Nasze projekty

Abp Hoser: Kapłaństwo nie zna emerytury

- Kapłaństwo nie zna emerytury - mówi w wywiadzie dla KAI abp Henryk Hoser. W przeddzień przejścia w stan spoczynku, 7 grudnia biskup warszawsko-praski opowiedział o drodze, jaką przeszedł w Afryce, Francji, Belgii i Watykanie, wreszcie w diecezji warszawsko-praskiej. Wspomina swoją misję w Medjugorie i mówi o wpływie ewentualnej aprobaty kościelnej na rozwój tego słynnego miejsca objawień i pielgrzymek.

Publikujemy wywiad z abp. Henrykiem Hoserem:

Alina Petrowa-Wasilewicz (KAI): Podobno na emeryturze ma się najwięcej pracy?

Abp Henryk Hoser: Tak się mówi, ja jeszcze nie próbowałem emerytury. Kapłaństwo nie zna emerytury, dopóki się ma siły, trzeba służyć kapłaństwem. A skoro mam pełnię kapłaństwa w stopniu biskupstwa, to nie zamierzam oddać się bezczynności. Wszyscy emeryci zapowiadają, że teraz przeczytają książki, na które nie mieli czasu, będą pisać pamiętniki… Ale ja nie lubię opowiadać o sobie, więc nie wiem, czy napiszę jakieś pamiętniki. Jestem w fazie turbulencji, musi się wszystko ułożyć i uspokoić.

Reklama

KAI: Podczas Mszy św. odprawionej w 75. urodziny ks. Arcybiskupa, powiedział Ksiądz Arcybiskup, że nigdy nie odmawiał przełożonym wykonania trudnych poleceń. Zdarzają się przecież sytuacje, w których zastanawiamy się, czy podołamy. Co to były za polecenia?

– Pierwszym poleceniem było przygotowanie terenu do naszych misji w Afryce, w 1972 roku. Otrzymałem sugestię żeby stworzyć koło misyjne w seminarium Księży Pallotynów w Ołtarzewie. Stworzyliśmy takie koło, nazwaliśmy je Wspólnotą Misyjną i proszę sobie wyobrazić, że wszyscy jej członkowie z tego założycielskiego pokolenia pojechali później na misje. Było zakodowane w świadomości uczestników żeby podjąć się tego zadania, a był to odważny krok, bo nie mieliśmy przecież żadnego doświadczenia misyjnego.

KAI: Trzy lata później ląduje Ksiądz w Kigali…

Reklama

– Ląduję w sierpniu 1975 roku. Pozostałem tam na dwadzieścia jeden lat, podejmowałem kolejne wyzwania. Najpierw, w 1981 r., zostałem tam delegatem prowincjała, czyli delegowanym wyższym przełożonym dla wszystkich współbraci w Rwandzie i Kongo Kinszasa, wówczas zwany Zairem. Zgodziłem się też pełnić funkcję superiora, czyli przełożonego regionalnego, a region obejmował Rwandę, Zair i Belgię, gdzie mieliśmy dom – prokurę misyjną. I tam na misjach także panowały trudne warunki. Polowe i pionierskie w wielu dziedzinach, bo nie tylko pełniłem funkcje kościelne, ale jednocześnie praktykowałem medycynę, leczyłem ludzi.

KAI: I wybudował ks. Arcybiskup szpital.

– Właściwie klinikę dzienną, ale ona miała także nocne dyżury. To było wielkie wyzwanie, miałem czterdzieści osób personelu. Rozpocząłem też Akcję Rodzinną, czyli oryginalny program towarzyszenia rodzinie w sposób całkowity, czyli w rozwoju duchowym, psychicznym i cielesnym. To było też uczenie odpowiedzialności za ludzką płodność. Pełniłem więc cały szereg funkcji, które podejmowałem nie wymigując się od nich, bo po pierwsze, widziałem w nich sens, a poza tym ktoś w końcu musiał to robić.

Reklama

KAI: To był pionierski okres budowania placówek, tworzenia wspólnot od podstaw.

– I warunki też były pionierskie. W 1994 r., po ludobójstwie w Rwandzie, którego nie byłem naocznym świadkiem, bo wydarzyło się, gdy byłem na roku szabatowym w Europie, zostałem wezwany do sekretariatu Synodu dla Afryki, który odbył się w latach 1994-1995. Zostałem wyznaczony ekspertem od spraw rodziny i rozwoju na synodzie biskupów dla kontynentu afrykańskiego. Powiedziano mi też, że w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II mam wygłosić alokucję na te tematy.

Później ni stąd, ni zowąd w lipcu 1994 r. zostałem wezwany do Watykanu i wysłany „stante pede”, już z paszportem dyplomatycznym, do Rwandy z misją wizytatora apostolskiego. Do Rwandy przyjechałem miesiąc po ustaniu ludobójstwa, były już wówczas nowe rządy wojskowe. Widziałem groby ludzkich istnień i gruzy infrastruktury, zobaczyłem także zniszczenie tego, co tyle lat z takim wysiłkiem budowaliśmy. Wszystko było ograbione, wyposażenie okradzione, w wielu miejscach walały się jeszcze ludzkie kości. W opuszczonym ogrodzie sióstr klarysek widziałem klatkę piersiową, obok niej dokumenty młodego człowieka z Zairu. Psy porozciągały resztę zwłok, została tylko klatka piersiowa. To była niesłychanie trudna misja.

W Rwandzie przebywałem do czasu wprowadzenia w misję nuncjusza apostolskiego Polaka, abp Juliusza Janusza. Dziś jest on nuncjuszem w Słowenii. Po zakończeniu misji musiałem opuścić Rwandę, bo taki jest zwyczaj dyplomatyczny, ale nie miałem już tam wiele do zrobienia, a rozpoczęte dzieła poprowadzili następcy. I wówczas Ks. Generał wyznaczył mnie superiorem komisarycznym, czyli nie z wyboru, a z wyznaczenia przez Księdza Generała, czyli przełożonym regionalnym, pallotynów we Francji. To była niesłychanie trudna misja.

KAI: Dlaczego?

– Pod pewnymi względami trudniejsza niż w Afryce. Gorzej niż w Afryce. Ponieważ kraje afrykańskie są krajami mało reglamentowanymi w sensie administracji, finansów, regulaminów pracy, bezpieczeństwa. Podczas gdy Francja jest jednym z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów w Europie. Od czasów Ludwika XIV nic się w niej nie zmieniło. Trzeba wiedzieć, że Regia francuska pallotynów podjęła się posługi na rzecz Polski pod komunistycznymi rządami, szczególnie zaś produkcją i wydawaniem książek, Edition du Dialogue, Znaków Czasu. Była tu drukarnia, która pracowała dla Polski. Po 1989 r. cała ta praca straciła rację bytu i trzeba było skierować jej wysiłek i posługę na inne tory. A człowiek, który przychodzi z zewnątrz, zwłaszcza przełożony, nie ma łatwego życia, a współbracia z przełożonym także.

KAI: A były tu wielkie postaci, zasłużone dla polskiej kultury niezależnej, ks. Zenon Modzelewski, ks. Józef Sadzik. I najwybitniejsi Polacy tamtych czasów, biorący udział w niezwykle interesujących spotkaniach i dyskusjach, Czesław Miłosz, Jerzy Giedroyć, Maria i Józef Czapscy, lista jest długa.

– Cała plejada najwybitniejszych Polaków. Oni bywali u nas, Czesław Miłosz zatrzymywał się u pallotynów, gdy był w Paryżu, ja składałem wizyty u nich w paryskiej Kulturze, w Maison Lafitte. Interesujące, ale bardzo trudne relacje, w Afryce wszystko jest prostsze, a tu intelektualiści, wysoka półka, których trzeba było wprowadzić w kontekst, zapoznać z realiami. Nie był to dla mnie problem od strony koncepcyjnej, ale wymagało ogromnych zdolności adaptacyjnych. Ale postawiliśmy też Międzynarodowy Dom Akademicki im. Jana Pawła II dla studentów z Europy Środkowo-Wschodniej.

