Nazajutrz zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi». Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: "Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym". Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym».
W sumie jest to takie proste stwierdzenie – „Oto Baranek Boży”. I nic nie pozostaje do dodania. Może gdzieś zatli się w nas lekka zazdrość o ten dar spojrzenia, który miał Jan Chrzciciel, o jego umiejętność patrzenia, bo w tłumie, mimo wszystko, zobaczył Boga.
Przeczytaj również
Jaki tłum zbierał się przed Janem? Czytamy o tym w innych fragmentach Ewangelii. Przychodziły do niego prostytutki, żołnierze, poborcy podatków. A zatem ci wszyscy, z którymi nie warto pobożnemu człowiekowi pokazywać się na ulicy.
Przychodzili do niego ludzie, którzy nieśli w sobie jakieś zło, czasami bardzo, bardzo zastarzałe, jak przyschnięty do rany stary i brudny opatrunek. I ci ludzie, jak znowu czytamy w Piśmie Świętym, wyznawali mu swoje grzechy. Szukali odpowiedzi, jak mają w tym zwariowanym świecie normalnie i godnie żyć, jak mają się wyplątać z grzechu, w którym niczym w pajęczej sieci tkwili od długich lat, bez nadziei na jakąkolwiek zmianę.
Czy łatwo zachować nadzieję i jasność spojrzenia, jeśli na co dzień otacza nas smutek ludzi, którzy nie dają sobie rady ze swoim grzechem? Jeśli sznur tych ludzi nigdy się nie kończy i grzechy wydają się nie mieć kresu?
Ale do Jana przychodzili też inni ludzie, ci świątobliwi, pobożni, którzy zadawali mu trudne pytania i dręczyli swoją pobożnością. Ludzie, którzy w pewnym sensie go kusili: „Czy ty jesteś Mesjaszem?” – pytali. To było jak szatański szept – powiedz, że tak, przecież ci uwierzą.
Faryzeusze, których nazywał plemieniem żmijowym, które chce uciec przed sprawiedliwym sądem Boga – nie jak ci grzesznicy, co z przejęciem szukali dróg do wyjścia ze ślepej uliczki, w którą zapędzili się wiele, wiele lat temu. Pobożność staje się przyczyną gniewu…
Jan w tym całym zamieszaniu pozostaje człowiekiem, który umie patrzeć. Umie spojrzeć na każdego z przychodzących do niego ludzi, jak na kogoś jedynego.
Potrafi docenić indywidualność, zobaczyć historię życia. Dzięki temu nie daje się uwieść statystyce, jego poglądami nie rządzą pozory pobożności. Ponieważ taką świeżość spojrzenia zachowuje, potrafi w kłębowisku zobaczyć Boga. I ma odwagę Go wskazać poprzez właściwe Imię – oto Baranek Boży. W tym wszystkim bowiem wie, że jest tylko jedna droga wyjścia zarówno dla tych pokutujących grzeszników jak dla męczących Boga i ludzi swoją pobożnością faryzeuszów: ofiara Syna, śmierć Mesjasza.
Tak czasem sobie myślę, że potrzeba nam trochę tego spojrzenia Jana. Tyle wokół nas powtarzających się gorszących sytuacji, tylu ludzi zawodzi. A i z naszą słabością nie jest najlepiej. Czy mamy siłę na nadzieję? Czy jeszcze chcemy spojrzeć na świat tak, aby zobaczyć w nim obecnego Boga, który daje za nas swoje życie?