Nasze projekty

Psy Pańskie podpalają świat

Kiedy myślę o sobie, że jestem "psem", to pierwszym skojarzeniem jest wierność

Reklama

O burzliwej historii Dominikanów, inkwizycji, zakonnikach na papieskim tronie i żartach z jezuitów z ojcem Jackiem Szymczakiem OP rozmawia Diana Golec

Lubi ojciec psy? Zakładając dominikański habit sam siebie ojciec ochrzcił mianem psa (red: w łacinie Domini canes to właśnie Psy Pańskie). Dlaczego akurat psy wybrał św. Dominik Guzman, założyciel zakonu?

Reklama

Lubię psy dlatego, ponieważ są wymagające. Pies nie jest zwierzęciem, którym można się nie zajmować, a ono sobie poradzi. Fajne jest też to, że patrząc jak się zachowuje, można dużo powiedzieć o jego właścicielu. My dominikanie nie obrażamy się, jeśli ktoś powie, że jesteśmy “psami”.

Postać psa wzięła się ze snu, który w trakcie ciąży miała Joanna, matka św. Dominika – śniło się jej, że urodzi psa. Ten zaraz po porodzie zaczął biec, chwycił w zęby leżącą na ziemi pochodnię i biegł z nią dalej podpalając cały świat. W zakonie historia została przechowana, bo opowiada o tym, że życie św. Dominika było “podpalaniem całego świata”. Tym ogniem zapalał też innych braci. Trwa to już 800 lat. Joanna jest teraz błogosławioną, syn świętym, a drugi syn, który również został dominikaninem, błogosławionym.

Kiedy myślę o sobie, że jestem “psem”, to pierwszym skojarzeniem jest wierność. Sam psa nigdy nie miałem, ale inni mi mówili, że najważniejsze jest to, żeby pies wiedział kto jest jego panem. To coś bardzo dominikańskiego. