Nasze projekty

Fenomen Mszy za Ojczyznę

To dzięki nim ks. Jerzy stał się słynny w całej Polsce, a stopniowo także i za granicą. Właśnie Msze w intencji Ojczyzny okazały się swoistym fenomenem, ale też jego wielkim powołaniem. One też stały się przyczyną późniejszych prześladowań ks. Popiełuszki, nagonki w prasie, oskarżeń władz, a w konsekwencji jego męczeńskiej śmierci

Reklama

Zaczął je odprawiać na samym początku stanu wojennego, w styczniu 1982 roku. Kontynuując ideę podjętą przez ks. Teofila Boguckiego, ówczesnego proboszcza parafii św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, odnosił się do tradycji historycznej, znanej jeszcze w Polsce średniowiecznej, kiedy to modlono się za króla i wojsko, a w późniejszych wiekach o wolność i niepodległość kraju.

W każdą ostatnią niedzielę miesiąca, ks. Jerzy Popiełuszko stawał przy ołtarzu już nie tylko przed hutnikami, studentami czy lekarzami, ale przed całą Polską. Na Msze za Ojczyznę przybywało tak wielu ludzi, że świątynia nie mogła ich zmieścić. Gromadzili się w pobliskim parku, na ulicy, wokół parkanu. Przyjeżdżali nie tylko z Warszawy i okolic, ale także z najdalszych zakątków Polski.

Co decydowało o tak wielkiej popularności tych Mszy?

Reklama

Reklama

Niepowtarzalna oprawa

Jak wspominają ich uczestnicy, największe wrażenie robiła na nich atmosfera. Z jednej strony ponury czas stanu wojennego, wokoło budy milicyjne i spacerujący po ulicach żołnierze z pałkami i bronią w rękach, z drugiej zaś kawałek wolnej Polski, kiedy to wszyscy byli po jednej stronie, wsłuchani w słowa ks. Jerzego.  Do tego – niepowtarzalna oprawa: dekoracja kościoła korelowała z czytaniami i z Ewangelią, musiała pasować do treści kazania i sprzyjała modlitwie. Ks. Popiełuszko wciągał też do współpracy znanych aktorów: Maję Komorowską, Annę Nehrebecką, Kazimierza Kaczora, Marię Homerską, Romę Szczepkowską, Leona Łochowskiego, Krzysztofa Kolbergera, Andrzeja Łapickiego, Jerzego Zelnika, i wielu innych. Prosił, by ktoś z nich przeczytał fragment Pisma Świętego lub psalmu oraz tekst modlitwy wiernych. Wybierał też dla nich fragmenty najbardziej znanych utworów klasyki literackiej.

Reklama

Modlitwę za Ojczyznę łączył z obchodami rocznic narodowych powstań czy innych ważnych dat w naszych dziejach. Także do swoich homilii wplatał rozważania na temat patriotyzmu zaczerpnięte z nauczania Jana Pawła II bądź Prymasa Wyszyńskiego.

Na tych Mszach z miesiąca na miesiąc pojawiało się coraz więcej transparentów, które wołały o ludzką godność, poszanowanie wolności, o prawdę. Niekiedy unoszono w górę krzyże albo tylko ręce z palcami ułożonymi w kształcie litery „V” – na znak zwycięstwa. To robiło duże wrażenie. Na zakończenie Mszy za Ojczyznę zaś Polacy śpiewali zawsze tę samą pieśń: Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana. Ta pieśń, intonowana przez niedawno zmarłego Leona Łochowskiego, stała się swoistym hymnem tych Mszy Popiełuszkowych.

Odchodziła nienawiść, wracała nadzieja

Ale Msze za Ojczyznę przede wszystkim były dla Polaków miejscem wyciszenia i głębokiej modlitwy. Także czasem wielu powrotów do wiary i do Kościoła. Nawróceń i spowiedzi po kilkunastu, a nawet po kilkudziesięciu latach.

Te właśnie spowiedzi świadczyły o tym, że ksiądz Jerzy  miał w sobie jakąś wewnętrzną siłę, by zawładnąć tłumem, by człowieka przyciągnąć – do Boga i do Kościoła.

Tak jak aktor na scenie, tak on stawał przy ołtarzu – choć nie był przecież artystą, nie robił niczego na pokaz, nie wykonywał spektakularnych gestów. A ludzie, jak dzieci, z ufnością wpatrywali się w ołtarz. Przestawali się śpieszyć, narzekać, złorzeczyć. I zaczynali się modlić.

Uczył Polaków trudnej modlitwy. Opartej o przykazanie miłości nieprzyjaciół. Na przykład wtedy, gdy głośno zwracał się do Boga słowami: „Chcemy wszystkim naszym winowajcom przebaczać, jak Ty przebaczasz nam nasze winy…”. W sercach wielu ludzi pojawiała się konsternacja. Nie bardzo potrafili pogodzić konieczność przebaczania w zestawieniu z krzywdami, których doznawali od przedstawicieli władzy. Ale w końcu klękali przy kratkach konfesjonału, wyzbywając się z serc nienawiści.

Wdzięczni za odzyskaną nadzieję, zaczynali też masowo przysyłać do ks. Jerzego listy (wysyłane pocztą, internetu wtedy nie było). Były to listy z podziękowaniami. Na przykład: „W okresie psychicznego załamania z powodu ciężkich warunków życia, uczestniczenie w każdej Mszy świętej w intencji Ojczyzny dodaje mi siły, przynosi uspokojenie, budzi nadzieję na lepsze jutro”. Ktoś inny pisał: „Dziękuję za homilie, które wzmacniają moją wiarę, pomagają żyć, wychowywać dzieci”; „Nie umiem zamknąć w słowach swej wdzięczności do Księdza, że pomógł mi usłyszeć Boga, ale chciałabym, żeby Ksiądz wiedział, że teraz dźwigam swój krzyż z wdzięcznością i nadzieją na lepsze jutro i zwycięstwo prawdy – a prawdą jest Bóg”.

W podobnym tonie były inne listy: „Serdeczne Bóg zapłać za wszystko, co Ksiądz dla nas, zwykłych ludzi, robi. Homilie Księdza wypełnione są nieraz cierpką, gorzką, a przede wszystkim smutną Prawdą. Prawdą, której tak nam brakowało i nadal brakuje. Ale zawierają także Nadzieję”.

Ludzie pisali o swojej przemianie duchowej, nawróceniu, dziękowali za słowa otuchy, za wsparcie:

„Piszę ten list z potrzeby serca. Chciałabym podziękować księdzu za piękne nabożeństwa i modlitwy, które co miesiąc napełniają moje serce otuchą, nadzieją i wiarą. Sprawy i fakty nabierają ponownie właściwych proporcji. Dzięki nim czuję, że nasze problemy, lęki, ból i niepokój możemy tylko powierzyć Bogu i głęboko ufając w Jego dobroć i sprawiedliwość przetrwać ten ciężki okres. Serdeczne Bóg zapłać”;

„Jesteśmy pod głębokim wrażeniem przepięknych Mszy świętych odbywających się w parafii św. Stanisława Kostki. Przychodzimy na nie z całymi rodzinami. Umacniają one nas w wierze”.

Treść tych listów mówi sama za siebie.

Charyzma

W kazaniach podczas Mszy za Ojczyznę ks. Jerzy często przywoływał słowa św. Jana Pawła II. Niekiedy wręcz trawestował jego przemówienia: „Nie możesz zrozumieć sam siebie, sensu swojego istnienia bez Chrystusa”. Było to nawiązanie do słów Ojca Świętego wypowiedzianych w czasie pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w 1979 roku na placu Zwycięstwa w Warszawie. Przywoływał też fragmenty dzieł literackich. Ale nie wygłaszał nigdy wielkich rozpraw teologicznych albo filozoficznych. Mówił jasnym, prostym językiem, dalekim od patosu i egzaltacji. „Jak zrozumieją mnie robotnicy, to zrozumieją także profesorowie” – wyznał kiedyś jednemu z przyjaciół.

– Miał niezwykły talent: skupiał wokół siebie nie tylko ludzi prostych, ale i wykształconych – podkreślał biskup Zbigniew Kraszewski.

Każde kazanie dojrzewało w jego umyśle bardzo powoli. Gdy je napisał, dawał do przeczytania różnym ludziom, prosił o oceny, sugestie.  Chętnie słuchał, co inni mają na ten temat do powiedzenia. Oczekiwał też słów krytyki. Przyjmował ją od najbliższych, tych, którym ufał, licząc na szczerość intencji.

O ocenę swych kazań prosił często księdza Zdzisława Króla z warszawskiej kurii. – Jurek przychodził do mnie z napisanym tekstem, czasami o coś pytał, prosił o radę, był otwarty na wszelkie sugestie. Później dowiedziałem się, że konsultował kazania także z innymi. Wielu ludziom czytał je po prostu przed wygłoszeniem. Bardzo zależało mu, aby jego słowa odbierane były jako niosące otuchę, nadzieję, by dodawały siły. Ludzie chyba to wyczuwali i dlatego się do niego garnęli. Niewątpliwie miał jakąś charyzmę – mówi ks. Król.

Nikogo też w kazaniach bezpośrednio nie atakował. Mówił o tym, czym ludzie żyli na co dzień, o czym rozmawiali przy stole, w kolejce czy autobusie. Po prostu o aktualnych ludzkich problemach, troskach i cierpieniach. I choć kazania pozornie pozbawione były emocji, w jego ciepłym głosie i charakterystycznym sposobie mówienia było coś, co sprawiało, że te słowa trafiały prosto do serca. Czuło się, że mówi ktoś, kogo bardzo bolą krzywdy wyrządzane innym, kto chce być z ludźmi w trudnych chwilach, by podtrzymać ich na duchu.

– Nie mówił rzeczy rewelacyjnych. A jednak budziło to podziw i szacunek. Często kazania przerywano mu oklaskami. Był człowiekiem, który mówił prawdę i który nie bał się mówić prawdy. Przestrzegał, że jednego się należy obawiać: zdrady Chrystusa za kilka srebrników jałowego spokoju – wspomina biskup Zbigniew Kraszewski.

Właściwie nie wiadomo, jak to się stało, że ten młody, 35-letni zaledwie kapłan, fizycznie słaby, mizerny i schorowany, o ascetycznych rysach twarzy, zgromadził wokół ołtarza tak ogromne tłumy. Słusznie ks. Andrzej Santorski określił, że jest to po prostu charyzma: „Miał charyzmat mobilizowania ludzi do wiary, nadziei i miłości”.  Polacy wsłuchiwali się w treść tych kazań z jakimś niewytłumaczalnym namaszczeniem, a później prosili ks. Jerzego o tekst i powielali go rozdając sobie nawzajem.

Msze za Ojczyznę naprawdę zrodziły swoisty fenomen.


Wydanie o ks. Jerzym Popiełuszce tworzymy dzięki współpracy z Jego muzeum w Warszawie


Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę