Nasze projekty

Mission impossible: pielgrzymka rodzinna

Ilekroć rzucamy się w jakieś przedsięwzięcie z założeniem „jakoś to będzie” – okazuje się, że jest zdecydowanie lepiej niż „jakoś”. Błogosławieństwa sypią się obficie i z niespodziewanej strony.

Reklama

Uważny czytelnik poprzednich tekstów może się bez trudu zorientować, że jako rodzice bardzo wierzymy w dobroczynny wpływ ruchu, przyrody i przygody na wszechstronny rozwój naszych dzieci. Poza tym jesteśmy nieuleczalnymi (albo bezmyślnymi, zdaniem niektórych) optymistami: ktoś rzuca pomysł, druga strona podchwytuje, biedne (zdaniem niektórych) dziatki pakują plecaczki i ruszamy na rozpoznanie bojem.

Na przykład wybieramy się na pielgrzymkę, co prawda jednodniową, ale po górzystym terenie i z całkiem długą trasą do pokonania.

Z pięciorgiem dzieci w wieku od roku do 11 lat.

Reklama

Bo niby czemu nie.

W zeszłym roku poszliśmy z Korbielowa na Jasną Górkę z parafialną pielgrzymką dominikańską. Ojcowie i bracia bardzo dbali o równowagę między powagą, modlitwą a rozrywką. Czy odśpiewano parę hitów z cyklu „dżdżownica i ślimak nas mija”? Ależ oczywiście. Czy opowiedziano parę sucharów o odciskach? No raczej. Ale były też Godzinki, były piękne staromodne pieśni maryjne, postój na konferencję (uroczo speszeni młodziutcy neoprofesi opowiadali z zaangażowaniem i szczerością o Panu Bogu) i Różaniec. Na miejscu Msza Święta z porządnym kazaniem i wręczenie pamiątek dla najstarszych, najmłodszych, najdłużej pielgrzymujących itd. Dobry, wesoły, Boży dzień.

A gdzie te dzieci, pytacie? Najmłodsza, półtoraroczna, w nosidle. Najstarszy z przodu, rozwijał się towarzysko. Dzielna i sprawna ośmiolatka sunęła przed siebie jak czołg, nastawiona jak zwykle na wycisk, docisk i osiąg (czasem się jej trochę boję).

Reklama

Newralgicznym punktem naszego planu (jakiego planu?) była środkowa dwójka, sześciolatek i czterolatka. Przy czym młoda cierpi na przypadłość wdzięcznie zwaną „bolinóżką”, inaczej luźny mięsień. Ujmując rzecz delikatnie – nie jest tytanem sportu. Umie za to bardzo elokwentnie opowiedzieć, dlaczego nie jest w stanie uczynić już ani kroku.

Właściwie nie wiem, na co liczyliśmy, zabierając ją.

Okazało się jednak, nie po raz pierwszy w naszej karierze, że Pan Bóg kocha wariatów i nasyła jednych na drugich, żeby im ułatwiać. Na początku było z górki i młoda szła niesiona entuzjazmem. Potem był postój na herbatę i coś słodkiego. A kiedy zaczęło się robić trudniej – obok nas pojawiła się, jak niebieski, pięknie pomarszczony anioł, mała siostra Barbara. Maleńka, szczuplutka, żwawa, odziana w solidne górskie buty. Najpierw wybuchnęła entuzjazmem na widok naszego wdzięcznego stadła, a potem ujęła Pannę Bolinóżkę i jej starszego brata za rączki i ruszyła z nami. Trochę rozmawiała z dorosłymi, ale większość uwagi skupiła na dzieciach, wypytując o różne sprawy i słuchając z zaangażowaniem. Kiedy było bardzo pod górkę, sypała opowieściami o szczelinach na Mont Blanc, które pokonywała za młodu.

Reklama

Mali, oczarowani i zasłuchani, niepostrzeżenie dotarli do celu. Na samym końcu pielgrzymiego węża, właściwie to kwadrans za peletonem, ale nieistotne: na swoich krótkich nóżkach pokonali ponad 25 kilometrów bez płaczu i awantur – wręcz przeciwnie, ubawieni i w wybornych nastrojach.

Po Mszy siostra Barbara odebrała nagrodę dla najstarszego pielgrzyma. Okazało się, że ma lat 86.

Takie rzeczy spotykają nas często, i z tego względu nasz bezmyślny optymizm nijak nie chce nas opuścić, bo ilekroć rzucamy się w jakieś przedsięwzięcie z założeniem „jakoś to będzie” – okazuje się, że jest zdecydowanie lepiej niż „jakoś”. Błogosławieństwa sypią się obficie i z niespodziewanej strony.

Dlatego, jeśli zastanawiacie się czy iść na pielgrzymkę, z dziećmi czy bez – idźcie! Jakoś to będzie!

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę