Nasze projekty
fot. Unsplash

Przygotować się na zmartwychwstanie

Zmartwychwstanie jest tajemnicą, która nas przekracza. Cokolwiek byśmy powiedzieli, wraz z tym, co mówią ewangeliści, przypomina gaworzenie dziecka… O Męce możemy powiedzieć więcej, bo ona opowiada o nas.

Reklama

Z o. Maciejem Biskupem OP, teologiem, rozmawiają Anna Dąbrowska i Marta Wielek

Ewangeliści opisują Mękę Jezusa w sposób szczegółowy, a dużo mniej uwagi poświęcają Jego Zmartwychwstaniu. Dziś też wielu z nas Triduum Paschalne kojarzy się głównie ze smutkiem Wielkiego Piątku i przeżywaniem śmierci Jezusa. Łatwiej jest nam wejść w smutek Męki niż w radość Zmartwychwstania?

Ta dysproporcja bierze się z tego, że Zmartwychwstanie jest tajemnicą, która nas przekracza. Cokolwiek byśmy powiedzieli, wraz z tym, co mówią ewangeliści, przypomina gaworzenie dziecka… O Męce możemy powiedzieć więcej, bo ona opowiada o nas. Jezus przyjął krzyż jako konsekwencję wpisania się do końca w nasz ludzki los. Łatwiej jest więc nam mówić i pisać o Męce, bo w niej dotykamy naszego bólu, samotności, grzechu, naszych zranień, słabości. To wszystko jest dla nas bardzo realne. Zmartwychwstanie natomiast to kwestia nadziei. A nadzieja jest delikatna, mówimy o niej z pokorą, bo dotyczy przyszłości, o której niewiele wiemy. Zakryte jest przed nami to, co będzie jutro, ale jednocześnie wierzymy, że w tej nieznanej przyszłości jest już Ktoś, Kogo znamy, Kto nas kocha. Zmartwychwstanie mówi nie tyle o jakimś miejscu, ile o spotkaniu. Próbujemy zrozumieć tajemnicę zmartwychwstania patrząc na Zmartwychwstałego Chrystusa, który ukazał się w ciele uwielbionym, ale jednak w ciele. Ono jest dla nas pewną wskazówką, że po naszym zmartwychwstaniu będziemy doświadczać jakiegoś rodzaju kontynuacji obecnej rzeczywistości. Przyszłość nie będzie oderwana od naszego dziś. Patrząc na Chrystusa, widzimy w Nim także swoje „tu i teraz”. Chrystus po Zmartwychwstaniu pokazał uczniom swoje rany. Jego bolesna historia nie została wymazana, Jezus jej nie odrzuca, tylko wnosi ją do nieba. Zmartwychwstanie nie jest zaprzeczeniem przeszłości, ale jej uzdrowieniem.

Reklama

Czy w takim razie coś się w ogóle zmieni po naszym zmartwychwstaniu?

Oczywiście, pozostanie z nas tylko to, co Pan Jezus zdoła ocalić i uzdrowić jako ostatecznie dobre, piękne i prawdziwe. W zakończeniu „Wujaszka Wani” Sonia, jedna bohaterek mówi: „I będziemy żyli, wujaszku kochany! (…) a kiedy nadejdzie nasza godzina, umrzemy pokornie i tam za grobem powiemy, żeśmy cierpieli, żeśmy płakali, że było nam gorzko, i Bóg zlituje się nam nami, i zobaczymy, wujaszku, kochany wujaszku, ujrzymy jasne, dobre, piękne życie, ucieszymy się i na dzisiejsze nasze biedy spojrzymy z rozczuleniem, z uśmiechem – i odpoczniemy. Ja wierzę, wujaszku, wierzę gorąco…”* Zmartwychwstanie to wejście w odpoczynek, jak czytamy w Liście do Hebrajczyków: My zaś, którzy uwierzyliśmy, wchodzimy do odpoczynku! (Hbr 4,3). To będzie odpoczynek od uciekania w marzenia i wspomnienia, od nieumiejętności przyjęcia samego siebie i swojego niepowtarzalnego życia. Wielu z nas odczuwa brak poczucia bezpieczeństwa i niepewność, co do tego, czy to, czego dzisiaj doświadczamy, jest wystarczająco kochane przez nas, przez innych, przez Pana Boga. W niebie zobaczymy, że to wszystko jest kochane i dotknięte przebaczeniem. Tam będziemy w końcu „u siebie”.

Zmartwychwstania nie da się wyabstrahować od całej drogi Wcielenia Jezusa. Pod koniec Adwentu w Liturgii Słowa czyta się genealogię Jezusa. Ona nam mówi, że Syn Boży wpisał się w historię człowieka na zawsze. Nie wyprze się Dawida, Salomona, ani Judasza. Nie odetnie się od nikogo. Jezus we Wcieleniu nie przyjął jakiegoś wyidealizowanego człowieczeństwa, ale wszedł w realne życie każdego i nie chce byś Sobą bez nas. Nasze zmartwychwstanie będzie konsekwencją tego przyjęcia nas przez Chrystusa: włączy nas relację, jaka istnieje między Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Zostaniemy w pełni obdarowani Życiem.

Reklama

Gdybyśmy dziś byli świadkami Zmartwychwstania Jezusa, interesowałyby nas szczegóły, detale. Natomiast ewangeliści są bardzo oszczędni w słowach. Dlaczego?

Dla nich najważniejsze było doświadczenie spotkania z żyjącym Chrystusem, inne szczegóły całkowicie przerastały ich percepcję. W angielskim miniserialu „The Passion” z 2008 roku zmartwychwstały Chrystus ukazuje się uczniom za każdym razem przybierając inną twarz. W Ewangelii czytamy, że Maria Magdalena nie rozpoznała Go w ogrodzie. Podobnie uczniowie idący do Emaus spotykają Jezusa, ale Go nie rozpoznają. Poznają Go dopiero po słowach i gestach: gdy wyjaśniał im Pisma i łamał chleb. Być może stąd wynika bezradność ewangelistów w opisie samego Zmartwychwstania, której i my doświadczmy. Łatwiej nam uchwycić naturalistyczny opis Męki, o czym świadczy chociażby „Pasja” Mela Gibsona, bo tutaj poruszamy się w naszej ludzkiej rzeczywistości. Ale wobec faktu, że Chrystus zmartwychwstał opromieniony Światłem, które pochodziło od Boga, odczuwamy bezradność. I gdy próbujemy je opisać, wychodzi to nieco kiczowato jak, według mnie, w zakończeniu „Pasji”.

Przygotować się na zmartwychwstanie
Zmartwychwstanie, Seghers

A nie było tak? Nie wyszedł z grobu, opromieniony blaskiem?

Reklama

Zawsze zastanawiało mnie to, jak pogodzić prawdę o tym, że Jezus prawdziwie umarł, czyli po ludzku rzecz patrząc, już nie mógł niczego zrobić, a tu nagle, tak sam z siebie – zmartwychwstał. Dopiero, gdy natrafiłem w Nowym Testamencie na sformułowania, które są starsze od formuły „zmartwychwstał” – Jego ciało wprawdzie zabito, ale mocą Ducha został przywrócony do życia (1 P 3,18-22; por. Rz 8,11; Rz 1,4; Kol 2,12), pomogły mi one zrozumieć tę tajemncę. To nie jest tak, że po śmierci „teatrzyk się skończył” i okazało, że śmierć Chrystusa była tylko pozorna. On naprawdę wszedł w rzeczywistość śmierci, której nie znał, bał się, ale oddał się w ręce Ojca. Zaufał Ojcu, że On przyjdzie Mu z pomocą w mocy Ducha Ożywiciela. Gdy uważnie śledzimy Nowy Testament, to widzimy, że Jezus nic nie czyni sam z siebie, lecz tylko to, co rozpoznał w Duchu jako wolę Ojca. Idzie na pustynię, bo to Duch Go tam wyprowadza. Ponieważ dość wcześnie zaczęto kwestionować bóstwo Jezusa, dlatego aby uniknąć nieporozumień, sformułowanie „został wskrzeszony” (por. Dz 2,24) zastąpiono pojęciem „zmartwychwstał”. Ono jednoznacznie podkreślało Boską naturę Chrystusa i prawdę, że śmierć zniszczyła Jego Ciało, ale nie naruszyła jedności z Ojcem i Duchem.

Istnieje jakaś różnica między wskrzeszeniem Jezusa a np. Łazarza?

Wskrzeszenia Henocha, Łazarza czy syna wdowy, do której przyszedł Eliasz, były darem Boga dla stworzenia. Zmartwychwstanie Jezusa wynika z samego życia Trójcy Świętej – ono nie jest darem dla Jezusa, konsekwencją tajemnicy Jego Bóstwa i nierozerwalnej łączności z Ojcem i Duchem.

Czy to znaczy, że na krzyżu umarł tylko Jezus-Człowiek?

Wyznajemy, że w Osobie Jezusa spotykają się bez przemieszania dwie natury, boska i ludzka. A to oznacza, że gdy mówimy o człowieczeństwie, mówimy również o bóstwie. Bóstwo nie umarło jednak na krzyżu, bo w przeciwnym razie musielibyśmy uznać, że śmierć jest silniejsza od Boga. Jezus ogołocił się natomiast totalnie w swoim człowieczeństwie, aż po najbardziej dramatyczne doświadczenie człowieka, czyli śmierć. W niej niczego nie możemy zatrzymać.

Przygotować się na zmartwychwstanie
Zmartwychwstanie, Michel Corneille Starszy, Kościół św. Mikołaja, Paryż

Dlaczego kobiety jako pierwsze spotkały Zmartwychwstałego?

Bo wytrwały pod krzyżem. To dla nas wskazówka: tylko ten, kto kontempluje Ukrzyżowanego, może rozpoznać Zmartwychwstałego. Uczniowie, oprócz Jana, uciekli spod krzyża, bali się widoku cierpienia i śmierci swojego Mistrza oraz konfrontacji, jak w przypadku Piotra, ze swoją niewiernością. Z tych powodów Tomaszowi trudno było uwierzyć w Zmartwychwstałego. Dlatego Jezus mówi do niego: „dotknij moich ran” (por. J 20,27). Tomasz spogląda na nie i rozpoznaje Zmartwychwstałego. W Ewangelii św. Jana Maria Magdalena została ukazana jako ta, która jako świadek ukrzyżowania, stała się jednym z pierwszych świadków Zmartwychwstania – „apostołką apostołów”. U Mateusza też mamy opis – świadectwo spotkania Zmartwychwstałego z kobietami. Jest to bardzo ciekawe, bo Mateusz pisał swoją Ewangelię dla chrześcijan pochodzenia żydowskiego, a w ówczesnej obyczajowości świadectwo kobiety miało małą wartość. Przytoczenie świadectwa kobiet dowodzi prawdziwości Zmartwychwstania, bo gdyby Mateusz chciał naciągać czytelników, użyłby – dla uwiarygodnienia – świadectwa mężczyzn. Opis Zmartwychwstania w Ewangeliach odwołuje się do opisów starotestamentalnych teofanii, by podkreślić wypełnienie się Prawa i Pism w Jezusie. W Credo mówimy: „zmartwychwstał, jak oznajmia Pismo”. Nie chodzi tu o Nowy Testament, bo byłoby to masło maślane, tylko o zapowiedzi Prawa i proroków. Chrześcijanin wierzy, że Chrystus zmartwychwstał, a to jak owo wydarzenie dokładnie wyglądało, na którą stronę Jezus odchylał kamień, i czy w ogóle odchylał, to są sprawy drugorzędne. Trzeba pamiętać, że Jan i Piotr zobaczyli jedynie pusty grób, czyli tak naprawdę nic nie dostrzegli. Pusty grób to także obraz naszej pustki i nieporadności, gdy próbujmy tę tajemnicę ubrać w słowa. Bez doświadczenia żyjącego Jezusa w swoim życiu i owoców Jego obecności. Bez tego udowodnienia faktu zmartwychwstania Chrystusa byłoby dość karkołomne. Stąd św. Piotr zachęca: i bądźcie zawsze gotowi odpowiedzieć każdemu, kto zażąda uzasadnienia waszej nadziei (1 P 3,15).

Kobiety przekazały uczniom polecenie Jezusa, aby poszli na spotkanie z Nim do Galilei. Dlaczego tam, a nie do Jerozolimy?

Św. Paweł napisał: Znaliście Jezusa według ciała, teraz trzeba, żebyście poznali Go według Ducha (2 Kor 5,16). W Galilei, nad Jeziorem Genezaret, wszystko się zaczęło: tam Jezus po raz pierwszy ich spotkał, tam kiedyś poznali Go „według ciała”, w konkretnych sytuacjach: gdy pływali łodzią, łowili ryby, jedli, wędrowali. Po Zmartwychwstaniu musieli przeżyć to doświadczenie niejako jeszcze raz, tym razem w Duchu, aby pokonać swoje wątpliwości i lęk. Piotr, który trzykrotnie wyparł się Jezusa, mógł się zastanawiać, czy Mistrz z niego nie zrezygnuje. Jezus swoją postawą pokazał uczniom, że w pewnym sensie nic się nie zmieniło, i że w żadnej mierze nie cofnął zaproszenia do tego, by towarzyszyli Mu w dziele zbawienia świata, bo Boże dobrodziejstwa i wezwanie są bowiem nieodwołalne (Rz 11,29). Powtarza te same znaki, które ukazał uczniom, gdy ich powoływał, bo – jak powiedzieliśmy – zmartwychwstanie nie jest wyabstrahowane od naszego „tu i teraz”. Przez zmartwychwstanie będziemy w końcu „u siebie” i rozpoznamy to wszystko, co było nam bliskie, czego już dotykaliśmy, doświadczaliśmy, ale pełniej.

Czy po zmartwychwstaniu przetrwają nasze uczucia do tych, których kochaliśmy?

Jestem przekonany, że przetrwa to, co było autentyczne i niezakłamane. Trzeba jednak pamiętać, że uczucia bywają ulotne i powierzchowne. One są drogą „do”. Potrzebujemy ich, by uczyć się bliskości, a w niebie będzie już tylko sama bliskość.

W piątą niedzielę Wielkiego Postu czytana jest Ewangelia o wskrzeszeniu Łazarza. Zapowiada ona śmierć Jezusa. Widzimy w niej Chrystusa, który stojąc przed grobem Łazarza wzruszył się, płakał. Mocno doświadczył wówczas dramatu związanego z ludzkim bólem, śmiercią i tęsknotą Współodczuwał i doświadczył też łączności własnego losu z losem Łazarza. Wierzę, że ślady doświadczenia bólu, współodczuwania z kimś także ocaleją. Nie będą dla nas już bolesne, zostaną przemienione.

Biskup Grzegorz Ryś powiedział kiedyś, że wielkim aktem Bożego Miłosierdzia dla nas jest to, że mamy teraz serce z kamienia. Gdybyśmy mieli serce z ciała, to nie wytrzymalibyśmy prawdy o tym, jak dramatyczne i konsekwencje niosą nasze grzechy. Dopiero po zmartwychwstaniu otrzymamy serca z ciała a odkupiony już przez Chrystusa grzech, pozbawiony będzie śmiercionośnej mocy.

Mówimy w Credo „wierzę w ciała zmartwychwstanie”. To oznacza, że nasze ciała zostaną wskrzeszone, czy „dostaniemy nowe”?

W refleksji o tym, jakie będą nasze ciała po zmartwychwstaniu, musimy wyjść od spojrzenia na zmartwychwstałe Ciało Jezusa. A On ma Ciało przemienione, ale ze śladami ran. Nie przybrał innego Ciała, ale na wieki zachował te, które otrzymał przez narodziny z Maryi. Nasze ciała, podobnie jak Jego Ciało, nawet jeśli będą nosiły ślady cierpienia, zostaną przemienione, i wszelkie dotychczasowe jego mankamenty, niedoskonałości nie będą już dla nas problemem. Wierzymy, że jeśli ktoś nosi w sobie jakąś bolesną historii swoich narodzin, relacji z rodzicami czy innymi ludźmi, to zostanie ona uzdrowiona. Wielu z nas przecież o tym właśnie marzy. Nie chcemy, aby coś zostało radykalnie zerwane, ale by np. nasze relacje rodzinne zmieniły się. Abyśmy mogli np. usłyszeć od swoich rodziców: „Kochamy cię i akceptujemy. Cieszymy się z twojego życia”. Może jeśli ktoś przez całe życie cierpiał i słyszał od innych, że jest do niczego, to ma pokusę myślenia o swoim życiu jako bezwartościowym. Chrystus daje nam nadzieję, że w końcu zobaczymy sens tego, co po ludzku wydaje się nie do uniesienia. Na zmartwychwstanie ciał muszą poczekać również ci, którzy już umarli. Modląc się za nich, polecamy Bogu głównie ich dusze, bo to one idą jako pierwsze w kierunku Boga, ciało jest w rozsypce, w rozkładzie. To wskazuje, że nasze ciała będą w jakiś sposób nowe, ale nie w oderwaniu od ziemskiej historii. Chrześcijanie z szacunkiem podchodzą do ciał zmarłych, bo wierzą, że ciało jest świątynią Ducha Świętego (por. 1 Kor 6,19). Bóg niczego, także ciał, nie daje nam przypadkowo. One także są powołane do wieczności.

Apostołowie przebywali z Jezusem, rozmawiali z Nim, dotykali Go. My nie mamy takiej możliwości. W jaki sposób możemy Go poznać, nawiązać z Nim relację?

Na początku Pierwszego Listu św. Jana czytamy: Piszemy wam o tym, co było od początku. O tym, co słyszeliśmy i wiedzieliśmy na własne oczy, co oglądaliśmy i dotykaliśmy własnymi rękami – o Słowie Życia. To życie się objawiło, a myśmy je widzieli i o nim świadczymy (1 J 1,1-2). Możemy powiedzieć, że Janowi było łatwiej uwierzyć, bo widział i dotykał Jezusa. Ale co ważne, on nie pisze „ja dotykałem, ja słyszałem”. Pisze w liczbie mnogiej, bo odwołuje się do doświadczenia wspólnoty wierzących, czyli Kościoła. Przecież wielu ludzi widziało Jezusa, słyszało Go i dotykało, a mimo to nie wszyscy uwierzyli. Niektórzy uwierzyli tylko na chwilę, bo rozmnożył dla nich chleb, ale potem, gdy powiedział, że będą spożywać Jego Ciało, odeszli.

Wierzymy, że możemy dzisiaj usłyszeć, dotknąć, zobaczyć Jezusa mocą Ducha Świętego, który nas na Niego otwiera. Jednak tajemnicą pozostaje pytanie, dlaczego łaska wiary jednych dotyka bardziej, innych mniej lub w ogóle. Bóg chce spotkać się z każdym człowiekiem, ale historie ludzkie są czasami tak różne i skomplikowane, że trudno zrozumieć, dlaczego w danym momencie życia ktoś się na tę łaskę otwiera, a ktoś inny nie albo ktoś tę łaskę otrzymuje, a potem ją traci. Obok Jezusa ukrzyżowano dwóch skazańców, ale tylko jeden z nich, w tych samych okolicznościach, uwierzył w Niego.

Mówi Ojciec o doświadczeniu spotkania z Jezusem, a przecież nawet święci, np. Matka Teresa z Kalkuty, nie mieli poczucia Jego bliskości, pisali o pustce.

Ale Matka Teresa mimo pustki codziennie uczestniczyła w Eucharystii, adoracji, modliła się, podejmowała wysiłek szukania Boga. Kiedy miałem dziewięć lat, zmarła moja mama, której zawdzięczam wiarę. Niedługo po śmierci ukazała mi się jakby za mgłą – nie mogłem jej dotknąć, ale miałem pewność, że ona jest przy mnie. Nie wątpiłem nigdy, że żyje i że mi towarzyszy, choć w inny w sposób niż za życia. Nie mogę jej dotknąć, podzielić się z nią radością, wyżalić czy opowiedzieć o piętnastu latach swojego kapłaństwa, ale nie zmienia to faktu, że relacja z nią jest wpisana w moje życie, chociaż nie mogę tego doświadczenia wytłumaczyć za pomocą racjonalnych argumentów. Podobnie jest z Chrystusem. Dokonałem kiedyś w swoim życiu wyboru, zgodziłem się na tę relację. I gdy przychodzą okresy zmęczenia, zniechęcenia czy pustki pomaga mi myśl, że trzeba o tę relację mimo wszystko walczyć. Tym bardziej, że cokolwiek by się działo, wiem, że On sam mnie zawieść nie może. Ludzie mogą się mną zniechęcić i rozczarować, mogą nie mieć już sił, żeby mnie dalej znosić, mogą mnie zostawić, ale On – nigdy.

Czy na zmartwychwstanie, tak jak na śmierć, powinniśmy się przygotowywać?

Oczywiście, i co więcej, czekanie na zmartwychwstanie jest najlepszym sposobem przygotowania się na śmierć. W Środę Popielcową w czasie posypywania głów popiołem słyszymy dwie formuły, które się dopełniają (kapłan wybiera jedną). Pierwsza: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”, przygotowuje nas na śmierć, przypomina, że w każdej sekundzie swojego życia już nieubłagalnie dotykamy śmierci, uczymy się jej. Można by powiedzieć, nie do końca w przenośni, że czego się nie dotkniemy w życiu, to już to obraca się w proch. Druga formuła mówi: „Nawróć się i uwierz w Ewangelię”. Dobra Nowina zaproszenie do nawrócenia w tym najgłębszym znaczeniu, czyli zaproszenie do powrotu do Dawcy Życia. Uwierzyć w Ewangelię, to uwierzyć w Życie. W czasie jednej z kapituł generalnych w naszym klasztorze ojcowie napisali dokument o kontemplacji. Gdy mieli go zatytułować, powstał problem, czy nazwać go dokumentem o kontemplacji ran współczesnego człowieka, czy o kontemplacji ran Chrystusa. O. Aleksander Koza tak to mniej więcej skomentował: „Kontemplację ran człowieka to ja mam co dzień, niech mnie ktoś od tego uwolni. Ja chcę kontemplować Chrystusa, bo to jest kontemplowanie Życia, które daje uzdrowienie”. Miał rację. Nie chodzi o kontemplację śmierci, ale przygotowanie się do nowego życia. Dlatego 1. listopada wolę śpiewać marana tha niż memento mori. Wiem jednak, że aby dojść do zmartwychwstania, muszę dotknąć śmierci. Taką drogę wskazuje nam Jezus, „Baranek zabity, żyjący na wieki” (por. Ap 5). Lękam się starości i śmierci, bo lękam się tego, że w którymś momencie życia będę zdany na innych, lękam się słabości i destrukcji, ale zarazem staram się swój lęk przełamywać tęsknotą za Życiem.

Czy ta nadzieja na zmartwychwstanie pomaga w codziennym życiu?

Jeśli Chrystus naprawdę żyje, to znaczy, że jest przy mnie, że mogę w Nim szukać rady i oparcia. Często chcemy mieć jak najwięcej znajomych i przyjaciół, bo tęsknimy za poczuciem bezpieczeństwa, które wypływa z relacji. Po zmartwychwstaniu doświadczymy „spełnienia w relacyjności”. Skoro Bóg, Trójca Święta jest relacją, to tęskniąc za Bogiem, tęsknimy za relacjami. Mimo, że z natury jestem trochę pesymistyczny, to jednak łaska wiary w zmartwychwstanie pozwala mi ufać, że będzie dobrze i że ostatecznie dobro zwycięży. Wiara w zmartwychwstanie podpowiada mi, że moje życie ma przyszłość. Nie jestem więc skazany na zło, choć ono teraz mnie boleśnie dotyka. Staram się nie popadać z powodu zła w przygnębienie, tylko spoglądam na Zmartwychwstałego Chrystusa. On sam nie przeraził się zdrady Piotra. To oznacza, że muszę podtrzymywać zdolność zauważania dobra, bo widzenie zła przychodzi przecież bez wysiłku. Warto codziennie w modlitwie dziękować za dobro. Nazywanie dobra po imieniu ma wartość terapeutyczną. A po śladach dobra, docieram do samego Jego źródła, wkraczam w obecność żyjącego Boga.

o. Maciej Biskup, dominikanin, wykładowca w Studium Chrześcijańskiego Wschodu przy Klasztorze oo. Dominikanów w Warszawie, dyrektor oficyny wydawniczej „W drodze” w Poznaniu.

Tekst z „BIBLII Krok po Kroku” nr 39/ 2013.


* Antoni Czechow, „Wujaszek Wania”, Izabelin 1994, s. 70.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę