Nasze projekty

Madagaskar. Święta ziemia

Gdy wyjeżdżał na misje, miał prawie 50 lat. Wielu mówiło, że jest za stary. Potrafił jednak zjednać sobie serca Polaków i zachęcić ich do pomocy, a jego dzieło trwa do dziś.

Reklama

Pracuję na Madagaskarze od prawie 25 lat. To sporo. W tym czasie, jak to w życiu, bywały dni łatwiejsze i trudniejsze. Szczególnie w tych trudnych dniach wspominam postać bł. Jana Beyzyma, apostoła trędowatych. Wiem, że on mnie wspiera. Marana, szpital dla trędowatych, to miejsce, do którego pielgrzymują polscy misjonarze. To taka ziemia święta, na której czujemy się u siebie, i gdzie on do nas przemawia.

Początki
 

Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 r. w Beyzymach Wielkich na Wołyniu. Był najstarszym synem z pieciorga dzieci Jana i Olgi. Gdy miał 13 lat, w wyniku upadku powstania styczniowego jego ojciec został skazany zaocznie na karę śmierci. Należący do Beyzymów dwór w Onackowcach spalili Kozacy. Matka z dziećmi przeniosła się do Kijowa, gdzie Jan Beyzym w latach 1864–1871 chodził do gimnazjum. W 1872 r. przedostał się do Galicji, gdzie wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi.
 

Święcenia kapłańskie przyjął 26 lipca 1881 r. Nastepnie powrócił do Tarnopola, gdzie był wychowawcą aż do zamknięcia tamtejszego konwiktu (1881–1887). Po złożeniu ostatnich ślubów zakonnych (2 lutego 1886 r.), przybył do Chyrowa, by przez 10 lat być wychowawcą młodzieży i ojcem duchownym w słynnym zakładzie naukowo-wychowawczym jezuitów.
 

Reklama

Przy rzeźbieniu
 

Beyzym był to zakonnik poważny i sumienny, ale do tego uparty i wrażliwy na drugiego człowieka. Któregoś dnia, w 1890 r., w refektarzu zakonnym czytano artykuł na temat trędowatych w Mangalore w Indiach. Jeden z nowicjuszy nerwowo odsunął od siebie talerz i wykrzyknął: „Jak można słuchać tak strasznych opowieści podczas posiłku?”.

 

Jednak siedzący obok niego kolega, nowicjusz Apoloniusz Krupa SJ, z zadziwieniem słuchał tej wzruszającej historii o cierpiących na trąd braci, gdzieś daleko w Indiach i na modlitwie zaprzysiągł, że zrobi wszystko, aby któregoś dnia oddać się na służbę trędowatym.

Reklama

 

Czas płynął i kilka lat później ów młody zakonnik znalazł małą broszurę zatytułowaną „Trzy lata u trędowatych”. To był dla niego kolejny znak i natychmiast pobiegł do swojego spowiednika Jana Beyzyma SJ, aby podzielić się z nim przemyśleniami.

 

Reklama

Zastał go rzeźbiącego w drzewie. Wysłuchał z uwagą opowieści młodego zakonnika i odpowiedział: „Ty nie jesteś jeszcze kapłanem, ale ja nim już jestem, a więc nie napotkam większych trudności, aby wyjechać na misje i służyć trędowatym. Pojadę, jeśli moi przełożeni pozwolą. Jeżeli zaś chodzi o ciebie, możesz zawsze pisać prośbę, nawet jeśli będzie ona odrzucana, powtarzaj ją aż do skutku”.

Jednak nie Indie
 

Tak właśnie zrodziło się powołanie Jana Beyzyma do pracy pośród trędowatych. W niemłodym już wieku, napisał: „Mam 48 lat, być może to będzie przeszkodą do wyjazdu na misje, ale jestem silny Bogiem, który udzieli mi sił, aby jeszcze popracować kilka lat z ubogimi”. Po długiej modlitwie przed wizerunkiem Matki Bożej, jeszcze w tym samym dniu, po rozmowie ze swoim podopiecznym, Beyzym napisał prośbę do Generała o pozwolenie na wyjazd na misje pośród trędowatych, a konkretnie do misji w Mangalore w Indiach.
 

Czas oczekiwania na odpowiedź był chyba najtrudniejszy dla tego oddanemu Bogu jezuity. W tym czasie ciężko zachorował jego ojciec i wtedy chciał być blisko niego. Syn doczekał śmieci ojca w jego ramionach. Niedługo potem otrzymał odpowiedź negatywną od Generała, a wiec pozostał jeszcze w Polsce.
 

Myśli przełożonych skierowały się w kierunku Madagaskaru i po jakimś czasie Beyzym otrzymał pozwolenie na wyjazd na Czerwoną Wyspę. Dokładnie przygotowywał się do tej wyprawy, gromadząc liczne dobra, aby mogły mu służyć w pracy misyjnej. Podróż miała się odbyć statkiem, a więc można było zabrać dużo rzeczy.

 

Madagaskar. Święta ziemia

Boże Narodzenie w drodze
 

W 1898 r. załadował dobytek na statek „l’Oxus” w wielkim francuskim porcie w Marsylii i ruszył w kierunku kontynentu afrykańskiego. Chyba nie wiedział wtedy, że na zawsze opuścił Europę i ukochaną Polskę.
 

Z jego notatnika dowiadujemy się, że wylądował cały i zdrowy w małym porcie Majunga w północno-zachodniej części wyspy. Następnie rzeką Betsiboka płynął do Maivatanana, a potem przebył lektyką (filanjana) 344 km w kierunku Antananarivo. W tym czasie, w drodze, Beyzym przeżył swoje pierwsze Boże Narodzenie poza krajem.

W poszukiwaniu miejsca
 

Do połowy lutego 1899 r. o. Beyzym pozostal w stolicy Antananarivo, gdzie zaraz po przybyciu ciężko zachorował. Nastepnie został skierowany do jezuickiego leprozorium w miejscowości Ambahivoraka niedaleko stolicy. Ośrodek był w opłakanym stanie, nie było też środków na poprawienie warunków. Przez pewien czas była szansa otrzymania 500 hektarów ziemi od zarządcy kolonialnego, aby wybudować wielki ośrodek dla trędowatych niedaleko Arivonimamo (prawie 100 km od stolicy). Niestety ten projekt upadł.
 

W tym czasie pojawiła sie inna propozycja wybudowania dużego ośrodka dla trędowatych w stolicy plemienia Betsileo w Fianarantsoa. Beyzym zaczął pisać dziesiątki listów do Polaków z prośbą, aby wsparli to nowe dzieło. Hojność Polaków okazała się niesamowita. Biedna w tym czasie Polska podzieliła się z misjonarzem wdowim groszem i po czterech latach pracy z trędowatymi w Ambahivoraka o. Jan ruszył w kierunku Fianarantsoa, do której dotarł po ośmiu dniach marszu w deszczu i błocie.

Do dziś
 

Po przybyciu do Fianaratsoa znowu napotykał trudności ze strony władz, a czasem także swoich współbraci. Jednak siła modlitwy i swoisty upór sprawiły, że powoli organizował miejsce dla swoich ukochanych trędowatych. Zaczął z pięćdziesięcioma, potem były ich setki.

 

Nie stworzyłby tego dzieła, gdyby nie pomoc Polaków. Pieniądze napływały z różnych stron. Potem przypływały statki z narzędziami, gwoźdźmi, zawiasami i blachą do pokrycia dachu, którą do dziś możemy podziwiać, po prawie stu latach. Ofiarność Polaków trwa do dziś. Dzięki pomocy duchowej i materialnej naszych braci i sióstr z Polski polscy misjonarze mogą dalej zdobywać świat dla Chrystusa.
 

W 1911 r. dzieło o. Jana Beyzyma zostało ukończone. Otwarto szpital dla setek trędowatych w Maranie. Zaczęły przybywać lekarstwa, opatrunki, ubrania i inne rzeczy potrzebne do funkcjonowania takiego ośrodka. Do dziś możemy podziwiać piękny kościół z tabernakulum wyrzeźbionym przez błogosławionego i obraz Matki Bożej Częstochowskiej z piękną ramą wyrzeźbioną przez o. Jana.

 

Chodząc po Maranie, dotykamy tego wszystkiego, co uczynił ze swoimi podopiecznymi. Możemy wsłuchiwać się w piękny śpiew ptaków w lesie posadzonym jego rękoma. A obok domku, który sam zbudował, możemy zebrać na pamiątkę piękne szyszki spadające z wysko wybujałuch sosen. Zobaczyć można lektykę, którą się posługiwał, kompleks budynków szpitalnych z pralnią ubrań, małą szkołą, kuchnią, chlewnią, grotę Matki Bożej czy ogródki i pola ryżowe do pracy dla chorych – to wszystko jego dzieło.
 

Poruszające jest dla mnie odprawianie Mszy św. w jego kielichu, w kaplicy, na ołtarzu i przy tabernakulum wyrzeźbionym jego rękoma, przy jego grobie. Lubię też siedzieć i patrzeć na chorych, bo wówczas zastanawiam się, czy wiedzą o założycielu tego miejsca. A także na dzieci, bo im daje się tu nadzieję. Bł. Jan Beyzym SJ jest tu naszym patronem. Pamiętamy o nim, odwiedzamy jego grób, a on nam się odwdzięcza swoją opieką.

O. Marek Ochlak OMI jest przełożonym delegatury Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej na Madagaskarze.

 

Tekst pochodzi z magazynu "Misyjne Drogi"

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę