Nasze projekty
Reklama

Goło i wesoło

Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, że jest sezon ogórkowy, niech zerknie na debatę, która wybuchła na wieść o tym, że Agnieszka Radwańska (z grupą sportowców) pokazała się nago w piśmie promującym zdrowy tryb życia.

To naprawdę jest zabawne, obserwować jak z takiej dupereli robi się dramat w trzech aktach i wyciąga wnioski odnośnie nie tylko zbawienia tenisistki, co i kondycji polskiego katolicyzmu. Ba, łączy się to zgrabnie nawet ze sprawą księdza Lemańskiego (konstatując, że Kościół jest tak zacofany, że nie dość że tępi proboszcza z Jasienicy to jeszcze lęka się Radwańskiej bez majtek).

 

Cały ten cyrk zawdzięczamy w znacznej mierze dyżurnym stróżom naszej moralności, budującym swoją popularność na tym, że w ciągu dziesięciu minut są w stanie precyzyjnie ocenić do kamery każdą drzazgę w oku bliźniego (skromnie pomijając przy tym zawsze wątek zmagań z belkami zalegającymi ich własne oczodoły). Czytając wszystkie te jeremiady o „osobistym upadku Radwańskiej”, lamenty brzmiące tak, jakby tenisistka zdecydowała się co najmniej zostać prostytutką, mam wrażenie, że komuś chrześcijaństwo pomyliło się z islamem, skromność z pruderią, a apostolska żarliwość – z pychą. Bo trzeba jej mieć w sobie sporą dawkę, by z takim zacięciem i swadą walić w grzesznika jak popadnie, zamiast (jeśli już) skupić się na rozmowie o grzechu.

Reklama

 

Pytanie, czy on tam w ogóle był?

 

Reklama

Niech pani Radwańska rozstrzyga to ze swoim spowiednikiem. Ja mogę powiedzieć co nieco o moim odbiorze tego co zrobiła, a jest on zasadniczo taki, że ani mnie to ziębi, ani grzeje. Gdyby była okazja, pewnie chętnie pogadałbym ze sportsmenką co dla niej, kobiety, żyjącej w XXI wieku i przyznającej się do wiary, oznacza skromność, jak ją definiuje, gdzie i dlaczego kreśli jej granice. Jestem autentycznie ciekaw, jak o tym myśli. Docierają do mnie argumenty tych, którzy mówią: to nie był „Playboy“, to pismo sportowe, przesłanie jest proste: będziesz ćwiczył, możesz mieć tak zgrabne ciało. Ktoś inny powie: tani chwyt, wiadomo wszak, że nagość zawsze przyciąga nie tyle bezinteresownych miłośników piękna Bożego stworzenia, ale takich, którzy na widok nagiej pupy z miejsca odczuwają chuć. Cóż, to chyba jednak nie problem Radwańskiej, a takich ludzi. Oni powinni się leczyć.

 

Goło i wesoło

Reklama

My tej terapii im nie ułatwiamy. Stawiam tezę, że wszyscy ci, którzy dziś krzyczą, że Radwańska swoją sesją „rozerotyzowuje” rzeczywistość, „rozerotyzowują” ją jeszcze bardziej. Zamiast uczyć, że nagość nie równa się rozpusta (gdyby była, to po każdym powrocie z Papui, gdzie większość ludzi biega nago nie wychodziłbym z konfesjonału), że do każdego takiego przypadku trzeba podejść indywidualnie, spokojnie, zbadać intencje i kontekst (bo co innego gdy rozbiera się tenisistka, co innego kiedy zakonnica). Niby pomstują, że z seksu zrobiono dziś synonim oddychania i fundament relacji (bo zrobiono i to absurd), że o seksie mówią dziś wszyscy, nakręcają jednak ten sam mechanizm, tylko że z drugiej strony. Z takimi samymi wypiekami też wciąż gadają o seksie, tyle że o „tym właściwym”.

 

Czy tylko ja znam świeckich i księży, którym Dekalog zredukował się do szóstego przykazania? Którzy nawet, gdy mówią (albo piszą) o pięknie miłości, zmieniają to w monograficzne wykłady o seksualnych „rób tak” i „tak nie rób”? Którzy próbując je uwznioślać, redukują jednak ludzkie relacje do wygranego moralnego meczu? Znam kapłana, który postanowił uczyć młodych ludzi przedmałżeńskiej czystości poprzez budowanie mitologii nocy poślubnej. A ja się zastanawiam: dlaczego on upadla swoich podopiecznych, robiąc z nich napalonych obłąkańców, których należy tresować komunikatem: „teraz abstynencja, ale później – stary – bania taka, że ci kapcie spadną”?! Dlaczego nie poświęci tyle czasu ubóstwu i posłuszeństwie, co czystości? Wolę, gdy ksiądz jest wybitnym specjalistą od Jezusa a nie od teologii poślubnych nocy. Naiwnie wierzę, że najpewniejsza droga do moralności wiedzie przez zakochanie się w Jezusie. Bo uczenie ludzi najpierw moralności, owszem, ma głęboki sens, ale zbawić wcale ich nie musi (faryzeusze wkładali wiele wysiłku w moralność, ale w wyścigu do nieba przegoniła ich niemoralna kobieta, która opamiętała się bo bardzo umiłowała Pana).

Goło i wesoło

Wracając do pani Radwańskiej. Mówią mi dziś: oziębły starzec, jak ty, się nie zgorszysz, ale zgorszy się niewinne pacholę. Niewinne pacholę nie wiedziałoby nawet, że może się panią Radwańską w basenie zgorszyć, gdybyś – drogi bracie i siostro – z takim ogniem w swych zdrowych moralnie oczach nie tłumaczył mu, że takie zagrożenie istnieje. Nie robił z tej sesji owocu zakazanego, który tym bardziej smakuje im gwałtowniej jest z rąk wyrywany. To po pierwsze.

 

Po drugie: gdy słyszę potępienia, że „po chrześcijańsku nie zachowała swojej nagości dla swojego męża”, myślę że to ciekawa implementacja do chrześcijaństwa islamskiej mentalności. W chrześcijaństwie bowiem nie samo patrzenie na nagą kobietę jest grzechem, co POŻĄDLIWE PATRZENIE na nią. Naga kobieta nie jest złem, złem jest to co dzieje się na ten widok w mojej chorej głowie. Czy moi znajomi w Papui, niewinnie i od wieków biegający nago lub półnago, przez całe życie kąpią się w moralnym brudzie?

 

Podsumowując: rozumiem, że ktoś może mieć z roznegliżowaniem kłopot obyczajowy, ma taką wrażliwość, nagość narusza jego granice, sprawa jasna – ma prawo, nie ma o czym dyskutować. Zadaniem chrześcijanina nie jest chyba jednak automatyczne ubranie wszystkich, czy tego chcą czy nie chcą. On musi uważać, by nie pakować się tam, gdzie jego słabe punkty łatwo wyprodukują grzech, ale musi też umieć wyjść z pruderii ponad kreskę, nie poprzestać na unikaniu zła, musi robić dobro! W tym przypadku: nauczyć się wreszcie patrzeć na drugiego człowieka (nawet jeśli jest nagi) tak jak patrzy na niego Pan Bóg. A nie jak napaleniec (robienie z człowieka „napaleńca ukierunkowanego słusznie” to też nie jest to o co chodzi, mam wrażenie). I tyle.

Goło i wesoło

I jeszcze last but not least – nie wolno też łamać trzciny nadłamanej. Wysyłanie teraz pani Radwańskiej do piekła, odmawianie jej prawa do bycia katoliczką, lamentowanie nad „upadkiem“ jest dla mnie kolejnym przykładem na to jak infantylnie przeżywamy nasz świat. W którym najpierw delegujemy na kogoś jakieś cechy, oznaczamy go jako wzór, a później – gdy się potknie – próbujemy go wymazać i spalić, bo przecież tak zawiódł nasze oczekiwania, tak bardzo chcieliśmy by był lepszy od nas. Głoszenie Ewangelii to nie oblepianie krzyżykami celebrytów. Bezpiecznie jest uznać, że mamy jeden wzór: Jezusa Chrystusa, a wszyscy jesteśmy braćmi.

 

Zanim wykluczy się kogoś z akcji "Nie wstydzę się Jezusa", warto zadać sobie pytanie: czy Jezus wykluczyłby panią Radwańską ze swojej akcji, z głoszenia Ewangelii? Przyłączyłby się do kamienujących, czy zaleciłby im poświęcenie tej samej energii na rachunek własnego sumienia? O zdrowie moralne narodu zadbano, a kto zadba o duszę pani Radwańskiej? Która – wymłócona zdalnie i bezlitośnie przez miłujących ją współbraci w wierze – może nagle odnaleźć w sobie ochotę by trzymać się od nich, od Kościoła z daleka.

 

 
 

 

Reklama

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Zatrudnij nas - StacjaKreacja