Nasze projekty
fot. Pixabay

Jeśli szukasz dobrego męża… znajdź najpierw siebie

"A co jeśli nigdy nie będę już szczęśliwa?". Znasz to pytanie, prawda? Znasz też, być może, mokry od łez telefon po kolejnej już w twoim życiu "ostatniej rozmowie". Znasz smak frustracji na widok koleżanki z pierścionkiem zaręczynowym na palcu i co wieczór zasypiasz coraz bardziej skulona, bo może babcia ma rację i ty sobie już nigdy życia nie ułożysz. Już nic dobrego cię w nim nie spotka.

Reklama

Nie mam odwagi na trywialny tekścik o kursie samby, lekcjach garncarstwa i częstszym wychodzeniu ze znajomymi do kina. Nie mam odwagi, bo twój ból ma w sobie coś profetycznego. Zabiegany, znerwicowany, nakręcony na siebie świat powinien często spoglądać w twoje mokre oczy, żeby przypomnieć sobie, że najgłębszym pragnieniem człowieka jest miłość. Twoja tęsknota jest milczącym znakiem sprzeciwu wobec egoizmu, który nas dosłownie wykańcza. I dlatego nie wolno mi jej strywializować.

„Dopóki będziesz szczęśliwy, będziesz miał wielu przyjaciół”

Ale co dalej? Wyciągamy chusteczki, słoik Nutelli, puszczamy „Bridget Jones” i dajemy sobie prawo już tylko tyć i płakać? Jeśli tylko to ci w głowie – nie czytaj dalej. Lojalnie ostrzegam. Bo jest jakaś szansa, że po przeczytaniu ostatniej kropki nie tylko wyrzucisz za okno Nutellę, ale i całą kanapę.

Skoro ma nie być trywialnie, to zacznijmy Owidiuszem: „Dopóki będziesz szczęśliwy, będziesz miał wielu przyjaciół” (Donec eris felix, multos numerabis amicos). Nigdy nie lubiłam tego cytatu. Jest przecież definicją przyjaźni pozornej. Ale z drugiej strony, ma w sobie genialną intuicję: najpierw stań się szczęśliwa, a nie będziesz mogła opędzić się od przyjaciół. Jeżeli wyrwał ci się teraz z piersi skowyt: „Ale jak? Jak mogę być szczęśliwa bez związku???”, to drugą rzeczą, jaka powinna wyrwać się – tym razem z twojej głowy – jest wielka, wyjąca jak szalona syrena ostrzegawcza, krzycząca w kółko: „Coś jest nie tak!”. Pragnienie bliskości z drugą osobą jest bardzo naturalne. Ale nie jest dobrze, kiedy dosłownie pożera twoje serce.

Reklama

Zacznij szukać siebie!

Jeżeli rozpoznajesz w sobie takie nadmierne pragnienie to znak, by zamiast zaczynać kolejną nowennę pompejańską o znalezienie męża, zacząć najpierw szukać siebie. I to niekoniecznie przed Najświętszym Sakramentem, a zdecydowanie bardziej w gabinecie psychoterapeutycznym, w kierownictwie duchowym czy na rekolekcjach ignacjańskich.  Inaczej – każdy związek, który będziesz starała się zbudować, będzie narażony na rozpad. Żadna budowla nie powstanie tam, gdzie nie ma fundamentu. A fundamentem dobrej relacji jest poczucie własnej wartości. Istnieją w nas takie zranienia, takie mury, takie ograniczenia, którym trzeba stawić czoła. Trzeba nabrać odwagi i znaleźć odpowiedź na kilka pytań. Dlaczego nie potrafię zbudować trwałej więzi z drugim człowiekiem? Dlaczego paraliżuje mnie lęk? Dlaczego nie jestem w stanie patrzeć na siebie w lustrze? Dlaczego nie potrafię zaufać? Dlaczego wciąż karmię się kłamstwem o swojej beznadziejności? Dlaczego czuję się ofiarą? Nim obdarzysz miłością tego jedynego – miłością, czułością i akceptacją obdarz najpierw siebie.

Co dalej? Dalej są czyjeś szeroko otwarte ramiona, oczy wpatrzone w ciebie z intensywnością, której nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Dalej jest radość przebywania ze sobą i obdarowywanie się własną głębią. Dalej jest Bóg, który chce wejść z Tobą właśnie w taką głęboką, zażyłą relację. Do niej cię stworzył. Do szczęścia nie potrzebujesz chłopaka, ani przystojnego męża. Do szczęścia potrzebujesz tylko Boga. I to nie jest przesada. Do szczęścia potrzebujemy tylko Jego miłości. Kim jesteś? Czy możesz odpowiedzieć bez zawahania „Córką Króla”? „Dziedziczką Nieba”? Czy patrząc na siebie wiesz, że zostałaś utkana z Jego marzeń? Czy żyjesz w cieniu Jego skrzydeł? Czy chodzisz w blasku Jego chwały? Jesteś sama? Masz trochę czasu! Szukaj więc najpierw tej pierwotnej Akceptacji. Szukaj najpierw swojego początku. Nim staniesz się żoną, musisz stać się Córką.

Twoja samotność jest w Bożym planie

Twoja samotność jest w Bożym planie. Jest trudnym darem, wiem… Ale twoja samotność ma sens, ma cel. Może spróbujesz ją choć trochę oswoić? Samotność nie znika przecież w małżeństwie. Znam sfrustrowane żony. Żony, które nie były gotowe na to, że w małżeństwie spotka je tak dotkliwe uczucie samotności. Tym dotkliwsze, im dalej są od Boga. Nasi mężowie, choćby nie wiem jak „świetnymi partiami” byli, zranią nas, zostawią nie jeden raz na lodzie (my zresztą rzadko pozostajemy im dłużne). Jeżeli nie umiesz swojego bólu przeżywać z Bogiem, takie doświadczenie potrafi zachwiać związkiem. Tylko Bóg nas nigdy nie zawiedzie. On jest odpowiedzią na nasz najgłębszy głód. Tylko On jest naszą pełnią.

Reklama

Platon zrobił ludzkości wielką krzywdę i zatruł nas w „Uczcie” wizją człowieka rozdzielonego na pół, który nie osiągnie pełni dopóki nie znajdzie swojej drugiej połówki. Po 11 latach małżeństwa mogę spokojnie stwierdzić, że jeśli ja jestem połówką jabłka, to mój małżonek jest połówką ananasa. Zdecydowanie bliżej mi do wizji małżonków, o jakiej mówił śp. ks. Krzysztof Grzywocz. Opisując miłość wzajemną powiedział, że jest to relacja z „kochanym przeciwnikiem”. Jak w tenisie.  Mój mąż to ktoś, z kim lubię przebijać piłkę przez siatkę, ale też ktoś, kto umie ją posłać w najdalszy kąt kortu i zmusić mnie bym biegła szybciej, dalej i mocniej. Jest tym, który często zaskakuje mnie swoją innością. Prowokuje mnie do rozwoju. Małżeństwo to relacja z kochanym przeciwnikiem. Jaka piękna wizja! Może warto o tym pomyśleć, kiedy niezrozumiałe zachowanie chłopaka znowu cię przytłoczy. Wyciągnij wtedy z kieszeni połówkę jabłka i chrup ją ze spokojem, myśląc, czy nie możesz tego dysonansu wykorzystać dla rozwoju waszej relacji. Gdyby definiować miłość, biorąc pod uwagę nasze strefy komfortu, należałoby przecież powiedzieć, że ona zaczyna się dopiero poza nimi. Nie sztuką jest trwać w związku, który nie wyrzuca nas, raz po raz, w nieznane nam rejony.

Jest takie piękne zdanie św. Ireneusza. Przeczytałam je podczas mojego 5-letniego okresu szukania męża. Wywarło na mnie kolosalne wrażenie – „Chwałą Boga jest człowiek żyjący”. Chwalę Boga, kiedy żyję na całego! Kiedy chłonę świat i rzucam się w niego z otwartymi, ufnymi ramionami. I tu może jednak wcale ta samba nie będzie takim złym pomysłem? A może wolontariat wśród chorych maluchów? Może kurs na instruktora pilates? Albo odwrotnie – solidne zatrzymanie na rekolekcjach w milczeniu, żeby usłyszeć Najwyższego? Zasada jest jedna – nie czekaj aż twoje życie zakwitnie na ślubnym kobiercu. Już teraz możesz stać się bujnym ogrodem, który dosłownie przyciągnie do siebie tłumy.

Zrób coś szalonego!

Może zrażona porażkami wpadłaś w pułapkę stateczności. Na modlitwie – stateczna, na uczelni – stateczna, przy stole świątecznym – stateczna. Poprawna, od linijki. A miłość to nie jedzenie arbuza widelcem. Miłość to wgryzanie się w jego miąższ i nie przejmowanie się, że kapie nam po brodzie. Dlatego – jeśli pozwolisz – na koniec mała podpowiedź: „W drodze do Niego (i do niego) zrób coś szalonego. Tak blisko jest niebo – wejdź na drzewo”.*

Reklama

* Ks. Jakub Bartczak „Zacheusz”

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę