Nasze projekty

Wybrałem przebaczenie. Historia z Ugandy

“Bez przebaczenia ta wojna w ludziach się nie skończy” - mówi Steven Rafel Kilama, ksiądz. Jako nastolatek został uprowadzony przez Bożą Armię Oporu w czasie wojny na północy Ugandy. Jego historia jest wstrząsająca, przeżył piekło

fot. Krzysztof Błażyca

Świadectwo człowieka porwanego przez rebeliantów

Stephen miał szesnaście lat. To się zdarzyło jedenastego maja 2003 roku. Był wtedy uczniem Sacred Heart Secondary School.

Reklama

– … Tej nocy przyszli rebelianci. Wybili szyby, zaczęli świecić latarkami po klasach. Krzyczeli w aczoli: „Yabo dogola! Yabo dogola!”, co znaczy „Otwierać drzwi, otwierać!”. Ale nikt się nie ruszał. Wszyscy byli w strachu. Ostrzelali nas od zewnątrz. Schowałem się pod łóżkiem. Weszli do pomieszczeń. Zobaczyłem wojskowe buty. Chwycili mnie za nogę i wyciągnęli. Usłyszałem przeładowanie broni. „Wychodź albo cię zastrzelę!” Świecił mi latarką w oczy. „Siadaj!” Zaczęli mnie wiązać. Wtedy zobaczyłem, jak zabijają kolegę. Uderzyli go kilka razy pangą. Związali nas i wyprowadzili na zewnątrz, poza ośrodek. Na pobliskim boisku zobaczyliśmy siedemnaście młodych dziewcząt. Przyszły do naszego seminarium, szukając schronienia. Zabrali je… Jedna z dziewcząt była chora. Prosiła, aby pozwolili jej zostać. Wtedy jeden z rebeliantów zapytał: „Która to ta, co narzeka?”. Tamta niewinnie podniosła rękę do góry. Kazał jej podejść do siebie i wtedy pięć razy uderzył ją w twarz. Powiedział, żeby nigdy nie mówiła tak głupich rzeczy, w przeciwnym razie ją zabije. (…)

Ruszyliśmy. Szliśmy całą noc, coraz głębiej w busz. Nie znałem okolicy. Marsz trwał aż do około południa. Wtedy zarządzili postój pod drzewami mango. Tam było wiele mango, cały las mango. Zebrali, abyśmy zjedli. I ruszyliśmy dalej. Aż do drogi… (…)

Reklama

Przez cały ten czas myślałem, czy wojsko było powiadomione. Zobaczyliśmy śmigłowiec. Rebelianci kazali się nam schować do lasu, położyć na brzuchach. Jeden z kolegów spróbował wtedy uciec. Myślę, że właśnie wtedy, gdy leżał, po cichu udało mu się oswobodzić z więzów. Niestety rebeliant, ostatni w tej grupie, doszedł do niego, uderzył. „Próbujesz uciec? Zabiję cię!” Kazał mu się położyć na ziemi. Założył bagnet na AK i pchnął go trzy razy w plecy. Potem powiedział do nas: „Ten człowiek próbował uciec, teraz wy tu przyjdziecie i zadepczecie go na śmierć”. Kilku moich kolegów w strachu przed śmiercią poszło. I zadeptali go… (…)

Reklama
fot. Krzysztof Błażyca

Było około osiemnastej, gdy dotarliśmy do obozu. To był obóz szkoleniowy dla porwanych. Wielu tam było. Komendantem tej dużej grupy był Onen Kamdun. Miał długie włosy, splecione w warkoczyki. Był w wojskowym mundurze. Gdy stanęliśmy przed nim, powiedział w aczoli: „Wajolowu awobe – welcome boys” (witajcie, chłopcy). Oczywiście nikt z nas nie odpowiedział.  Mówił dalej: „Słyszałem od moich żołnierzy, że niektórzy z was odmówili, stawiali opór. Którzy to?”. Ale my cały czas milczeliśmy. Osobiście nie widziałem nic takiego… Może to było w innej części naszego seminarium… Wtedy powiedział coś, co nas przeraziło: „Czy mam wybrać spośród was trzech, których zabiję, abyście się przekonali, do czego jesteśmy zdolni?”  Zaczął nas rozdzielać pomiędzy innych komendantów. Jeden z nich podszedł do mnie i mojego kolegi, który miał na imię Patrick. Powiedział: „Ty i ty”. Zabrał nas. Poszliśmy za nim. Dokoła słychać było strzały. Patrick był słaby i upadł. Ten zaczął go bić, aż Patrick stracił przytomność. Gdy dotarliśmy do obozu, zobaczyliśmy pięć dziewcząt. Też były zrekrutowane. Na miejscu ten, co nas prowadził, powiedział, że mamy usiąść i się zrelaksować. I że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko będziemy robić, co nam każą. (…)

Następnie powiedział: „Teraz idziemy się modlić”. Musieliśmy ściągnąć ubrania. Wysmarowali nas olejem shea. Potem uczynili znak krzyża na naszych ciałach. Na klatce i na plecach. „Teraz jesteście jednymi z nas”, powiedzieli. I dodali, że jeśli podejmiemy głupie decyzje ucieczki, to nas zabiją. Bo jedyną karą jest śmierć. Nie wierzyłem, dopóki nie zobaczyłem na własne oczy. (…)

Kolejna grupa, do której się dostałem, była dowodzona przez Okota Odhiambo. On był potem na liście poszukiwanych przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Jeden z najwyższych dowódców LRA.

Tekst jest fragmentem nowowydanej książki Krzysztofa Błażycy „Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy”, która ukazała się pod patronatem Stacja7.pl

Kiedy zaprowadzili mnie do niego, siedział pod drzewem. Dokoła niego sześć kobiet. Zaczął zadawać mi pytania. Powiedział: „Nie próbuj uciekać, zostań z nami, wkrótce obalimy rząd. Wtedy wrócisz na studia, do swego seminarium”. Starał się zachęcić mnie do pozostania z nimi. Potem nakazał eskorcie odprowadzić mnie do innej grupy. Tamten dowódca nazywał się Opit. Był kimś w rodzaju sierżanta. Byli tam rekruci tacy jak ja. Powiedział, że zostanie z nimi. Cały czas byliśmy w drodze. Zatrzymywaliśmy się najwyżej na dwa dni. LRA napadała na wioski, aby uzupełnić zapasy żywności. Napadali nawet na IDP camps. Myślę, że mieli dobrze zorganizowaną siatkę wywiadowczą. Wiedzieli, którego dnia jest dystrybuowana żywność i gdzie. Atakowali natychmiast. Napadali wieśniaków, kradli jedzenie. W tym okresie uczyli nas, jak trzymać broń, używać jej, jak ją składać. Po takim przeszkoleniu wybierali jedną osobę, aby pokazała, że jest gotowa walczyć. Ja łapałem te rzeczy szybko. Mówili mi: „Będziesz dobrym dowódcą w przyszłości”. Pomiędzy nimi były też dziewczęta, które miały broń. I było wiele dzieci. Większość stanowiły dzieci…  Pamiętam dziewczynę, która próbowała uciec. Mogła mieć trzynaście lat. Oddawali ją różnym dowódcom, służyła w kuchni, musiała też walczyć. Tamtego dnia udała się nad rzekę z inną, która była żoną Odhiambo. Poszły prać. Po drodze powiedziała jej, że jest zmęczona takim życiem, przesycona tym szaleństwem i że ucieknie przy pierwszej okazji. Niestety tę rozmowę usłyszał jeden z ludzi Odhiambo. Gdy wróciły do obozu, wszystko toczyło się normalnym trybem, do czasu gdy Odhiambo wezwał je do siebie. Spytał o rozmowę nad rzeką. Dziewczyny zaprzeczyły. Wtedy Odhiambo posłał po tego, który podsłuchał rozmowę. Był wściekły. Swoją „żonę” kazał pobić, a tę, która chciała uciec, kazał zabić. Ja akurat gotowałem milet i kasawę. Powiedzieli mi: „Chodź, chodź, coś się dzieje”. Zobaczyliśmy dowódcę. Mówił: „Ta dziewczyna chciała uciec. Teraz wy macie ją zabić”. Ona milczała, cała w strachu. Nic nie mówiła. Krzyknął: „Na co czekacie, rekruci? Zabić ją!”. Chwycili kije, kamienie, zaczęli… Starałem się wycofać i wtedy on krzyknął: „Stać!”. Popatrzyli na mnie. Ponieważ byłem porwany z seminarium, mówili na mnie „ksiądz”. Odhiambo powiedział wtedy: „Ten ksiądz jeszcze nikogo nie zabił, od kiedy jest z nami. Teraz ma swoją szansę. Wykończ ją”. Tłum powtórzył: „To prawda, nie zabił nikogo, wykończ ją. Uderz w głowę”. „Nie, nie mogę, to szaleństwo…”, broniłem się. „Kwestionujesz nasze rozkazy?” Milczałem. Wtedy kazał im zabić mnie. Uderzyli mnie w plecy. Upadłem. Zaczęli mnie okładać. „Albo ją wykończysz, albo my wykończymy ciebie!” Leżałem skulony na ziemi. Uderzyli mnie w głowę, w kark. Potem w żołądek. Ból przeszył mi ciało. „Zabij, zabij albo zabijemy ciebie!” Bili mnie bez końca, aż z bólu krzyknąłem. „OK, zrobię co chcecie, tylko mnie już nie bijcie”. „Wstawaj! Get up! get up!

Gdy byłem na kolanach, powiedzieli: „Wciąż odmawiasz?”. I ponownie uderzyli mnie w plecy. „Wykończcie ich obu!”, usłyszałem. A ona patrzyła, jak mnie bili i jak w końcu zgodziłem się ją zabić. Nie miałem wyboru. W moim sercu myślałem: „To sprawa życia i śmierci. Jeśli odmówię, oboje zginiemy”. Nie miałem wyboru, jak tylko zabić tę niewinną, przestraszoną dziewczynę, która była tak samo porwana jak ja. Wiele myśli burzyło się we mnie. Tylko Bóg wie, co się we mnie działo. Ale aby żyć, musiałem zrobić to, czego ci ludzie chcieli ode mnie. Wziąłem pangę, a oni krzyczeli: „Yeah! Yeah! Bądźmy tego świadkami, bądźmy świadkami, jak ksiądz zabija człowieka!”. Stanąłem na nogi. „Uderz ją, uderz!!!”

Widziałem ją, niewinną. Boże, przebacz! Zamknąłem oczy i podniosłem pangę, aby ją uderzyć. Wtedy ktoś mnie chwycił z tyłu, wykręcił mi rękę i znowu upadłem. Usłyszałem śmiechy. Wszystkie siły mnie opuściły. Ktoś krzyknął: „On jest tchórzem! Zabijcie ją!”.

Rzucili się na nią. Widziałem. Leżałem na ziemi. Słyszałem, jak ją biją. Wstałem po wszystkim. Jej głowa była roztrzaskana. Nie można było jej rozpoznać. Mózg leżał rozlany, zmieszany z popękanymi kośćmi i krwią. Ci ludzie są obłąkani… These men are crazy people… (…)

– Przebaczyłeś…?

– Wybrałem przebaczenie. Trzeba zamknąć ten krąg nienawiści. Wiesz, po wojnie spotkałem mego pierwszego dowódcę. W ośrodku dla ofiar tej wojny. Wcześniej był tak samo porwany jak ja. Zawołałem go. Najpierw wydawał się przerażony. Ale podałem mu rękę. Potem nawet… zaprosiłem do domu. Przebaczyć to najlepsza rzecz. Bez tego ta wojna w ludziach się nie skończy. A wtedy w buszu… dużo się modliłem… na różańcu. Dla nich to były dekoracje Ale ja wiem, że gdyby nie Bóg, nie wróciłbym do domu. Dlatego opowiedz moją historię. Niech ludzie się dowiedzą, co się tutaj działo…

Steven Rafel Kilama, uprowadzony przez Bożą Armię Oporu (Lord’s Resistance Army) Josepha Kony’ego, w czasie wojny na północy Ugandy

Autor i ks. David Okullu, twórca Solidarity for Rural Development Organisation (SORUDEO)

Tekst jest fragmentem nowowydanej książki Krzysztofa Błażycy „Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy”, która ukazała się pod patronatem Stacja7.pl

Strona książki: http://www.krewaczoli.pl


Książka promuje akcję budowy studni na północy Ugandy, we wsi Pabo. http://razemdlaafryki.org/sorudeo/  oraz https://www.facebook.com/RazemdlaAfryki/

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę