Polscy wolontariusze ranni podczas wybuchu pocisku na Ukrainie. Dostarczali pomoc humanitarną

Wolontariusze, którzy dostarczali pomoc humanitarną w pobliżu linii frontu w Ukrainie, zostali ranni w okolicach Bachmutu. Wśród nich jest zaangażowana w działalność grupy „Klika” u krakowskich dominikanów kobieta. Amputowano jej nogę.

Zdjęcie ilustracyjne | fot. President Of Ukraine/domena publiczna/Flickr.com

Ranni mężczyzna i kobieta to wolontariusze, którzy dostarczali pomoc humanitarną w pobliżu linii frontu w Ukrainie. Wypakowywali z samochodu pomoc dla ludności, kiedy obok wybuchł pocisk moździerzowy. Niestety w przypadku wolontariuszki zakończyło się to amputacją goleni. Mężczyzna ma ranę od odłamka pocisku – poinformował rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz.

„Chcieliśmy dać po prostu ludziom trochę świąt”

To był nasz czwarty wyjazd do Bachmutu. Kupiliśmy tonę świeżego chleba prosto z piekarni, mnóstwo kiełbasy i składniki na sałatkę warzywną. Przygotowaliśmy podarki dla dzieci: słodycze, mandarynki i małe kreatywne zabawki. Grażyna dzień wcześniej z sąsiadami zrobiła olbrzymie ilości kutii. Zabraliśmy 30 litrów barszczu. Chcieliśmy dać po prostu ludziom trochę świąt. Sprawić niczemu winnym dzieciom uśmiech na twarzach. W ich dramatycznych przeżyciach zostawić jakiś promyk światła na przyszłość – opisuje ranny wolontariusz.

„Błysk. Huk. W ułamku sekundy padam na ziemię”

Na profilu FB Kliki pojawił się wpis poszkodowanej wolontariuszki. Kiedy jechaliśmy 6 stycznia do Bachmutu, powiedziałam Kamilowi, że podejrzewam, że Bachmut to najbardziej krwawe miejsce wojny rosyjsko-ukraińskiej. I chyba nie pomyliłam się bardzo wiele. Nie wiedziałam tylko wtedy, że stanie się takim też dla mnie – podkreśla.

Błysk. Huk. W ułamku sekundy padam na ziemię. W lewej nodze czuję obezwładniający ból. W prawej nie czuję już nic, oprócz tego jak strugami zaczyna wypływać ze mnie krew. Nie jestem w stanie się ruszyć, za to widzę jak dookoła ludzie uciekają do schronu. Słyszę za mną krzyk Siergieja, który błaga o pomoc. On też dostał, w plecy.

Opisuje także wydarzenia, które nastąpiły po tym, jak w pobliżu wybuchł pocisk. Znieczulenie, zewnątrzoponowe, nie zasypiam w pełni. Amputację nogi na szczęście przespałam, zakładanie drutów w drugą już nie. Kiedy kończą – pierwszy raz orientuję się, która jest godzina. I że od przylotu minęło blisko 8 godzin – pisze.

Reklama

15 godzin jazdy karetką do granicy

Rano budzę się, a przy moim łóżku stoi delegacja trzech kobiet. Wszystkie trzymają ręce za plecami Pierwsza myśl – rany boskie, co one mi chcą oznajmić? Na całe szczęście złe wiadomości już się skończyły. Dziewczyny w rękach za plecami trzymają okołoszpitalne podarunki w podziękowaniu za pomoc Ukrainie. Dostaję czekoladę, trochę słodyczy i szczoteczkę i pastę do zębów – wspomina krakowianka.

15 godzin jazdy karetką do granicy. W karetce, kiedy w końcu prowadzę rozmowę medyczną po polsku – potwierdzają się moje przypuszczenia. Nie miałam prawa tego przeżyć. Kamil uratował mi życie – pisze o swoim towarzyszu i z wdzięcznością wspomina opiekę, jaką została otoczona w Ukrainie.

„Wiedziałam, co robię. Mam fenomenalną opiekę lekarską”

W Bachmucie codziennie zostaje rannych około 120 osób. 120 osób codziennie w tym jednym miejscu płaci życiem i zdrowiem za 50-100 metrów, które codziennie Rosjanie zdobywają. 120 osób codziennie płaci życiem i zdrowiem, za 50 metrów ziemi. 120 osób. Moja cena relatywnie nie jest wielka. Wiedziałam, co robię. Mam fenomenalną opiekę lekarską, support fantastycznych ludzi dookoła – i niezłe perspektywy na dalsze życie – podsumowuje.

Reklama

Jak wyjaśnia, do Bachmutu polscy wolontariusze jechali, chcąc lepiej poznać i zrozumieć ludzi, którzy tam cały czas żyją. W pierwszym punkcie, w którym byliśmy, zobaczyłam coś, co mnie mocno uderzyło. Kiedy potem leżę na ziemi – dzielę się tą myślą z Kamilem, tak na wypadek, gdyby ode mnie świat miał już tego nie usłyszeć. Nadpopulacja ludzi z niepełnosprawnością intelektualną – opisuje.

Jak dodaje, część ludzi, którzy zostali w Bachmucie to ci „najbardziej bezradni, samotni, nie mający dokąd pójść”. Zobaczyłam w tym miejscu to, o czym mówimy od początku wojny. Niepełnosprawność i wojna to jest kombo, które bardzo, bardzo utrudnia przeżycie. Bez wsparcia z zewnątrz – nie ma na to szans. I nie ma szans pomóc tym ludziom, nie będąc z nimi tam, na miejscu – dodaje, zapewniając, że nie kończy pomocy Ukrainie i zmiany świata na lepszy.

CIESZYMY SIĘ, ŻE ŻYJEMY!!! Wy też się cieszcie z każdego danego wam dnia – kończą swoją relację wolontariusze.

Ranni trafili już do szpitala klinicznego w Lublinie. Po stronie ukraińskiej za ich przewóz i opiekę odpowiadała fundacja Humanosh. Transport koordynował polski resort zdrowia.

KAI,zś/Stacja7

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę