Nasze projekty

Jakbym zginął, nie płaczcie

"Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy". To ostatnie słowa, które publicznie wypowiedział ks. Jerzy Popiełuszko przed męczeńską śmiercią 19 października 1984 roku.

Reklama

Jakbym zginął, nie płaczcie

Wrzesień był piękny tego roku. Ciepło, zielono, świeciło słońce, jakby wszystko budziło się do życia, a nie zmierzało ku jesieni. W Okopach było to widoczne jak na dłoni. Takie wrażenie miał też ks. Jerzy, który przybył do domu odwiedzić rodziców i trochę odpocząć. Ale nie było to takie proste.

Po pierwsze dlatego, że całą drogę był śledzony, nachalnie jechał za nim jakiś samochód. Gdy natomiast już dojechał do Okopów i przywitał się z rodziną, natychmiast zauważył, że wokół domu kręcą się esbecy. Było ich widać z okien pokoi. Spacerowali, robili zdjęcia, obserwowali, co się dzieje.

Reklama

– Bałam się jak każda matka – wspomina pani Marianna. – Ale co było robić? Dałam go Kościołowi i nie mogłam go Kościołowi zabrać. Jeżeli Pan Bóg powołał go na służbę, to musiał Mu służyć wiernie. I do końca.

Kiedy ks. Jerzy wyjeżdżał z Okopów, nie wiadomo, czy miał świadomość, że więcej już tu nigdy nie wróci. W każdym razie powiedział do matki: „Mieliście, Matko, wiele dzieci i dobrze ich pilnowaliście. Ale ja mam więcej dzieci. I przyjdzie mi przed Bogiem rachunek zdać z ich pilnowania…”.

– Zostawił mi też do zaszycia sutannę – opowiada pani Marianna. – I nie wiem dlaczego, powiedział: „Odbiorę następnym razem albo najwyżej będzie mama miała na pamiątkę”. I trzymam ją na pamiątkę do dziś…

Reklama

Wychodząc z domu, odwrócił się jeszcze na chwilę i spojrzał na ojca:

– Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie! – dorzucił. I na zawsze opuścił rodzinne Okopy.

Reklama

Jakbym zginął, nie płaczcie

Miał zginąć 13 października

Nadszedł 13 października 1984 r. Ks. Jerzy wracał z Gdańska, z kościoła św. Brygidy do Warszawy. Śledzili go Grzegorz Piotrowski, przyszły morderca ks. Jerzego, oraz dwaj inni funkcjonariusze MSW: Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala. Jechali za nim służbowym samochodem Fiat 125p. Jak się potem okazało, mieli ze sobą: 2 łopaty, 3 torby turystyczne, narzutę na tapczan, 2 worki jutowe i 2 worki z tworzywa sztucznego, 3 kominiarki, 2 pary rękawiczek i litr wódki. Przygotowali też plastry, nóż, kamienie do obciążenia worków, skarpety napełnione piaskiem. Piotrowski zaopatrzył się w służbową przepustkę, która zwalniała go z kontroli drogowej MO.

W pewnym momencie jeden z nich rzucił kamieniem w przednią szybę samochodu, w którym siedział ks. Jerzy. Ale kierowca Waldemar Chrostowski gwałtownie skręcił. I kamień nie trafił w samochód.

Pierwszy zamach na życie Popiełuszki nie powiódł się. Ale on już wtedy spodziewał się najgorszego.

Ostatnie spotkania

3 dni przed porwaniem, we wtorek 16 października, ks. Popiełuszko zjawił się w kurii warszawskiej.

– Wspomniał mi wtedy, że prymas zaproponował mu wyjazd na studia do Rzymu – mówił ks. Zdzisław Król. – Oznajmił mu wtedy: „Jeżeli tylko będziesz chciał, pojedziesz. Masz moje poparcie”.

Ale ks. Popiełuszko nie chciał. Wtedy też po raz pierwszy opowiedział kolegom księżom o niedawnym zamachu, jaki szykowano na niego, gdy jechał z Gdańska. Nigdy dotąd o podobnych wydarzeniach nie wspominał. Podobnie jak o przesłuchaniach Służby Bezpieczeństwa i pobycie w więzieniu. Mówił o tym wszystkim spokojnie, bez przerażenia, wydawało się, z dużą swobodą. W pewnym momencie popłynęły mu jednak z oczu łzy.

– Zrozumiałem, że to nie był tylko opis wydarzeń, zwykła relacja, ale swoisty rozrachunek z życiem – twierdził ks. Król. – Bardzo silnie przeżywał to, co mówił. Pamiętam również, iż wtedy z jego ust, gdzieś między wierszami, padło stwierdzenie, że stara się regularnie przystępować do spowiedzi. Kiedy analizuję to dzisiaj, z perspektywy lat, które upłynęły od tamtej chwili, wyraźnie widzę, że on przygotował się na śmierć. Gdy na przykład był u niego ktoś ze znajomych, Jurek nagle potrafił się zadumać. Patrzył na jakieś pamiątki i mówił: „Wiesz, gdy mnie zabraknie, pamiętaj, by dać to…” i wymieniał kogoś z przyjaciół. Jakby czytał w dalekiej przyszłości, że go tu nie będzie.

Źródło: Ośrodek Dokumentacji Życia i Kultu ks. Jerzego Popiełuszki
Ostatnie zdjęcie ks. Jerzego. Źródło: Ośrodek Dokumentacji Życia i Kultu ks. Jerzego Popiełuszki

Ale nie wiem, kiedy wrócę

Piątek 19 października 1984 r. był podobny do innych dni. Ciepło, słonecznie, choć powietrze już wyraźnie jesienne. Nic nie zapowiadało tragedii. Tylko ks. Jerzy od rana był jakiś nieswój. Po porannej mszy św. podeszła do ks. Jerzego dr Janiszewska i poprosiła, by zadzwonił do niej, jak tylko wróci z Bydgoszczy. Odpowiedział jej bez wahania: – Ale ja nie wiem, kiedy wrócę.

Potem poszedł do swego pokoju pożegnać się z ukochanym psem Tajniakiem. Kiedy ksiądz już wyszedł na schody, Tajniak nagle zaczął szczekać. Ksiądz wrócił do pokoju, by pożegnać się z nim po raz drugi…

Ostatnia msza w Bydgoszczy

Mimo że w Bydgoszczy ks. Jerzy zjawił się sporo przed mszą Św., na bydgoskich Wyżynach tłumy czekały już na jego przyjazd. Kiedy wybiła 18.00 i ks. Popiełuszko rozpoczął mszę, zapadła cisza. W powietrzu unosiła się atmosfera wielkiego misterium. Ludzie w skupieniu modlili się, niecierpliwie czekając na kazanie. Tymczasem ks. Jerzy kazania nie wygłosił. Poprowadził natomiast po mszy św. rozważania bolesnych tajemnic różańca.

– Trzeba było to słyszeć, kiedy kilkutysięczny tłum odmawiał Pozdrowienia Anielskie, a ks. Jerzy spokojnie prowadził rozważania poszczególnych tajemnic. Tak odmawianego różańca i przez tak wielu ludzi, szczególnie mężczyzn, w dotychczasowej historii tego kościoła nie było – podkreślał ks. Biniak.

Ks. Jerzy powoływał się na słowa papieża o zwyciężaniu zła dobrem: – Tylko ten może zwyciężyć zło, kto sam jest bogaty w dobro, kto dba o rozwój i wzbogacanie siebie tymi wartościami, które stanowią o ludzkiej godności dziecka Bożego, mówił o prawdzie i sprawiedliwości, o konieczności zachowania wierności prawdzie: – Zwyciężać zło dobrem – to zachować wierność Prawdzie.

Przypominał, że od wieków trwa nieprzerwanie walka z prawdą: – Prawda jednak jest nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią, stąd też, jak powiedział zmarły prymas kard. Wyszyński: „Ludzi mówiących prawdę nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy. Tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie, zmienia się jak towar na półkach”.

Ks. Popiełuszko podkreślał, że człowiekowi nie wolno stosować przemocy: – Każdy przejaw przemocy dowodzi moralnej niższości. Najwspanialsze i najtrwalsze walki, jakie zna ludzkość, to walki ludzkiej myśli. Najnędzniejsze i najkrótsze to walki przemocy.

W różańcowych rozważaniach na bydgoskich Wyżynach padły słynne już ostatnie publicznie wygłoszone słowa ks. Jerzego: – Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy.

Im więcej lat upływa od tamtej chwili, tym wyraźniej widać, jak wielką wagę miały te słowa, jak profetyczny charakter i jak bardzo stanowiły kwintesencję całego nauczania ks. Popiełuszki.

Dopięta sutanna

Wieczorem ks. Jerzy źle się czuł. Był zmęczony, ale też chory. Ktoś zaprowadził go na plebanię i dał termometr. Okazało się, że ma wysoką gorączkę. Księża z Bydgoszczy namawiali go, by tu przenocował, ale zdecydowanie odmówił. Tłumaczył, że rano powinien odprawić na Żoliborzu mszę św. I musi teraz wyjechać, by zdążyć.

Przed odjazdem z jakimś niezwykłym pietyzmem włożył z powrotem sutannę. Dokładnie, jakby symbolicznie, pozapinał wszystkie guziki, żartując, że sutanna nieraz już ochroniła kapłana i dlatego pojedzie w tym stroju.

Około godziny 21.00 Waldemar Chrostowski poszedł do garażu wyprowadzić samochód. Do drogi szykował się też jeden z zaufanych mężczyzn, Marek Wilk, który miał towarzyszyć księdzu w podróży do Warszawy.

Ks. Biniak relacjonuje dalszy przebieg zdarzeń: – Jak przewidywał plan powrotu, oba samochody miały razem jechać do Warszawy, ale nagle ks. Jerzy uznał to za zbyteczne, zwłaszcza że benzyna była wówczas na kartki i nie chciał nikogo naciągać na koszty. Przekonywał, że jeżeli nikt nie zatrzymywał ich, gdy jechali w tę stronę, to tym bardziej nie będzie zatrzymywał wracających do domu. „Pogoda jest piękna, szybko przelecimy do Warszawy” – powiedział, a myśmy mu ulegli, bo nic nie zapowiadało niebezpieczeństwa. Stanęło na tym, że drugi samochód pojedzie tylko jako pilot do rogatek i gdy wyprowadzi ich na drogę do Warszawy, wróci na Wyżyny. Dziś wiemy, że to był wielki błąd.


Fragment książki autorstwa Mileny Kindziuk „Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko” wydanej przez Axel Springer Polska sp. z o.o.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę