwitu, szansy na pojednanie z Bogiem, na czułość przebaczenia, na nowy początek. I znalazł. Powiedział jej o „spokoju”, który może odnaleźć w konfesjonale. I o tym, jak Komunia Święta odmienia życie. Zobaczył łzy radości. Słyszałam, że taki widok to najpiękniejsze chwile w życiu kapłana. Wierzę na słowo.
Przeczytaj również
Krzysiek umarł półtora miesiąca później. We wtorek. Byłam u niego w niedzielę. Kiedy opowiadałam, jak pomyliłam pociągi, chciał się roześmiać, ale sił wystarczyło Mu tylko na uniesienie kącika ust. I błysk w oku. Dużo.
Było w nim tyle radości. Odchodził powoli, a ja patrzyłam i słuchałam, jak kończy się – tu na ziemi – proste, pokorne, dobre życie. Szafarza Bożego Miłosierdzia. Teraz już wie, a my jeszcze nie wiemy, ilu takim, jak tamta kobieta – pokazał prześwit do Boga. Ten sam, którego Bóg – z pomocą takich jak Krzysiek – bez wytchnienia szuka.
Polecamy:
Chrześcijaństwo jest religią darmo otrzymanego przebaczenia. Nie-ludzka logika Boga wciąż zderza się z naszą, każącą nam traktować religię przede wszystkim jako życie zgodne z nakazami, wypełnione ascezą i dążeniem do doskonałości. Tego samego wymagamy od innych. Skoro my tyle poświęcamy, inni też powinni.
W takim ujęciu bezwarunkowe miłosierdzie staje się przejawem słabości i taniego sentymentalizmu. Nie dla Boga.
Enzo Bianchi, charyzmatyczny założyciel i przeor Wspólnoty Monastycznej z Bose pokazuje w swoich medytacjach, że życie Ewangelią to życie skandaliczną miłością Boga. Innej drogi nie ma. I w tym nasza nadzieja.