Fragment książki „Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na najtrudniejsze chwile w życiu” Reginy Brett.
Jak wielu alkoholików, wielokrotnie rzucał nałóg, ale zawsze do niego wracał. Potrafił wytrzeźwieć. Nie potrafił tylko wytrwać w trzeźwości. Moja przyjaciółka Jane próbowała ratować swoje małżeństwo, mimo niedotrzymywanych obietnic i pustego konta w banku. Ona zajmowała się dziećmi; jej mąż zajmował się piciem.
Trwała przy nim przez dwadzieścia lat. Kiedy nie pił, był wspaniałym człowiekiem. Miał dobre serce i wszystkich rozśmieszał. Nie znęcał się nad rodziną, tylko ją zaniedbywał. Nie potrafił utrzymać żadnej pracy. Nie płacił rachunków. Nie można było na nim polegać w żadnej sprawie. W końcu stracili dom.
Pewnego dnia Jane zakończyła wreszcie ich małżeństwo, a właściwie to, co z niego zostało. W 1979 roku, kiedy się rozwiedli, dzieci były już nastolatkami. Starsza córka miała 17 lat, syn – 15, a najmłodsza córka – 13. Mijały lata. Ojciec z rzadka pojawiał się w ich życiu. Dzwonił do dzieci co kilka lat. Próbował odwyku. Za każdym razem wracał do nałogu.
W końcu niemal zniknął z ich życia: minęło dziesięć lat od ostatnich odwiedzin, a cztery od ostatniej rozmowy telefonicznej. Któregoś wiosennego dnia zadzwonił telefon. Ktoś ze szpitala w Parmie skontaktował się z synem, szukając najbliższej rodziny jego ojca.
Przeczytaj również
Syn zadzwonił do mamy. Jane powiedziała mi, że kiedy usłyszała: „Tata umiera na raka”, poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w brzuch. Stało się z nią coś dziwnego. Wszystkie lata cierpień i gniewu nagle przestały się liczyć.
Jej były mąż nie miał pieniędzy ani rodziny. Nie ożenił się powtórnie. Nigdy nie widział sześciorga swoich wnucząt. Był w ciężkim stanie. Od tygodnia leżał w szpitalu. Wcześniej przeszedł operację raka jelita grubego, o czym nic nie wiedzieli. Zostało mu niewiele czasu.
Jane zawiozła dzieci do szpitala, żeby odwiedziły ojca. Sama nie weszła do pokoju. Po rozwodzie wyszła ponownie za mąż i zaczęła nowe życie. Nie widziała pierwszego męża od dwudziestu lat. Nie chciała go stresować swoją obecnością, sama też nie chciała się denerwować. Musiała być silna dla dzieci.
Siedząc przed pokojem szpitalnym, przemyślała, co musi zrobić. W drodze powrotnej powiedziała dzieciom, że pokryje wszystkie koszty leczenia. Potem pomogła umieścić ich ojca w hospicjum. Codziennie jeździła do niego z dziećmi, żeby je wspierać, ale nigdy nie weszła do jego pokoju. To byłoby nie na miejscu.
W tych ostatnich dniach ojciec i dzieci znów stali się rodziną. Dawne urazy zbledły. Kiedy rozmawiali o przeszłości, przywoływali same dobre wspomnienia. Dzieci mówiły ojcu, że go kochają – i uświadomiły sobie, że to prawda.