Nasze projekty

Ufali modlitwie

Tysiące ludzi przystąpiło do sakramentów. Większość kościołów była już w gruzach, mszę świętą odprawiało się teraz w podwórzach, w piwnicach i na linii walk. Chrystus Eucharystyczny poszedł pomiędzy swój lud.

Reklama

Fragment wspomnienia Andrzej Janicki, Na rozkaz. Wspomnienia 1937–1947, Henley-on-Thames, Oxon 1995, s. 108–109.


Kiedy z 14 na 15 sierpnia przeskoczyłem przez Aleje Jerozolimskie, niespodzianie spotkałem trójkę znajomych dziewcząt: Marysię Okońską i jej dwie koleżanki z „Ósemki”: Lilkę Wantowską i Janeczkę Michalską.

Kiedy się wszyscy przygotowywali do Powstania, Marysia wraz z „Ósemką” podjęły ideę „modlitwy za walczących”. W kaplicy sióstr na Woli kilka z nich wraz z Marysią zorganizowało „punkt modlitwy”. Kiedy Wola padła, prawdziwym cudem nie dostały się w ręce zbirów z osławionej Brygady Kamińskiego, stworzonej z jeńców z Armii Czerwonej i różnego rodzaju kryminalistów, i po wielu przygodach dotarły do Śródmieścia. Właśnie wtedy spotkaliśmy się.

Reklama

Teraz kościół „na Moniuszki” stał się „punktem modlitwy”, ale „Ósemkom” to nie wystarczało. Zapragnęły całą Warszawę porwać do modlitwy o ratunek dla Stolicy. A „jeśli przeznaczone nam zginąć” – mówiły – „niech to będzie z czystymi sercami – w stanie łaski”. Szczególną datą dla modlitwy powstańczej Warszawy miał stać się dzień 26 sierpnia – święto Jasnogórskiej Pani.

Z tą ideą dotarły do dowództwa Powstania i otrzymały zgodę i poparcie. Przebiegały teraz ulicę po ulicy, nie bacząc na bomby i kule, rozwieszały plakaty wzywające do duchowej mobilizacji, starały się zdobyć jak najwięcej pomocników, a przede wszystkim porwać do czynu księży. Dużo oddziałów posiadało od początku własnych kapelanów, ale nie wszystkie. A tak bardzo podnosiła ducha obecność kapłana na linii walk, jak i wśród zwykłych mieszkańców. Wielu dzielnych księży z narażeniem życia niosło posługę kapłańską. Nieraz trzeba było ich zaprowadzić w miejsca największej potrzeby, o których nie wiedzieli, a czasem „wyłuskać” bardziej bojaźliwego sługę Bożego z mniej lub więcej bezpiecznej kryjówki i skłonić do działania. „Kali bać się, ale pójść”… i poszli ratować dusze.

Wielu dzielnych księży z narażeniem życia niosło posługę kapłańską. Nieraz trzeba było ich zaprowadzić w miejsca największej potrzeby, o których nie wiedzieli, a czasem „wyłuskać” bardziej bojaźliwego sługę Bożego z mniej lub więcej bezpiecznej kryjówki i skłonić do działania. „Kali bać się, ale pójść”… i poszli ratować dusze.

Reklama

Dzień Matki Boskiej Częstochowskiej stał się rzeczywiście niemal powszechnym aktem zawierzenia powstańczej Warszawy Jej opiece i Opatrzności Boskiej. Tysiące ludzi przystąpiło do sakramentów. Większość kościołów była już w gruzach, mszę świętą odprawiało się teraz w podwórzach, w piwnicach i na linii walk. Chrystus Eucharystyczny poszedł pomiędzy swój lud…

I mnie udało się sprowadzić księdza na naszą redutę. Jakoś nam się potem – z oczyszczoną duszą – spokojniej oczekiwało niepewnej przyszłości. (…)

Nieraz pytano mnie, czy w czasie Powstania bardzo się bałem. Oczywiście, gdy obok wybuchała bomba, rozrywał się pocisk, gdy świstały kule, odczuwałem naturalną reakcję strachu. Kryłem się za mur, schylałem głowę, schodziłem do schronu. Jednakże przeważał we mnie dziwny spokój i jakieś przekonanie, że z Bożą opieką wyjdę z Powstania żywy. Nawet byłem z tego trochę dumny i patrzyłem z pewną wyższością na tych, co więcej okazywali strachu.

Reklama

Któregoś dnia poszedłem odwiedzić Marysię i jej dziewczęta w „punkcie modlitwy” przy kościele „na Moniuszkach”. Ledwo spotkaliśmy się, Marysia przerywa rozmowę i pospiesznie zaczyna się żegnać ze mną. Usłyszała niedalekie wybuchy i chciała czym prędzej znaleźć się w schronie.

Wyraziłem zdziwienie, że tak mało ma ufności w Bożej opiece. Odpowiedziała: „Tak, boję się, ale cieszę się, że tak jest, bo mogę razem z całą ludnością odczuwać to, co wszyscy przeżywają”. Odeszła do schronu, a ja klęknąłem w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem, żeby się pomodlić. Usłyszałem nagle ryk nadlatującego samolotu i przeżyłem okropny paroksyzm strachu, jakiego nigdy nie doznałem ani przedtem, ani potem… A zdawałem sobie sprawę, że jest nonsensowny – zwykle to najprzód walą bomby, a dopiero potem słyszy się samolot.

Zrozumiałem wtedy, że ten mój spokój to nie moje jakieś „męstwo”, ale łaska Boga… Jak mi ją na chwilę cofnął, zaraz zrobiła się ze mnie galareta.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę