Nasze projekty

Ciemność widzę, ciemność!

Bóg nie jest naszym partnerem, Jego drogi nie są naszymi drogami, zawsze będziemy więc skazani na pewną nieprzewidywalność, błądzenie po omacku i bezradny krzyk przypominający wołanie Jerzego Stuhra z „Seksmisji”: „Ciemność, widzę ciemność!”.

Reklama

Od jakiegoś czasu mam nieśmiałe przeczucie, że wiara w Pana Boga jest rodzajem mistycznej gry w chowanego. Pragniemy uchwycić Go na gorącym uczynku, złapać za nogi, ale On nie pozwala na to. Wymyka się, ukrywa i woła: „Szukaj!”. To, przyznajmy bez bicia, nie ułatwia podejmowania przez nas wyborów. Trudno. Trzeba zaryzykować. Ruszyć w ciemno.

Sam zrobię resztę

 

Reklama

Czy to, że zostałem dziennikarzem, było zapisane w Jego odwiecznych planach? Znał mnie przecież, jak sam zapewnia, przed założeniem świata. A może dostosował się do mojego wyboru? Skąd wiadomo, że to, co robimy, podoba się Najwyższemu? Że nie wybiegamy przed szereg nucąc pod nosem hymn szczerzącego ząbki neofity: „Brunetki, blondynki ja wszystkie was dziewczynki nawracać chcę”?… Czy, aby zweryfikować trafność naszych wyborów musimy czekać na owoce? Jeżeli tak właśnie byłoby, Karol de Foucauld miałby, delikatnie mówiąc, przechlapane, bo nie doczekał się ani jednego współbrata w zgromadzeniu, które założył. Umierał samotny jak palec…

 

Gdy przed dwoma laty zmęczony i przygnieciony ciężarem obowiązków domowych i redakcyjnych powiedziałem sobie: „Basta! Stop! Nie będę już jeździł wzdłuż i wszerz po Polsce, by mówić świadectwa”, automatycznie na moją skrzynkę przestały spływać zaproszenia. Telefon też milczał. Czułem, że „góra” uszanowała mój wybór i pozwoliła mi odsapnąć. Gdy jednak po jakimś czasie postanowiłem znów ruszyć w trasę, okazało się, że jak tylko kończyłem mówić jakąś konferencję i zaczynałem powoli wycofywać się do domu, w ciągu kilkunastu minut z drugiego końca Polski przychodził SMS lub mail z… propozycją nowego spotkania. Byłem zdumiony, gdy zauważyłem, że mechanizm się powtarzał. Tak jakby Bóg szeptał: Uchyl mi jedynie furtkę, ja zrobię resztę.

Reklama

 

Ciemność widzę, ciemność!

Rusz się!

Reklama

 

Do złudzenia przypomina to biblijną scenę rozmnożenie chleba. Być może prościej byłoby, gdyby Jezus pstryknął palcami i wyczarował na oczach głodnej i ciekawej gawiedzi kilka ton zdrowej żywności, a następnie szepnął do apostołów: „No chłopcy, zajmijcie się dystrybucją”. Ale nie… Wysłał ich do pięciu tysięcy wygłodniałych mężczyzn (średnia frekwencja ligowego meczu na Górnym Śląsku) z kawałkiem chleba i rybą. Granie na uczuciach pięciu tysięcy wygłodniałych jak wilki facetów groziło śmiercią lub trwałym kalectwem (chłop – wiadomo – jak głodny, to zły). Poza tym apostołowie mogli się solidnie wygłupić. A jednak zaryzykowali. Podjęli działanie, ruszyli się z miejsca.

 

To był ich wolny wybór, autonomiczna decyzja. Mogli przecież zwiać albo cichaczem wycofać się na bezpieczne, z góry upatrzone pozycje.

 

Jakże wymowna jest kolejna scena, gdy dwunastu zadowolonych z siebie facetów zbiera… 12 koszów ułomków. Ci, którzy skrupulatnie podnosili z ziemi resztki, pozostałości, śmieci wiedzieli już, kto tu rozdaje karty.

 

– Skąd wiesz, że pomysł, by 60 tysięcy Polaków wielbiło Boga na Stadionie Narodowym podobał się Bogu? Że wypływał z Jego inicjatywy i intuicji? – pytam wprost księdza Rafała Jarosiewicza, organizatora ubiegłorocznej imprezy. – Jasne, mogę mieć mylne rozeznanie. Dopóki nie będziemy zanurzeni w wiecznej szczęśliwości, musimy zawsze mieć świadomość, że mamy pewność moralną. Pamiętaj: tu na ziemi, nigdy nie będziemy mieli stuprocentowej pewności. Nigdy. Realizując nasze przedsięwzięcia muszę mieć pewność moralną. Niewiele mówi się o tym w Kościele.

 

Człowiek nie musi mieć siedemdziesięciu, osiemdziesięciu, czy dziewięćdziesięciu procent pewności, by podjąć decyzję. Według pewności moralnej wystarczy, że ma 51 procent. 51 procent pewności tego, że realizujesz Boży plan wystarczy, by zrobić mały gest, wyjść na ewangelizację, podjąć działanie. Jeżeli jesteś wewnętrznie przekonany jedynie na te 51 procent, to warto zaryzykować. Bóg jest niezmienny i ma zawsze „sto procent” rozeznania. My nigdy nie będziemy mieli całkowitej pewności.

 

To znakomicie koresponduje ze stwierdzeniem z listu św. Jakuba, że jeśli ktoś nie postępuje w zgodzie z własnym sumieniem, grzeszy. Więc muszę postępować w zgodzie z tym, do czego jestem przekonany. Nawet jeśli to jest mylne, nietrafione, chybione.

 

Ciemność widzę, ciemność!

Pani już tu nie pracuje

 

Wielokrotnie przekonywałem się, że Bóg szanuje nasze wybory. Moja znajoma doświadczyła w pracy różnych form manipulacji. Siedziała w domu i zamartwiała się: „Odejść? Dać sobie spokój i nie ruszać się z miejsca?”. Straszliwie trudna decyzja… Izrael w niewoli egipskiej przekonał się na własnej skórze, jak trudno zostawić michę pełną soczewicy. Po chwili walki zdecydowała się napisać CV do nowej firmy. Napisała, podpisała. Pięć minut później okazało się, że ze względu na splot różnych wydarzeń, oskarżeń i pomówień, nie ma czego szukać w dotychczasowej robocie. Pan Bóg czekał na jej decyzję, nie chciał jej zdeptać, wejść brutalnie z butami w przestrzeń wolnego wyboru.

 

On naprawdę taki jest.

 

Nasza wolność jest równoznaczna z wycofaniem się Najwyższego. Nie chce nas stłamsić. Maszeruje po falach wzburzonego jeziora, a widząc przerażonych, umierających ze strachu uczniów… „chce ich minąć”. Czeka na nasz krzyk, na jakikolwiek gest ze strony człowieka. – Nie narzuca się.

 

Bardzo za nami tęskni, ale szanuje naszą wolną wolę – dopowiada ks. Michał Olszewski, egzorcysta – Sam założył sobie kajdanki – naszą wolną wolę. Nie zrobi nic, co naruszyłoby naszą prywatność, intymność. Ale gdy tylko zobaczy drobny gest z naszej strony biegnie do nas jak szalony!

 

Gdy dziesięć lat temu ks. Marek Gancarczyk dwukrotnie proponował mi pracę w „Gościu Niedzielnym”, za każdym razem odmawiałem: „To nie dla mnie. Jestem zbyt nerwowy, rozedrgany, emocjonalny, żyję na Titanicu”.

 

To był wtorek – pamiętam do dziś. Dokładnie w chwili, gdy na skutek różnych zawirowań i lokalnych trzęsień ziemi, podjąłem decyzję, że odejdę z firmy, w której dotychczas pracowałem… zadzwonił telefon. Było to dokładnie w chwili, gdy postanowiłem, że pakuję manatki. Ponownie zadzwonił szef „Gościa”. Tym razem nie odmówiłem. Mój wybór? Z jednej strony tak. A jednak mam świadomość, że ktoś inny układał te puzzle.

 

Ciemność widzę, ciemność!

Wieczny żebrak

 

– Bóg podchodzi do ciebie bardzo wrażliwy, bardzo łagodny, delikatny. To jest twój Bóg – przypomina Michał Zioło, trapista – Dlaczego się Go boimy? Dlaczego chrześcijanin boi się Boga? To jest straszne! To jest jakaś choroba. Często niestety ugruntowywana przez praktykę kościelną. Przecież nieludzko oceniany przez nas Dekalog zaczyna się od słów: „Jam jest Pan Bóg twój”. Jam jest Twój! Zobaczcie, jak bardzo Bóg oddaje się w nasze ręce. Jaka pobrzmiewa w tym sformułowaniu tęsknota. To jest twój Bóg: Bóg słaby, Bóg nie mocny, ale bardzo słaby. Tyle banałów opowiadamy o wolności. Ale przecież wolność człowieka jest równoznaczna ze słabością Boga. Bóg jest słaby. Bóg cię nie może zgwałcić. Bo jest zbyt pokorny.

 

Bóg to jest „wieczny żebrak” – tak Go określiła Simone Weil. To jest Ktoś, kto wyciąga do ciebie rękę i ta ręka często pozostaje pusta, nie napełniona.

 

Moja wolność jest równoznaczna z wycofaniem się Boga. Wejdzie (wielokrotnie tego doświadczyłem!) w moje życie na tyle, na ile Mu pozwolę. Na łopatki rozkładają mnie słowa: Apokalipsy „Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto posłyszy mój głos i otworzy…”. Przecież brzmi to tak, jakby Bóg z góry zakładał, że większość go nie usłyszy. A „jeśli ktoś” – jakimś cudem – usłyszy, zasiądzie do kolacji z Najwyższym. To prawdziwe trzęsienie ziemi. Bóg pytający o zgodę swe stworzenie. Najwyższy za drzwiami. Skandal!

Jesteśmy mistrzami świata w odcinaniu kuponów od tego, co sami zrobiliśmy. W czasie pracy nad książką Radykalni (pierwsze zderzenie z dziennikarstwem), aż dwukrotnie umawiałem się z Warszawie z Darkiem Malejonkiem. Przyjeżdżałem z Katowic i drałowałem na ulicę Długą. Był listopad. Paskudnie zimno, wilgotno, na niebie wszelkie odmiany szaroburości. Czekałem pięć, dziesięć, dwadzieścia minut i… Malejonka nie było. Zapomniał, wypadł mu jakiś koncert. Gdy „pięć po dwunastej” zrezygnowany, rozżalony jak dzieciak, postanowiłem: „To jakiś poroniony pomysł z tą książką. Wracam!” i odwróciłem się na pięcie, by pomaszerować na Dworzec Centralny, na ulicy spotkałem…mieszkającego na co dzień w Poznaniu Tomka Budzyńskiego. Z nim też chciałem zrobić wywiad, ale w zupełnie innym czasie. Rzucił: „to zrób dziś ze mną rozmowę”. Przegadaliśmy pół nocy. Gdy po raz drugi ruszyłem do Warszawy sytuacja się powtórzyła. Darek nie przyszedł na spotkanie. Gdy dałem za wygraną i zrezygnowany odwróciłem się na pięcie, otwarły się drzwi kościoła paulinów i ujrzałem w nich uśmiechniętą twarz Dzikiego, który wypalił: „To zrób ze mną wywiad”. Zrobiłem. Jak mógłbym się gniewać na Darka Malejonka? Przecież to wszystko było idealnie poukładane! Dzisiaj Pan Bóg słuchając zapowiedzi: „Przyjechał do nas Marcin Jakimowicz autor bestsellera Radykalni” zwija się pewnie ze śmiechu…

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę