Klerykalizacja. Gdzie?
Intelektualiści polscy w przeważającej liczbie piętnastu profesorów wystosowali apel do władz państwowych w związku z zatrważającym zjawiskiem klerykalizacji kraju. Wystarczy jednak zajrzeć do słownika, by dostrzec, że ta błyskotliwa diagnoza nie ma nic wspólnego z rzeczywistością
To chwalebne, że tęgie umysły usilnie szukają odpowiedzi na pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Że padło na Kościół, nie jestem zdziwiony ani krzty, wszak w Polsce jest od dawna traktowany z buta jak bezdomne szczenię. Bo czy da się wskazać inną instytucję w Polsce, której tak krytyczną i niegasnącą atencję poświęcają wszystkie media, na której grzechach znają się wszyscy redaktorzy, na której krytyce partie budują sobie społeczny kapitał i dostają się do Sejmu i która wiecznie jest winna wszystkiemu? Nie. Taką rolę pełni u nas tylko Kościół.
Media specjalizują się w relacjonowaniu kościelnych wydarzeń, gazetowi detektywi wyszukują nieprawidłowości i skandali, telewizje miesiącami wchodzą w butach w kościelną jurysdykcję, wywierają presję na hierarchów, a tych, którym z nimi nie po drodze oczerniają bez ponoszenia odpowiedzialności. Ot, jak duchowieństwo zdominowało nasze życie!
Nie mamy bowiem do czynienia z klerykalizacją przestrzeni publicznej, ale z jej radykalną deklerykalizacją! A bajdurzenie sygnatariuszy apelu nie jest niczym innym jak entą z rzędu inkarnacją mentalności kieszonkowca, który wkładając ręce w torebkę staruszki, krzyczy: kradną!
Przeczytaj również
W ciągu ostatnich miesięcy zwolniony za skorzystanie z klauzuli sumienia został dyrektor świetnie funkcjonującego szpitala, wiceminister sprawiedliwości został za poglądy wygnany z resortu i zastąpiony fanatyczną genderystką, ludzie wierzący nie mogli podpisać deklaracji wiary, ani nawet protestować przeciw bluźnierczym spektaklom bez akompaniamentu stukających się po czołach mędrców.
Bo ponoć tak nas już to katolskie duchowieństwo omotało, że wiceminister nie może być benedyktyńskim oblatem, ale poseł może być wiceprzewodniczącym loży. Biblię można targać, ale protestować przeciw spektaklom nigdy. Wierzący musi zostawić przekonania przed gabinetem i urzędem, ateista może nosić je wszędzie.
Wśród wielu zabawnych i niestety niekonkretnych zarzutów umieszczonych w apelu dla mnie niekwestionowanym numerem jeden jest domniemane blokowanie inicjatyw legislacyjnych. Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i dzieci nie została bowiem przyjęta z winy Kościoła i – jak diagnozuje prof. Środa – polityków PSL, którzy się go ponoć pilnie słuchają. Aż dziw, że przy tak potężnej władzy wetowania ustaw Kościół zawahał się w sprawie ustawy o leczeniu niepłodności i wielu innych dokumentach, które mimo wszystko zostały przepchnięte przez parlament.
Wszystko dlatego, że to mityczne wtrącanie się Kościoła do polityki, na które sygnatariusze listu i ich ideowi sprzymierzeńcy dostają ataku świerzbu, to bujda. Na resorach. Jest bowiem dokładnie odwrotnie.
Rozdział państwa od Kościoła kończy się bowiem w chwili, w której państwo czegoś potrzebuje: pomniejsi politycy łaszą się do kościelnych ławek jak koty do worka z jedzeniem, w przededniu wyborów chętnie wystają pod świątyniami, by zyskać kilka głosów, terenowe jednostki władzy zwracają się z prośbą o odczytywanie komunikatu na mszach świętych, a w telewizji prof. Środa przekonuje duszpasterza, by naciskał w sprawie feministycznych postulatów.
Jeśli ludziom niewierzącym jest w Polsce źle z powodu wszechobecności Kościoła, to dzieje się tak nie z winy tej instytucji, ale mediów i polityków, którzy na jej krytyce lub zachwalaniu kształtują sobie markę. Zamiast apelować do władz o niesłuchanie głosu Kościoła, przestańcie się nim zajmować, dajcie mu żyć swoim życiem, relacjonujcie tylko fakty, nie snujcie nieustających domysłów, nie faszerujcie wymierzonym w oglądalność obłudnym uwielbieniem dla papieża Polaka i nie przekonujcie wszystkich, że muszą mieć na temat Kościoła własne – czyli Wasze – zdanie.
I skoro już tak ładnie apelujemy: wyjdźcie z domów, pojedźcie zobaczyć innych ludzi niż Wasi wyborcy i czytelnicy i spotkajcie się z tymi, którzy dzięki temu, co Wy mądrze nazywacie klerykalizacją przestrzeni publicznej, mają co jeść i gdzie żyć. Weźcie na ręce dzieci z Downem, które chcieliście wyabortować, a które Kościół obronił, zobaczcie, jak uczniowie, których spisaliście na straty jedzą posiłek za parafialne pieniądze, przytulcie w noclegowniach bezdomnych staruszków, którym do zaproponowania macie tylko eutanazję i zobaczcie jak żyją wielodzietne rodziny, którym z braku funduszy chcielibyście odebrać pół potomstwa.
Spotkajcie ich i powiedzcie, że ich życie jest przesadnie sklerykalizowane. Jeśli nie zabiją Was śmiechem, to tylko przez grzeczność.