Nasze projekty

Zwykłe niezwykłe małżeńskie życie

Jak wytrwać w małżeństwie w chwilach trudnych i nudnych? Po latach miłość małżeńska jest tak samo zwyczajna, jak kawa w ulubionym kubku, jak ulubiony sweter. Niby nic nadzwyczajnego, człowiek nosi ją jak drugą skórę, ale brakuje tchu na myśl, że mogłoby jej nie być.

Reklama

Kiedy umilkną ostatnie echa marszu Mendelssona, a torebki po ślubnych prezentach przestaną walać się po domu, nadchodzi czas małżeńskiej codzienności. Na początku wszystkie zwyczajne rzeczy są ekscytująco nowe: wspólne śniadania i kolacje, wspólne kupowanie kanapy, film obejrzany na nowej kanapie, seks na nowej kanapie, pierwsza ciąża, pierwsze dziecko…

A potem nagle wszystko powszednieje. Jak przez mgłę pamiętam urok wspólnych śniadań i nie potrafię powiedzieć, co było w nich takiego przyjemnego. Przecież żadne z nas nie biegało rano po chrupiące bułeczki, jedliśmy wczorajszy chleb i co tam było w lodówce. Teraz śniadania z trójką dzieci to pandemonium: jedno chce płatki, drugie nie chce kanapek ani płatków, a trzecie w ogóle nic nie chce jeść. Gonią się wokół stołu i tylko patrzeć, jak rozleją gorącą kawę. Próbuję się rozdwoić i być jednocześnie w kuchni i przy stole, mąż w łazience. Kolacje wyglądają podobnie, tyle że mąż często jest jeszcze w pracy.

Czytaj także >>> Nie tylko od spraw beznadziejnych. Św. Rita – orędowniczka pokoju

Reklama

Ideałem dla wielu par jest małżeństwo partnerskie. Definicja, z grubsza, jest taka: wszystko robimy razem i jesteśmy w stanie zastąpić współmałżonka, gdy trzeba. W praktyce oznacza to, że oboje potrafimy ugotować rosół i obsługiwać pralkę, razem sprzątamy i razem chodzimy na zakupy, a także umiemy zmienić pieluchę i podgrzać jedzenie dla niemowlaka i oboje pamiętamy, do której klasy chodzi nasze dziecko, jak się nazywa jego wychowawczyni i gdzie mieszka jego najlepszy kolega.

Zwyczajne życie w niezwykłym sakramencie

Z moich doświadczeń i obserwacji życia znajomych wynika, że w większości przypadków tak definiowane partnerstwo da się realizować gdzieś do momentu podgrzewania jedzenia dla dziecka. Pierwszego dziecka. Później, w tajemniczy sposób zanika i oto budzisz się pewnego razu i czujesz się, jakbyś była własną matką, masz cały dom na głowie, spoczywa na tobie odpowiedzialność za zawartość lodówki i szafy, menu, logistykę codzienną i logistykę okolicznościową, edukację dzieci, rachunki, porządki domowe i wszystko inne, co tylko jesteś w stanie sobie wymyślić. I jak tu patrzeć na swojego męża miłosnym okiem, kiedy nie ma go w domu, bo pracuje, albo jest w domu, ale myśli o pracy, albo wraca z pracy zmęczony i coś burczy pod nosem?

Jest zwyczajne, wspólne życie, wspólny dom, dzieci, kredyt… Ale jest jeszcze sakrament. I to z niego płynie łaska wytrwania w małżeństwie, w chwilach trudnych i nudnych.

To oczywiście działa w obie strony. Patrzysz na swoją żonę i zastanawiasz się, co cię w niej pociągało. Jest zawsze zmęczona, zabiegana, zaaferowana szkolnymi sprawami, kupowaniem butów i kurtek zimowych lub wiosennych, wiecznie tyłem do ciebie, bo albo przy zlewie, albo przy kuchence, albo przy pralce. Nie rozumiesz, po co obsesyjnie wszystko prasuje, skoro już sto razy jej mówiłeś, że twoje koszulki wystarczy poskładać, naciągniesz je na sobie i tyle. Mógłbyś płacić rachunki, ale to jej chyba sprawia przyjemność, bo zawsze gdy przychodzi faktura za prąd czy gaz, od razu rzuca się do komputera ustawiać przelewy. Kiedy zaproponowałeś, że pójdziesz na wywiadówkę, odpowiedziała, że woli iść sama, bo ty nic nie zapamiętasz. No trudno, żebyś zapamiętywał i powtarzał wszystkie głupoty, które ludzie plotą na zebraniach. Chciałbyś, żebyście częściej rozmawiali, ale jak pytasz, po co ciągle w kuchni siedzi, to od razu denerwuje się i płynnie przechodzi do recytowania litanii twoich błędów i wypaczeń jeszcze z narzeczeństwa, więc wolisz wyjść do drugiego pokoju, żeby nie tracić energii na kłótnię…

Reklama

Czytaj także >>> Nie byłeś od lat u spowiedzi? O. Szustak zaprasza

Czy życie zwyczajne musi oznaczać trudne i nudne? Oboje jesteśmy zwyczajni jak kiełbasa zwyczajna (porównanie zaczerpnęłam od synafii, która kiedyś pisała świetnego bloga), opatrzeni sobie nawzajem od stóp do głów, nie ma już motylków w brzuchach, nie ma przegadanych nocy, nie ma chemii. Nie dzieje się też nic złego, nie ma awantur i ubliżania sobie. Jest zwyczajne, wspólne życie, wspólny dom, dzieci, kredyt… Ale jest jeszcze sakrament. I to z niego płynie łaska wytrwania w małżeństwie, w chwilach trudnych i nudnych. Łaska daje siłę do zmiany tego, co trudne w to, co pozwala głębiej oddychać. Przydaje się też orędownik w niebie: moim ulubionym świętym, z którego pomocy korzystam w każdej małżeńskiej trudności, jest Jan Paweł II. Nie na darmo jest patronem rodzin. Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Czarne chmury zbierające się nad naszym małżeństwem zawsze w końcu rozpraszały się i na nowo wyglądało słońce.

Zwykłe życie to dobre życie

Uważam, że zawsze warto stosować metodę Polyanny i wszystko, także każdy przejaw małżeńskiej codzienności interpretować na korzyść: patrz, mijają lata, a on ciągle jest przy tobie. Nie wygląda już jak Brad Pitt (wcześniej wyglądał? Gratulacje!), ale zawsze możesz się do niego przytulić. Ty nie wyglądasz jak Jennifer Aniston w najlepszych latach (wyglądasz? Ty szczęściaro!), a on ciągle cię przytula.

Reklama

Wszyscy lubimy rzeczy nowe i niezwykłe. Człowiekowi zawsze źle, zawsze chciałby czegoś innego, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona. Świat podsuwa nam coraz to nowe zabawki i możliwości przeżywania coraz większych ekscytacji przy użyciu nowego ekspresu do kawy czy nowych butów. A w domu zwyczajnie, bez fajerwerków, na okrągło gulasz, schabowe, naleśniki i pomidorowa na rosole z wczoraj. I przestajemy zauważać te zwyczajne cuda, które dzieją się wokół nas.

Świat podsuwa nam coraz to nowe zabawki i możliwości przeżywania coraz większych ekscytacji. A w domu jest zwyczajnie, bez fajerwerków, na okrągło gulasz, schabowe i pomidorowa na rosole z wczoraj. Przestajemy zauważać te zwyczajne cuda, które dzieją się wokół nas. A jest ich całe mnóstwo.

A jest ich całe mnóstwo. Patrzymy na nasze dzieci, wyrośnięte i pyskate, i dech nam zapiera, bo przecież powstali z dwóch niewidocznych gołym okiem ziarenek, w których był zapisany ich kolor oczu, kwadratowe kolana i sposób, w jaki krzywią nos. Czy to nie jest cud? Patrzę w zaczerwienione od gapienia się w monitor oczy mojego męża i widzę te same miodowe plamki na lewej tęczówce, w których zakochałam się prawie 20 lat temu. Jesteśmy tacy różni, a jednak jesteśmy razem i nawet pokusiłabym się o deklarację, że jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Może to też jakiś cud? Zwłaszcza, że przynajmniej kilka razy w miesiącu najchętniej urwałabym mu łeb. (A nie urywam. Cud za cudem!…)

Każda wiosna jest takim samym cudem natury. Jeśli nie ekscytuje nas czterdziesta wiosna w naszym życiu to nie dlatego, że akurat ta jest jakaś wybrakowana (kiedyś to były wiosny!…), tylko dlatego, że wszystkie kolejne zlały nam się w jedną, która sprowadza się do tego, że nagle robi się gorąco i dopada nas wiosenne przesilenie. Podobnie jest ze wszystkimi dobrymi chwilami w naszym małżeństwie. Niby było fajnie i od czasu do czasu dalej bywa, ale on znowu zostawił rozlane mleko na kuchennej ladzie. A gdyby rozebrać na czynniki pierwsze każdy nasz dzień, każdą chwilę, to znajdzie się wiele małżeńskich perełek: całus w szyję, gdy zaspana robię śniadanie, namiętne spojrzenie, gdy mąż wychodzi do pracy, mocny uścisk ramion, gdy wraca (dodam, że sama się w te ramiona wciskam, nie to, że on rzuca się na mnie stęskniony), wspólny zachwyt nad naszym trzecim, najmłodszym dzieckiem, obecnie rozkosznym trzylatkiem, zakochanym po uszy w mamusi i tatusiu, dwa kubki herbaty, gdy dzieci już śpią, a my (jakimś cudem) jeszcze nie.

Wdzięczność za codzienność

Najpiękniejsze słowa wdzięczności, jakie kiedykolwiek usłyszałam od mojego męża, dotyczyły najbardziej banalnej rzeczy pod słońcem. To było jakiś czas temu i oczywiście jednorazowo (mój mąż należy do facetów, którzy jak raz powiedzieli, że kochają, to znaczy, że poinformują dopiero w razie zmiany), ale wzruszyło i ucieszyło mnie bardziej niż 40 róż na urodziny.

Powiedział bowiem: „Kochanie, dziękuję ci, że tak o mnie dbasz, że zawsze w szufladzie mam czyste gacie i skarpety!”

Umarliście ze śmiechu? Śmiejcie się na zdrowie, a mnie oczy wilgotnieją, gdy tylko sobie przypomnę to zdanie. Dostrzeżenie codziennego trudu, który nie przekłada się na PKB i nie zbawia świata, jest wielką sztuką. Docenianie takich zwykłych rzeczy to jest najprostszy sposób na ożywianie relacji.

Zwykłe małżeństwo nie równa się nudne. Ale czy nie będzie, to zależy od nas. Od nas samych, powtarzam, od tego, co siedzi nam w głowie, a nie od tego, czy on kupuje jej spontanicznie kwiaty i zabiera na weekend do Paryża, lub czy ona inwestuje w koronkową bieliznę i uwodzi go w wyrafinowany sposób. To są fajne dodatki, ale małżeństwo, dwoje w jednym ciele to przede wszystkim stan umysłu, to powtarzana jak mantra myśl, że jesteśmy razem, bo chcemy być razem, bo tylko razem mamy tę moc, że przetrwamy wszystko ramię w ramię, bo we dwoje jesteśmy niezniszczalni jak karaluchy.

Miłość taka zwyczajna

Warto pamiętać, że nie jesteśmy razem za karę. Każde z nas ma prawo być szczęśliwym i spełnionym. Gdy czujemy, że coś idzie nie tak, że nasz związek skręca w złym kierunku, albo że każde z nas idzie w inną stronę, gdy pojawiają się rzeczy bolesne – trzeba działać, zamiast cierpieć w milczeniu. Żeby zostać świętym, nie trzeba być męczennikiem.

Zauważyliście, że prawie ani razu nie użyłam w tym artykule słowa „miłość”? Miłość małżeńska po latach jest tak samo zwyczajna jak kawa w ulubionym kubku, jak ulubiony sweter – niby nic nadzwyczajnego, człowiek nosi ją jak drugą skórę, ale brakuje tchu na myśl, że mogłoby jej nie być, tej miłości, tej osoby przy boku. I ona jest, choć czasem tak przykurzona i zarzucona śmieciami, że trudno ją zauważyć. Ale zawsze można się do niej dokopać, pod warunkiem, że będzie się kopać wytrwale.

W naszym małżeństwie romantyzmu jest tyle, co na łebku od szpilki. Ale codziennie rano robię mężowi mocną kawę, jak lubi, a on kupując sałatkę z kebabem pamięta, że lubię z łagodnym sosem. Od czasu do czasu przypominam sobie (jak się dobrze skupię), co mnie w nim urzekło te prawie 20 lat temu. To były jego szerokie ramiona, w których czułam się bezpieczna jak w porcie. I przy każdej okazji wtulam się w niego mocno i pozwalam, by otoczył mnie ramionami i to wystarczy, żebym wybaczyła mu wszystkie małżeńskie błędy i wypaczenia.

Oczywiście „wybaczyła”, nie znaczy „zapomniała”.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę