Chrzest, kapłaństwo, małżeństwo – mają należytą oprawę, a przyjmujący naprawdę jest podmiotem obrzędu. Pierwsza Komunia, pierwsza spowiedź, czy namaszczenie w „dniu chorych” często tracą indywidualny charakter ze względu na liczbę przyjmujących, ale ponieważ są powtarzalne, zawsze istnieje szansa znacznie głębszego przeżycia następnego razu, w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Przy bierzmowaniu takiej możliwości nie ma. Spotkanie z Bogiem zbawiającym w tym sakramencie może dokonać się tylko tego dnia albo nigdy więcej. „Cóż więc mamy czynić, bracia?”
Przeczytaj również
Był rok 2004 lub 2005. Jako nowy wikary w jednej z krakowskich parafii, nie uczestniczyłem w przygotowaniu młodzieży, więc bierzmowanie przeżywałem jako średnio zaangażowany obserwator. Sakramentu udzielał śp. ks. kard. Stanisław Nagy. Młodzież ustawiona w dwóch szeregach wzdłuż nawy głównej – panie na prawo, panowie na lewo. Wszystko wielokrotnie przećwiczone.
Przyjeżdża kardynał. Rozmowy w zakrystii i konsternacja. Ksiądz kardynał, człowiek wtedy już ponad osiemdziesięcioletni i schorowany, stwierdza, że nie wystoi tak długo, i prosi, by przygotować mu krzesło przed ołtarzem.
Szeregi zmieniają się w rzędy. Kardynał siedzi, a każdy młody człowiek podchodzi do niego i klęka. Szafarz kładzie mu ręce na głowę, wypowiada formułę obrzędu i namaszcza.
I to trwa. Długo, bo bierzmowanych jest prawie setka. Wystarczająco długo, by zacząć odczuwać.
Szybko zabrakło przygotowanych śpiewów, więc w ciszy kolejni ludzie podchodzą do ołtarza i odchodzą ze łzami wzruszenia.
Pamiętam to wydarzenie jak dziś, choć byłem tylko świadkiem. Jak przeżyli je jego uczestnicy, nie wiem. Wiem tylko, że dostali od Pana Boga szansę, by czegoś dobrego doświadczyć.
Kluczem w tym wszystkim było wydobycie pojedynczego człowieka z tłumu. I niebagatelną rolę odegrał brak pośpiechu.
Postulat zmieniania formy udzielania sakramentu bierzmowania powinien być kierowany do jego szafarzy. To ich decyzja.
Ale każdy rodzic, inny członek rodziny i sam zainteresowany może sobie zadać pytania:
– Jak wydobyć z tłumu młodzieży tę jedną wyjątkową dla nas osobę?
– Co zrobić, by to było nasze rodzinne święto?
– Jak znaleźć na to czas?
Może warto wziąć urlop, zaryzykować nieobecność na klasówce, odwołać trening? W końcu trzeba mieć jakąś hierarchię ważności…