Po czym wróciłem do Brukseli, do naszej prokury misyjnej, gdzie byłem rektorem i wikarym w sąsiednich belgijskich parafiach języka francuskiego. Gdyż tam w każdym kościele odprawiane są Msze św. po francusku i po flamandzku.

Wreszcie, ni stąd ni zowąd zostałem wezwany w grudniu 2004 r. do Watykanu, do Kongregacji ds. Misji, która wcześniej wysyłała mnie do Afryki, a w trakcie pobytu w Europie byłem wizytatorem apostolskim w Beninie i Togo (w Beninie realizowałem wizytację z abp. Robertem Sarahem, który był wówczas arcybiskupem Konakry w Gwinei. Tak więc wezwał mnie kard. Crescenzio Sepe i oznajmił, że Ojciec Święty mianował mnie sekretarzem pomocniczym Kongregacji ds. Misji oraz przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych i podnosi mnie do rangi arcybiskupa. I że mam to przyjąć. A papieżowi się nie odmawia.

KAI: Z czym się to łączyło?

– Z tym, że po raz kolejny musiałem wszystko zostawić, przenieść się do Watykanu i rozpocząć regularną pracę w lutym 2005, znowu w kontekście, którego zupełnie nie znałem. I uczyć się od podstaw meandrów administracji watykańskiej, funkcjonowania Kurii. Miałem zaś dwa etaty, bo byłem sekretarzem pomocniczym i równocześnie przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych, a to dwie odrębne instytucje, choć ściśle od siebie zależne z budżetem w wysokości 150 mln dolarów, które trzeba było rozdzielić w całym świecie. Gdyż z całego świata spływa fundusz solidarności misyjnej i powinien być podzielony między kraje na całym świecie.

Gdy już zacząłem się w tym wszystkim orientować i planować pewne działania, zostałem wezwany do Sekretariatu Stanu i dowiedziałem się, że mam jechać do Warszawy. Oczywiście, mogłem powiedzieć, że nie pojadę, ale tak się nie robi. Przyjąłem to i było to niezwykłe przeżycie.

KAI: Dlaczego?

– Gdyż nigdy w Polsce jako ksiądz nie pracowałem. Miesiąc po święceniach wyjechałem zagranicę. Wróciłem po trzydziestu czterech latach i miałem być przełożonym pięciuset księży diecezjalnych plus wszystkich innych instytucji jak Caritas, bardzo wielu zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza żeńskich oraz męskich. Miałem tym wszystkim zawiadywać, nauczyć się tego wszystkiego, choćby nazw miejscowości stu osiemdziesięciu czterech parafii.

KAI: To też teren na swój sposób misyjny.

– Obecnie większość to tereny misyjne, choć położone w Europie, ale ja nie znałem najnowszej historii tego terenu. A to ważne zwłaszcza w nominacjach, sprawach personalnych, a takie decyzje podejmuje się niemal codziennie. Trzeba znać historie poszczególnych kapłanów, gdzie byli, czym się zajmowali. To bardzo subtelne sprawy. Było po obu stronach wyczekiwanie, oswajanie się z nową sytuacją. Na początku było dużo rezerwy, nikt mnie w Polsce nie znał. Byłem odbierany jako Europejczyk, z watykańskim doświadczeniem, sformatowanym przez Kościoły zachodnie. A ja przecież widziałem z bliska kryzys Kościołów zachodnich, poznawałem je już we Francji, w czasie rocznego pobytu, gdy przyjechałem tam w 1974 r. Na własne oczy widziałem jak wygląda dno kryzysu posoborowego, masowe odejścia z kapłaństwa, z życia zakonnego, desakralizacja Kościoła. Do tego dochodziła programowa, zaplanowana desakralizacja Kościoła. A religia bez sacrum nie może istnieć, nie utrzyma się.

KAI: I znalazł się ks. Arcybiskup na warszawskiej Pradze, która ma bardzo interesującą i bogatą historię.

– Jest tu rdzeń warszawskiej, z dziada pradziada ludności, bo Praga nie była tak zniszczona jak lewobrzeżna Warszawa. Niemcy odeszli 14 września 1944 r., powstanie zostało zdławione po tygodniu od jego wybuchu. Przyszło NKWD i niezwłocznie zainstalowało katownie praskie. A Niemcy zostawili nam resztki murów, dosłownie ruinę dzisiejszej katedry.

KAI: Po raz kolejny musiał się ks. Arcybiskup uczyć.

– Poznawałem ludzi, nawiązywałem kontakty z miejscowymi księżmi. Nie znaliśmy się, sytuacja była bardzo trudna, nie znałem mentalności osób duchownych i świeckich. Zagranicą byłem zaś wykształcony i przyzwyczajony do zupełnie innej mentalności, zwłaszcza na misjach. A tu jest tradycja, która wynika z sytuacji Kościoła w Polsce, ukształtowana w dużej mierze w czasie zaborów, zwłaszcza w zaborze rosyjskim. Musiałem wszystko to uwzględnić i doświadczalnie przekonać się, że wprowadzanie reform w wielkiej instytucji, jaką jest półtoramilionowa diecezja, wymaga długiego czasu. I teraz „ex post” widzę, że wprowadzanie reform, że dziewięć i pół roku to za mało żeby pewne rzeczy utrwalić.

KAI: Jakie konkretnie?

– Nowością jakościową w dużym stopniu było duszpasterstwo rodzin.

KAI: Jednak ono bardzo się w diecezji rozwinęło.

– Tak, ale za mało. Chciałem mieć w każdej parafii poradnie rodzinne, ostatecznie powstają w każdym dekanacie.

KAI: Ale są grupy świeckich bardzo aktywnych, zaangażowanych w pracę duszpasterską. Rozwinęły się media.

– Media były kolejnym wyzwaniem. Zastałem sytuację kryzysową w Radiu Warszawa, trzeba było wymienić personel i na nowo ustawić całą stację i w tej chwili to radio działa bardzo dobrze. Jest to zawodowe, profesjonalne radio, które działa całą dobę. Trzeba było utrzymać, stwarzając warunki wewnętrznej wolności tygodnik „Idziemy”, który jest tygodnikiem opiniotwórczym. Powstało nowe medium, jakim jest telewizja internetowa Salve. To była nowość, która w początkowej fazie „szła pod górkę”. Ale ruszyła i teraz widać przydatność takiej telewizji.

KAI: W skali ogólnopolskiej pełnił ks. Arcybiskup wyjątkowo ważną rolę – przewodniczącego Zespołu Bioetycznego przy Episkopacie. To bezcenna posługa, w której została wykorzystana wiedza medyczna i teologiczna ks. Arcybiskupa, zwłaszcza w trakcie dyskusji nt, in vitro i aborcji. Gromadził ks. Arcybiskup ekspertów, ostatnio wydaliście znakomitą pracę zbiorową „Wobec in vitro”. Czym jest ta posługa?

– Chciałoby się rzec za Janem Pawłem II – posługa myślenia. To niesłychanie ważne, by uświadamiać, czym jest in vitro, manipulacja życiem, uprzedmiotowienie osoby ludzkiej. Trzeba z tym przesłaniem docierać do jak najszerszej grupy odbiorców.

KAI: I chyba ostatnia (choć pewnie będą następne) misja. Był ks. Arcybiskup specjalnym wysłannikiem Ojca Świętego do Medjugorie w celu sporządzenia raportu o sytuacji w miejscu trwających od blisko czterech dekad objawień.

– Byłem pod wrażeniem dynamizmu tego miejsca, wielkiej ilości ludzi, przystępujących do sakramentów, zwłaszcza spowiedzi. A także licznych dzieł, prowadzonych przez ojców franciszkanów, których wysiłek podziwiałem oraz osób świeckich, którzy z nimi współpracują, spotkałem się z wizjonerami. Sporządziłem raport, który wysłałem do Sekretariatu Stanu i który odzwierciedla moje pozytywne spojrzenie. Po owocach poznaje się źródło dzieł, a owoce są dobre.

KAI: Jak, zdaniem ks. Arcybiskupa, wpłynie ewentualna aprobata dla kultu w Medjugorie?

– Z pewnością będzie ożywczym impulsem. Ale decyzja należy do Ojca Świętego.

KAI: Co jest najważniejsze dla Kościoła w Polsce?

– Aktywizacja laikatu. Gdyż księża sami nie stawią do końca czoła laicyzacji. A potrzebna jest tu bardzo długofalowa praca, gdyż nie ma zwyczaju włączania się świeckich w ogólne działania, również w podejmowanie decyzji, związane z życiem parafialnym. Bardzo wiele energii włożyliśmy w tworzenie parafialnych rad duszpasterskich. One są w każdej parafii, ale nie wszystkie pracują tak jak należy. To znowu proces ciągły, potrzeba czasu, wymaga ciągłego prowadzenia i formacji w określonym kierunku, aby osiągnąć efekty. Trzeba też umocnić struktury Caritasu, chciałbym żeby w każdej parafii był dobrze działający zespół Caritasu i jednocześnie żeby w szkołach tworzyły się Szkolne Koła Caritasu, gdyż to wychowuje młode pokolenie. Nie można wychowywać młodzieży tylko przez rozrywkę i zabawę, jak to dzisiaj jest w modzie, konieczne jest żeby młodzi zobaczyli także tę drugą stronę życia – cierpienia, samotności, opuszczenia, bezradności. I uczyli się solidarności z takimi ludźmi.

KAI: Obserwując posługę ks. Arcybiskupa, łatwo dostrzec, jak wielką rolę przypisuje formacji duchowej, modlitwie wspólnotowej i indywidualnej. Spotkania modlitewne na Stadionie Narodowym gromadziły dziesiątki tysięcy ludzi, ale w diecezji odbywały się i nadal odbywają peregrynacje…

– Zaczęliśmy od peregrynacji Matki Bożej Loretańskiej, a teraz kończę posługę w czasie trwania peregrynacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.

KAI: Powstaje bardzo wiele kół różańcowych.

– To jest jakiś fenomen. W ciągu kilku lat powstało prawie dwa tysiące kół i do nich nie należą tylko starsze panie, ale młodzież, całe rodziny, mężczyźni, są „wyspecjalizowane”. To działanie łaski, bo nie robiliśmy żadnej ostrej kampanii żeby zachęcić wiernych, a jedynie odpowiadaliśmy na zapotrzebowanie, które się pojawiło, gdyż członkowie prosili o opiekę nad kołami. To jest jakaś tajemnica. Przywiązywałem dużą wagę do modlitwy, u nas i u sióstr loretanek w Rembertwie odbywały się zjazdy i zebrania delegatów diecezjalnych do spraw różańca. I tam się zaczęła ta promocja. Bardzo to popierałem, gdyż koła różańcowe powstały z inicjatywy Pauliny Jaricot dla wspierania misji i rozkrzewienia wiary. Bardzo tym żyłem, gdy byłem przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych i w 2005 r. z kard. Sepe pojechałem na otwarcie jej domu Lyonie, w którym mieszkała i który, jak się okazało, był zbudowany na fundamentach średniowiecznego domu, w piwnicach którego jest resztka rzymskiej drogi. Sięgnęliśmy do korzeni, wskazywaliśmy, jakie były intencje inicjatorki – szerzenie wiary. Jeszcze za rządów papieża Grzegorza XVI powstał regulamin Żywego Różańca oraz ich struktura. Obecnie odpowiada za to, jak i za wszystkie modlitwy różańcowe, metropolita częstochowski abp Wacław Depo.

Zastanawiam się nad pytaniem o plany na emeryturę. Jedyną książkę, jaką miałem w zamyśle, to ta o mojej misji wizytatora apostolskiego w Rwandzie po ludobójstwie. Dlatego, że to jest niezwykle dramatyczne, rozdzierające doświadczenie widziane w skutkach oczami naocznego świadka. Powinienem opowiedzieć, jakie były warunki, dać świadectwo. Jestem teraz w fazie turbulencji, musi wszystko ułożyć się na nowo i uspokoić, ale będę służyć dopóki mam siły.


(KAI) Rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz / Warszawa

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę