Nasze projekty

„ŚDM nie są magiczną receptą na problemy duszpasterskie”

- Nigdy nie uważałem Światowych Dni Młodzieży za magiczną formę zaradzenia kłopotom młodego pokolenia i duszpasterstwa młodzieży, ale za dar Ducha Świętego dla umocnienia Kościoła - mówi w rozmowie z KAI ks. Grzegorz Suchodolski, wieloletni dyrektor Krajowego Biura Organizacyjnego ŚDM i sekretarz generalny Komitetu Organizacyjnego ŚDM Kraków 2016, a obecnie proboszcz katedry siedleckiej.

Reklama

Dorota Abdelmoula (KAI): Zacznijmy od wspomnień. Co Ksiądz robił rok temu o tej porze?

Ks. Grzegorz Suchodolski: Staliśmy na progu tygodnia, w którym rozpoczynały się ŚDM, grupy ze świata były w drodze na Dni w Diecezjach. Wówczas zajmowaliśmy się mnóstwem spraw równolegle. Najwięcej było interwencji między naszą sekcją wizową, polskim MSZ i grupami, które już były w drodze, a jeszcze nie otrzymały wiz. Jak np. młodzież z Togo, w sprawie której musieliśmy interweniować na lotnisku w Paryżu, czy ukraińska grupa, której 21 członków nie otrzymało wiz i potrzebowali naszej pilnej interwencji w konsulatach. Oprócz tego m.in. konsultowaliśmy z Watykanem i polskim episkopatem kwestię tzw. „gościnności eucharystycznej”, z której chcieli skorzystać pielgrzymi protestanccy.

Także tego dnia dowiedzieliśmy się, że oficjalnie przez cały tydzień będzie w Polsce prezydent Panamy z rodziną i 30-osobową delegacją i przygotowywaliśmy wraz z protokołem dyplomatycznym ich pobyt tak, aby nie zdradzić przedwcześnie, że są gospodarzami kolejnych ŚDM. Również 18 lipca otrzymaliśmy informacje z parafii zakwaterowania, że brakuje materiałów anglojęzycznych dla pielgrzymów, a oszacowana przez nas liczba 90 tys. najprawdopodobniej nie wystarczy i trzeba uruchamiać rezerwy. Cały czas trwało też rejestrowanie VIP-ów, gości zgłaszanych przez stronę watykańską i Nuncjaturę.

Reklama

Te wszystkie działania pokazywały, że najważniejsi byli pielgrzymi.

Jak, rozwiązując tak wiele ważnych i skomplikowanych spraw, udało się Księdzu nie stracić z oczu tego, co było istotą ŚDM?

Reklama

Kiedy Pan Jezus chciał spożyć ostatnią wieczerzę z uczniami, to wcześniej wysłał ich by zapytali napotkanego na miejscu człowieka: gospodarz pyta, gdzie jest dla mnie miejsce? I my byliśmy trochę takimi posłańcami Jezusa, którzy szykują wielką wieczerzę dla młodych z całego świata i mówią instytucjom, diecezjom, wspólnotom, że Pan Bóg pyta: gdzie jest dla mnie miejsce?

Mieliśmy poczucie misji, które rozpoczęło się już na Copacabanie, kiedy jako Polska dowiedzieliśmy, że Pan Bóg powierzył nam szczególne zadanie. Tu nie chodziło tylko o wizy, infrastrukturę, bezpieczeństwo, czy logistykę. Byliśmy przekonani, że służymy dużo większej sprawie.

Dla mnie istota ŚDM wynikała z mandatu, jaki św. Jan Paweł II przekazał młodemu pokoleniu w 1985 r., kiedy wręczając nam prosty drewniany Krzyż powiedział: „Nieście go na cały świat jako znak miłości Pana Jezusa do ludzkości i głoście wszystkim, że tylko w Jezusie umarłym i zmartwychwstałym jest zbawienie i odkupienie”. Ja wielokrotnie dotykałem, dosłownie i w przenośni, tego krzyża ŚDM i nie raz widziałem, jak spotkanie z nim otwierało młodych na Chrystusa. Bez tej świadomości, że ŚDM są przepowiadaniem Chrystusa, bez dotykania krzyża ŚDM, trudno byłoby przygotować się do tego spalania się w drobiazgach.

Reklama

Naszym zadaniem było więc nie tylko przygotowanie logistyki, ale przygotowanie młodzieży. Jan Paweł II mówił, że to człowiek jest drogą Kościoła. Dlatego tak duży nacisk kładliśmy na przygotowania duchowe.

Chyba nigdy nie myśleliśmy o ŚDM, jako samym tylko wydarzeniu do zorganizowania. Raczej o tym, by ta idea dotarła do jak największej rzeszy młodych ludzi, a wiedzieliśmy, że do nich można dotrzeć tylko schodząc na poziom parafii, tam, gdzie młodzi mieszkają, gdzie zmagają się ze swoją wiarą.

Trzy ostatnie lata przygotowań ŚDM, były dla nas nie tylko czasem odkrywania tej polskiej specyfiki, ale też spotkań z gośćmi z całego świata. Czy dzięki temu Polska otworzyła się na Kościół powszechny, czy to zadanie wciąż jest przed nami?

Na etap Dni w Diecezjach Kościół w Polsce przygotował ponad dwukrotnie więcej miejsc, niż później przyjechało pielgrzymów ze świata. To była wielka dyspozycyjność polskich rodzin, nawet tych mających kłopoty w porozumiewaniu się w różnych językach. Pamiętam, że tak dzieliliśmy grupy, które przyjechały, by jak najwięcej chętnych gospodarzy mogło się z nimi spotkać.

Podczas pontyfikatu Jana Pawła II żyliśmy w przekonaniu, że to my coś dajemy Kościołowi powszechnemu. I rzeczywiście, to był ważny czas, a i udział polskiej młodzieży w międzynarodowych spotkaniach wiele wnosił w te wydarzenia. Ale mijają kolejne dziesięciolecia. I dziś to bardziej my zaczynamy potrzebować darów Kościoła powszechnego. Nie możemy żyć tylko wspomnieniem o wspaniałej przeszłości, ale powinniśmy uznawać w pokorze, że coraz więcej nam brakuje.

Kiedy popatrzymy na kolejne pokolenia dzieci i młodzieży, widzimy, że są różni od swoich rówieśników sprzed czterech generacji. Kościół powszechny jest dany po to, by korzystać z jego darów i doświadczeń. Np. jeszcze 40 lat temu we Włoszech był taki „boom powołaniowy”, że nikt nie przypuszczał, że dziś zabraknie tam kapłanów, a połowa z nich będzie obcokrajowcami. Dziś nie mieści się nam w głowie, że Polska może wyglądać podobnie za kilkadziesiąt lat. Dlatego potrzeba otwartości na doświadczenia Kościoła powszechnego.

Wróćmy do doświadczeń ŚDM. Podczas przygotowań kard. Ryłko, ówczesny przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich, powtarzał, że chciałby, by młodzi wyjechali z Polski z umiejętnością modlitwy koronką do Bożego Miłosierdzia i utrwalonym przed oczami spojrzeniem Jezusa Miłosiernego. A z czym Ksiądz wyjechał z Krakowa?

Ja wyjeżdżałem z Krakowa z radością w sercu i wdzięcznością Bogu, że mimo naszych ludzkich „niedoróbek” zrobił z tego wydarzenia Swoje dzieło i znów zachwycił Sobą tak wielu młodych ludzi i cały świat. To była epifania Kościoła. Wiedziałem, że Pan Bóg dał więcej, niż my, jako organizatorzy zakładaliśmy.

Kard. Ryłko mówił też o tym, że te ŚDM mamy przygotować na kolanach, bo inaczej nie dałoby się zorganizować tego spotkania.

Przygotowania na kolanach, to przepis na całe duszpasterstwo młodzieży?

Wprawdzie papież Franciszek mówił, żeby zejść z kanapy i założyć buty wyczynowe, a nie o tym, by klękać, ale trzeba pamiętać, że jednym z najmocniejszych doświadczeń każdego ŚDM od Kolonii w 2005 r. jest właśnie adoracja Najświętszego Sakramentu, której młodzi dokonują na kolanach. To jest gest, który w Kościele w Polsce wciąż jest obecny. W wielu krajach świata tej postawy już nie ma, dlatego ŚDM uczą szacunku dla tego, co najświętsze w Kościele.

I to pokazuje, że istotą ŚDM jest nie tylko przebywanie młodych razem, choć oni bardzo to cenią i to ładuje niesamowicie akumulatory. Jednak ze świadectw, które docierają do nas wiemy, że jednym z najmocniejszych punktów są właśnie te momenty sam na sam z Jezusem: patrzenie w białą Hostię, albo w oczy Miłosiernego, nawet we wspólnocie miliona osób wokół. To zostawiło ślad w ich sercach i poczucie, że są przez Pana Boga kochani.

Chyba też wielu, jeśli nie wszyscy wyjeżdżali stąd z przeświadczeniem, że jest dla nich miejsce w Kościele, że nie muszą ze swoim życiem zmagać się samotnie, ale że we wspólnocie wierzących mogą otrzymać umocnienie na dalsze życie.

To byłoby niemożliwe, bez przygotowania ŚDM na kolanach. I tutaj wielki ukłon w stronę wolontariuszy międzynarodowych, którzy w Krakowie zawsze przychodzili na wspólne Msze św. komitetu organizacyjnego, wieczorami organizowali spotkania modlitewne i pokazywali, że są w Krakowie nie tylko po to, by siedzieć przed komputerem, czy organizować logistykę.

Młodzież pracująca w komiteci każdego dnia o 15.00 spotykała się na drugim piętrze w komitecie na ul. Kanoniczej, modląc się Koronką w wielu językach. To sprawiało, że we wszystkie sprawy i problemy włączaliśmy Jezusa, który stawał się Panem tego wydarzenia.

W Watykanie mówiono, że stworzyliśmy w Krakowie najmłodszy komitet ŚDM w historii. Ksiądz otaczał się młodzieżą także przygotowując wcześniejsze edycje spotkań młodych. Skąd to zaufanie w powierzaniu młodym odpowiedzialnych zadań?

Może stąd, że kiedy zaczynałem pracę w biurze ŚDM 21 lat temu, to sam byłem młody (śmiech). Byłem wtedy też duszpasterzem akademickim i ten pierwszy trzon KBO ŚDM wywodził się ze studentów, którzy formowali się w duszpasterstwie studenckim.

Cały czas jestem przekonany, że właściwy kształt duszpasterstwa młodzieży, to nie duszpasterstwo dla młodych, ale z młodymi, gdzie młodzi powinni być traktowani jako podmiot, a nie jako przedmiot. Trzeba szukać nie tyle ekspertów, ile ludzi bardzo mocno zaangażowanych, doświadczających procesu stawania się Kościołem.

Nie bał się Ksiądz porażek? Tego, że coś ich przerośnie? Że kapłan zrobiłby coś lepiej?

Nie pamiętam takich porażek. Młodzi zawsze stawali na wysokości zadania. Bardzo szybko odkryłem, że księża wolą kontaktować się z młodymi pracującymi w biurze, niż ze mną, księdzem – mimo, że z wieloma z nich się przyjaźnię. Oni wiedzieli, jaka jest rola i miejsce ludzi młodych. Także w Krakowie księży mieliśmy „jak na lekarstwo” – zwłaszcza tych na pełnych etatach – w porównaniu z liczbą zaangażowanej młodzieży.

Pracował Ksiądz z młodzieżą przez 20 lat. Czy w tym czasie Światowe Dni Młodzieży zmieniły coś w polskim duszpasterstwie?

Na pewno na przestrzeni lat udało nam się wypracować przeświadczenie, że w Kościele jest miejsce dla młodych: zarówno w centrach diecezjalnych, jak też w rejonach, dekanatach i parafiach. Uważam, że Kościół w Polsce dał im przestrzeń do działania. Nawet to, że we wszystkich diecezjach powstały centra ŚDM, wielosekcyjne, z dużą liczbą młodych ludzi zaangażowanych formujących się – to pokazało, że ŚDM uczyły i uczą, jak być Kościołem.

To, nad czym można boleć, to fakt, że po zakończeniu ŚDM w niejednej parafii, dekanacie czy diecezji wrócono do jednoosobowej odpowiedzialności za duszpasterstwo młodzieży i zapomniano, że nadal przy odpowiedzialnym kapłanie powinni być młodzi. Przykładowo, sami jako księża mówimy nie raz, że bierzmowanie, to sakrament pożegnania z Kościołem.

Mówił o tym nawet papież Franciszek do młodych, przed Niedzielą Palmową.

Tak, mówił o tym, że tak być nie powinno. I powinniśmy podjąć refleksję, czy po zakończeniu ŚDM nie nastąpiło uroczyste zamknięcie komitetów diecezjalnych, różnych komisji, czy nie wręczyliśmy młodym dyplomu, nagrody, mówiąc: zrobiliście swoje, dziękujemy.

To, co powinno być normalnym obrazem Kościoła, stało się gdzie nigdzie obrazem na jedno wydarzenie, po którym wróciliśmy do „normy”. A tą normą powinno być to, że to młodzi są podmiotem ożywiającym wspólnotę Kościoła.

Takie przeświadczenie potrzebne jest dziś bardziej młodym, czy księżom?

Myślę, że wszystkim. Papież powiedział w Polsce o tym, że parafia jest aktualna. Usłyszeli to polscy biskupi na Wawelu. Ale może w papieskim przemówieniu do młodych, zabrakło powiedzenia dokąd młodzi mają pójść, kiedy zejdą z kanapy i założą wyczynowe buty. Z perspektywy tych 12 miesięcy wydaje mi się, że gdyby papież dopowiedział, że te wyczynowe buty mają doprowadzić do tworzenia wspólnot w parafiach, to może jeszcze bardziej ukierunkowałoby to drogę młodych ludzi. Bo wstać z kanapy, założyć buty i się rozproszyć – to piękne i łatwe, ale nie kształtuje procesu stawania się Kościołem, we wspólnocie Kościoła lokalnego, parafialnego.

Tak, jak kładliśmy nacisk na to, że przygotowania powinny zejść z poziomu diecezjalnego do parafii, tak być może trzeba nadal mówić, że to zejście z kanapy ma oznaczać powrót do pracy, którą należy wykonać na rzecz swojej parafii. Aby churching, tak lubiany przez młodych, nie odbywał się kosztem wspólnoty parafialnej, która czeka na młodych.

Trzeba być odpowiedzialnym za swoją parafię – to jest zadanie, które powinniśmy przyjąć na czas przygotowań do synodu poświęconego młodzieży i rozpoznawaniu powołania.

Zapytam Księdza jako proboszcza: jakie wyzwania stawia przed wspólnotą parafialną czas przygotowań do synodu? W Polsce ten temat wciąż jest przemilczany.

To nie jest tak, że w danej diecezji odpowiedzialnym za duszpasterstwo młodzieży jest tylko ksiądz, który ma nominację biskupa. Zawsze pierwszy jest biskup diecezjalny.

I teraz, kiedy papież zwołuje synod biskupów poświęcony młodzieży i rozeznawaniu powołania, to również pierwszymi odpowiedzialnymi za przygotowania są biskupi. Wydaje mi się, że wielu księży w Polsce czeka na pewne sygnały od nich, co należy uczynić, aby wspomóc biskupów na czas synodu tak, aby mogli oni właściwie przedstawić tematykę synodu w Watykanie. Potrzebujemy w Kościele w Polsce ruchu ze strony biskupów diecezjalnych i tych, którzy zostaną wyznaczeni przez KEP jako delegaci polscy do udziału w synodzie, abyśmy wiedzieli, jakie są ich oczekiwania, od nas, księży pracujących w parafiach, w przygotowaniu oddolnego feedbacku.

Jest to także okazja dla parafii, by zmobilizować młodzież, by dać jej miejsce i jej językiem opowiedzieć o doświadczeniu Kościoła. Pamiętajmy, że synod odbędzie się w październiku 2018 r. a więc jeszcze przed ŚDM w Panamie i powinien być pierwszym przedmiotem refleksji, którą powinniśmy prowadzić wspólnie z młodzieżą. Z pewnością, to jest kolejny dar Ducha Świętego na dziś: kiedy 12 miesięcy po ŚDM wiemy, co „wypaliło”, a co mogło przynieść większe owoce.

Zatem spróbujmy nazwać po imieniu: co „wypaliło”? Nie tylko po ŚDM w Krakowie, ale też w całej historii tych spotkań, w które polska młodzież włącza się od wielu lat.

Tak, jak mówiłem, ważne jest to, że zbudowana została jedność i współpraca między diecezjami – zwłaszcza w kontekście różnych podziałów, które trawią polskie społeczeństwo. To pokazało też ważną, inspirującą rolę Krajowego Biura Organizacyjnego ŚDM i Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży w wyznaczaniu drogi formacyjnej dla duszpasterstw młodzieżowych i przygotowywaniu materiałów, które inspirują i na które wielu duszpasterzy w Polsce czeka.

Kolejnym owocem jest to, że odkryliśmy w Krakowie i diecezjach jest działanie Pana Boga przez nowe ruchy i wspólnoty, które niekoniecznie mają swoje źródło w Polsce, ale np. w Ameryce Łacińskiej i Europie Zachodniej. W Polsce dokonuje się duże otwarcie i wciąż trzeba ponawiać apel, by jak najwięcej struktur polskiego Kościoła otwierało się na doświadczenie nowych wspólnot, rodzonych w Kościele przez Ducha Świętego. Zwłaszcza, kiedy przeżywamy kryzys powołań co zgromadzeń zakonnych, to te wspólnoty pociągają młodych do radykalnego realizowania swojej drogi za Chrystusem.

I jeszcze jeden pozytywny obraz. Co robi Prymas Polski na 12 miesięcy po ŚDM? Jedzie na tydzień ze swoją młodzieżą z archidiecezji do Taize i razem z nimi modli się, wcina obiad z plastikowego talerza, spaceruje, rozmawia. Taki obraz polskiego biskupa, to piękny znak.

Pamiętam, że wielokrotnie porównywał Ksiądz ŚDM do Góry Tabor, z której potem trzeba zejść do codzienności pełnej wyzwań. Ubiegłoroczne spotkanie młodych umocniło polski Kościół?

Nigdy nie uważałem ŚDM za magiczną formę zaradzenia kłopotom młodego pokolenia i duszpasterstwa młodzieży. Raczej widzę w nim jedno z narzędzi Ducha Świętego dla umocnienia Kościoła. Tabor nie był dla Taboru, ale dla Kalwarii i późniejszego męczeństwa apostołów. To była stacja umocnienia. I wg mnie taką rolę pełnią ŚDM. Tak, jak mówił Jan Paweł II: są to „przystanki na drodze wiary”, podczas których mogę wyłączyć się z zewnętrznego świata i dać czas Bogu, by mówił i działał.

Dziś wielu młodych rezygnuje z rekolekcji adwentowych, czy wielkopostnych, mówiąc, że nie mają czasu. ŚDM, to takie współczesne globalne rekolekcje dla młodego pokolenia. Rekolekcjonistami są papież, tysiąc biskupów i kilkanaście tysięcy duszpasterzy i animatorów. To ładowanie akumulatorów dla młodych, którzy w ciągu roku nie umieją znaleźć chwil dedykowanych całkowicie Panu Bogu. Ten Boży zasiew w młodych pozostaje.

Ksiądz mówi: „Tabor nie był dla Taboru, ale dla Kalwarii” – czy to znaczy, że pytanie o to, dlaczego po ŚDM nie ma w Polsce wielkich zmian i „fajerwerków” jest pytaniem źle postawionym?

Ja nie oczekuję fajerwerków. Posługując się analogią Taboru, zauważmy, że było tam tylko trzech uczniów, a nie dwunastu. To był wybór niektórych, dla umocnienia także pozostałych. Taki wymiar mają ŚDM. Kiedy mówimy: za mało przyjechało, albo: ŚDM w Panamie są za daleko i za mało pojedzie, może te przygotowania i wydatki nie mają sensu, pamiętajmy: Pan Jezus wziął na Tabor trzech, by umocnić wszystkich.

W wielu krajach po ŚDM powstały inicjatywy i dzieła, które wypełniły pewną „lukę” w przestrzeni Kościoła. Czy to, że w Polsce nie powstało jedno duże dzieło, będące wspólnym owocem ŚDM, oznacza, że nie zdiagnozowaliśmy na czas, jakie mamy potrzeby i braki?

Ja bym tu widział raczej wielką różnicę, która wciąż dzieli Kościół w Polsce od Kościoła w krajach Europy Zachodniej, czy Ameryki. Nasz Kościół wciąż jest bogaty w rodziny i ludzi młodych. Z jednej strony, to pewien „mankament”, bo wiara w Polsce wciąż bywa wiarą „masową”. Grupy młodzieży przygotowującej się do bierzmowania, to dla obserwatora z Europy Zachodniej obraz wspaniałego Kościoła, w którym każda parafia ma kilkadziesiąt osób, szykujących się do przyjęcia sakramentu. My, Polacy, wiemy, że często dzieje się to „z marszu”, że to trochę taki sakrament „na zaliczenie”.

Obecność tak wielu ludzi w Kościele sprawia, że trudniej nam zdiagnozować, czego nam potrzeba. Wiemy, ogólnie, że potrzeba procesu, który przeniesie wiarę „z tradycji” na wiarę „z wyboru”. Ale kiedy chcemy zapraszać młodszych i starszych na katechezy, które mogłyby ten proces sprowokować, słyszymy często: „ja tego nie potrzebuję, jestem wierzący, chodzę 2 razy w roku do spowiedzi, często na niedzielną Mszę św. To mi wystarczy”.

Ksiądz nie mówi tego z teorii, ale z praktyki duszpasterskiej m.in. w kancelarii parafialnej?

Tak, choć świeccy, którzy przebywają w swoich środowiskach rodzinnych, sąsiedzkich, pracowniczych, pewnie wiedzą jeszcze lepiej, niż my księża, że ta wiara tradycyjna nie wystarcza do życia Chrystusem na co dzień.

Wiele osób traktuje Kościół usługowo, instrumentalnie. Brakuje nam osobistej formacji, by uznać, że takie traktowanie Boga jest niewystarczające. Jeśli dziś mówimy, że terroryści instrumentalnie traktują religię, to zapytajmy też, jak my traktujemy nasza wiarę katolicką, kiedy np. chcemy ochrzcić dziecko, a żyjemy bez ślubu, choć nie mamy przeszkód, by go zawrzeć. Albo kiedy idziemy do bierzmowania tylko „po papierek” lub kiedy świętokradzko przystępujemy do sakramentów? To jest instrumentalne traktowanie religii.

Wiemy, że tak się dzieje. Tylko jak znaleźć sposób na to, żeby przejść do katechezy pogłębiającej wiarę wśród parafian?

„Parafia” pojawia się w naszej rozmowie bardzo często. To ona jest naszym zadaniem w kontekście ŚDM, synodu, Światowego Spotkania Rodzin w Dublinie?

Zdecydowanie tak. Choć Kościół hierarchiczny i charyzmatyczny pokazuje nam, że są dwie drogi pójścia za Chrystusem: droga parafii i droga nowych ruchów i wspólnot. Sobór Watykański II mówi, że parafia jest „wspólnotą wspólnot”. Osobiście jestem zwolennikiem tych wspólnot, które służą odnowie parafii.

Wróćmy do synodu. W jaki sposób przygotowania do niego mogą według Księdza ożywić parafię? Chodzi tylko o rozdanie ankiet, przygotowanych przez Watykan?

W ankietach chodzi o opisanie Kościoła młodych, którzy żyją w danej diecezji. Księża biskupi prochu nie wymyślą, ale opiszą to, co już się dzieje. Więc jeśli młodzi chcą, by ich opisano, jako biernych – niech siedzą na kanapie. A jeśli chcą, by opisano ich jako narzędzia Ducha Świętego, które tworzą żywe wspólnoty Kościoła, czy to w parafiach, czy ruchach – niech przebijają się ze swoim świadectwem i zaangażowaniem tak, by dotarło to do ich biskupa.

Ale nie chodzi o malowanie trawy na zielono. Co z młodymi, którzy są rozżaleni, obrażeni, czują się antyświadectwem?

Myślę, że dzisiejszy przeciętny katolik nawet nie wie, że jest synod o młodzieży, ani, że może wyrazić jakiekolwiek swoje zdanie, czy opinię. I to jest rola dla wspólnot, duszpasterstw i parafii, jako ciał pośrednich między „zwykłym” młodym człowiekiem, a biskupem.

Zatem przygotowania do synodu, to trochę takie poszukiwanie zagubionej owcy?

Gdyby wspólnotom Kościoła, z błogosławieństwem biskupa, udało się dojść do tych, którzy zaginęli, to ten obraz mógłby być pięknym owocem synodu. Być może należy biskupom wskazać te środowiska osób, które odeszły, obraziły się na Kościół i powiedzieć, że chcemy – posłani przez biskupa – pójść na place, na ulice, może nawet w piątek na dyskoteki – by spotkać tam tych obrażonych na Boga i przyprowadzić ich z powrotem do wspólnej owczarni Kościoła.

Według mnie, to jest pewna refleksja, która powinna zostać przeprowadzona na poziomie Kościołów diecezjalnych. Trzeba prosić biskupów o rozeznanie i błogosławieństwo na poszukiwanie tych, którzy są dziś zagubioną owcą.

Dziękuję za rozmowę.


rozmawiała Dorota Abdelmoula / Siedlce (KAI)

ZOBACZ PEŁNY PROGRAM UROCZYSTOŚCI #ROKPOŚDM

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę