Nasze projekty
fot. Aleksander Zielinski / wikimedia commons

Antonina Krzysztoń: Kiedy śpiewamy kolędy, nasze serca topnieją jak lód

"Podczas śpiewania kolęd nasze serca zaczynają topnieć… jak śnieg czy lód, kiedy robi cię cieplej. Czasem w rodzinach, z niektórymi osobami trudno się spotkać przy wigilijnym stole, a wspólny śpiew kolęd pomaga nawiązać choćby cień kontaktu i daje nadzieję, że może kiedyś będzie lepiej" - mówi Antonina Krzysztoń.

Reklama

O świętach, byciu razem i śpiewaniu kolęd z Antoniną Krzysztoń wokalistką, poetką i kompozytorką – rozmawia Patrycja Michońska-Dynek.


Wszystko wokół straszliwie pędzi. Udaje Ci się wyhamować przed Świętami, odnaleźć świąteczny nastrój?

Staram się. Od kilku lat chodzę na roraty i to pomaga mi w przygotowaniu do Bożego Narodzenia, a także w przyhamowaniu. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak ten czas oczekiwania jest ważny. Jak tęsknota jest ważna. Szczególnie w naszych czasach, gdzie komórki, maile czy skype prawie całkowicie wyparły oczekiwanie i tęsknotę.

Reklama

Znamy oczekiwanie na narodzenie się naszego dziecka  czy wnuka, a tu – czekamy na przyjście na świat naszego Boga, Stwórcy, Zbawiciela! To niepojęte! Znam to przedświąteczne zabieganie, są chwile, że i ja temu ulegam, ale w pewnym momencie życia człowiek sam z siebie przyhamowuje. To jest łaska wieku i bardzo sobie to cenię.

Patrzysz na to wszystko z dystansem?

Trochę tak. Ale na pewno nie z obojętnością. Pracuję nad tym, by nie przyspieszać, bo świat już wystarczająco przyspiesza… Praktykuję „zwalnianie”. W moim zawodzie to jest na pewno prostsze, bo mam swój sposób działania, ale gdybym pracowała na etacie – byłoby to o wiele trudniejsze.

Reklama

Prawda jest taka, że to wyhamowanie można poćwiczyć także na Twoich koncertach. Szczególnie kolędowych. Jak na płycie „Kolęda domowa… a nad śnieg wybieleję” – nie ma hałasu instrumentów, nie ma dzwoneczków. Jest za to cisza…

Tę ciszę dopełniają Marcin Majerczyk na gitarze i Mikołaj Wielecki na instrumentach perkusyjnych. To było moje wielkie marzenie. Zresztą przez cały czas tworzę kolędy – co roku staram się napisać jedną albo dwie. Dla mnie to ma być po prostu jasny przekaz o przyjściu Pana Jezusa.

Moje kolędy dotykają bardzo różnych sfer. Tę płytę nagrywaliśmy w 2004 roku, w listopadzie, w kaplicy braci dolorystów. Miałam wielkie marzenie, żeby towarzyszyła nam figurka Pana Jezusa wykonana przez Małe Siostry. Widziałam ją kiedyś w kaplicy Wspólnoty Betlejem, pomagającej ludziom bezdomnym. Poprosiłam więc ojca Mirka Toszę ze Wspólnoty, żeby pomógł mi zdobyć taką figurkę. Trudno było na szybko coś zorganizować, dlatego Wspólnota podarowała mi swoją na czas nagrania. Ojciec Mirek powiedział mi to przez telefon, a kiedy odłożyłam słuchawkę, od razu napisałam tekst piosenki „Jak to dobrze”:

Reklama

Jak to dobrze, żeś do szopy
Marię posłał, Synku Boży,
Mój maluśki jasny Panie
Jest tu miejsce nawet dla mnie.

Potem są kolejne zwrotki.

Twoje kolędy pomagają się wyciszyć…

Chciałabym, żeby skupiały uwagę. Ale nie nazwałabym ich moimi kolędami. One są „nasze”. I mam wielkie marzenie, żeby choć jedna była powszechnie śpiewana. Ale jak ma być, tak będzie… Mam także nadzieję, że można się przy nich pomodlić. Często na koncertach śpiewamy je razem z publicznością.

Piszę o różnych aspektach związanych ze Świętą Rodziną – mam kolędę poświęconą świętemu Józefowi, są też takie o Matce Bożej. Jest kolęda poświęcona Dzieciątku. I Trzem Królom – ludziom, którzy stykają się z Bóstwem. Śpiewam również o tym, czego potrzebujemy, co otrzymujemy, za czym tęsknimy, co się wydarzyło kiedyś, co się dzieje dzisiaj. A jak mam jakieś wątpliwości co do warstwy teologicznej – konsultuję się z ojcem Jackiem Salijem.

A tradycyjne kolędy?

Oczywiście także je śpiewam! Są przepiękne. Warto śpiewać je wspólnie w rodzinie. Według mnie wszystko, co robimy wspólnie, ma wartość najwyższej próby. Chodzi nie tylko o nastrój, o radość. Podczas śpiewania kolęd nasze serca zaczynają topnieć… jak śnieg czy lód, kiedy robi cię cieplej. Czasem w rodzinach, z niektórymi osobami trudno się spotkać przy wigilijnym stole, a wspólny śpiew kolęd pomaga nawiązać choćby cień kontaktu i daje nadzieję, że może kiedyś będzie lepiej.

Wspólnota rodzi się w bardzo naturalny i delikatny sposób. To jedna, bardzo wartościowa strona kolędowania, a poza tym ludzie, którzy są nieco starsi – „30 plus” (śmiech) – pamiętają, jak kiedyś śpiewało się w rodzinach. Wracają nasze wspomnienia, obrazy z dzieciństwa, nasi dziadkowie. Warto o nich sobie przypomnieć, opowiedzieć jakieś historie z nimi związane. Bo czasami nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele im zawdzięczamy.

I jak to było w Twoim dzieciństwie?

Wspominam wigilie u moich dziadków na Śląsku. Dzisiaj z perspektywy lat widzę, jak dużo mi dali w dziedzinie ducha. Wszyscy śpiewaliśmy kolędy i to w dodatku na trzy, cztery głosy. Wszystko z pamięci – tak się wtedy śpiewało.

My dzisiaj też kochamy te święta. Moja rodzina bardzo cieszy się na Boże Narodzenie. Mamy oczywiście swoje zwyczaje: mimo, że nie wszyscy są wierzący, to Wigilię zaczynamy od odczytania fragmentu Pisma Świętego, potem łamiemy się opłatkiem, jemy wieczerzę, śpiewamy kolędy, oglądamy prezenty i na końcu … mamy występy (na ogół niezwiązane z Bożym Narodzeniem) – każdy musi coś przygotować niezależnie od wieku. To są nasze wspólne niespodzianki!

Mamy jeszcze coś – i tutaj także bardzo ważnym elementem jest kolęda. To ŻYWY OBRAZ. Przed występami robimy wolne miejsce i coś w rodzaju małej scenografii. Przygaszamy światło. Siedzimy cichutko. Nagle słyszymy, że ktoś krzyczy: „Nie ma miejsca!” i słyszymy trzaśnięcie drzwi. To powtarza się trzy razy. Aż wreszcie ktoś puka do nas. Ja – z latarenką w dłoni, przebrana za staruszkę – otwieram. Wchodzą Maryja z Józefem. Stają w miejscu, gdzie rozłożyliśmy siano i patrzą na nas. My zaczynamy śpiewać werset kolędy, na przykład „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Wielokrotnie go powtarzamy. Maryja i Józef nic nie mówią. Maryja wyjmuje z szat ukryte Dzieciątko. Na koniec każdy losuje przygotowane przeze mnie cytaty z Pisma Świętego.

Dzisiaj też śpiewacie kolędy na głosy?

Czasami. Kiedyś  – myślę tu o mamie i ciociach – było łatwiej, bo dużo się śpiewało. Jak moje dzieci były małe, też śpiewaliśmy na głosy, ale potem życie szybko poleciało. Dzisiaj czasem podczas śpiewu dochodzi drugi głos, ale niestety tylko tyle. Ale nie zmienia się na szczęście to, że lubimy śpiewać. I śpiewamy!

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę