Nasze projekty

Od nagłej i niespodziewanej śmierci…

Miesiąc temu umarła moja siostra. Miałam ogromne szczęście i zaszczyt towarzyszenia jej w ostatnich tygodniach, razem z innymi ważnymi dla niej osobami, które zaprosiła.

Reklama

Jej łóżko stało w salonie, w sercu domu. Odbyliśmy przy nim regularną słowiańską imprezę pożegnalną z winem i sushi, oglądaliśmy albumy ze zdjęciami, śmialiśmy się z dawnych przygód i płakaliśmy na przemian. Potem, kiedy zrobiło się trudno, po prostu leżałyśmy sobie we dwie pod jednym kocem. Było tak, jakbyśmy szły powolutku przez zamglony las. Nie widać nic za nami – bo to, co było wczoraj, traciło znaczenie – ani nic przed nami, ponieważ przyszłość była całkowicie nieprzewidywalna. Stawiałyśmy malutkie kroczki, idąc ręka w rękę. W którymś momencie musiałam ją puścić, ona poszła w światło, a ja zostałam sama w tym lesie – ale to inna historia, o żałobie. Dzisiaj rozmyślam i próbuję napisać coś na temat przygotowania do śmierci – dlaczego tak wielki sens ma ta prośba „od nagłej i niespodziewanej… zachowaj nas, Panie”.

Świadomość, że koniec ziemskiego życia nadejdzie wkrótce, niesie może strach, ale daje też niepowtarzalną szansę na właściwe przygotowanie – w sensie nadprzyrodzonym, jak i zupełnie praktycznym. Moja siostra wezwała wybrane przez siebie osoby, wydała jasne dyspozycje co do pogrzebu, formalności i innych spraw, które dzięki temu dało się załatwić z minimalnym stresem i względnie bezkonfliktowo.

Przyjęła też sakramenty. Spokojnie, świadomie, przytomnie. Miała czas, bezcenny czas na wyprostowanie relacji z Panem Bogiem. Kiedy przyszła pora, zebrała całą swoją wielką odwagę i poszła na spotkanie z Nim, nieco nieśmiało, ale z nadzieją. Bez paniki. Przygotowana na ile się da – bo przecież pełnej gotowości na to, co zobaczymy, nie ma nikt z nas.

Reklama

Miała ogromny komfort spędzania ostatnich dni we własnym domu, wśród codziennych dźwięków, kochanych ludzi, przyjaznych i znajomych pielęgniarek. Ich dyskretna obecność dawała nam wszystkim poczucie bezpieczeństwa, ale nie narzucały się: siedziały cicho z boku, podchodziły od czasu do czasu – były pożądanymi gośćmi. Respektowały reguły ustalone przez domowników.

Kiedy opowiadam to wszystko, w oczach niektórych słuchaczy widzę rzetelną panikę i słyszę: „o nie nie, ja wolę nie wiedzieć, że umieram, ja wolę we śnie albo się rozbić o drzewo i z głowy”. Nie neguję emocji, ale zastanawiam się nad przyczynami – dlaczego śmierć jako część rzeczywistości budzi taki lęk, że wolimy o niej nie wiedzieć? Nie znam odpowiedzi, nie chcę gdybać, próbuję tylko opowiedzieć o powodach, dla których uważam świadome umieranie za bardzo cenne. Z całym bagażem obaw, cierpienia fizycznego i psychicznego – bo ono było obecne, podnosiło łeb i do dziś pamiętam, jak ciężko było w nim towarzyszyć, a co dopiero przeżywać – chciałabym dla siebie takiego finiszu ziemskiej egzystencji. I z pełnym przekonaniem modlę się: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie”.

Reklama

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę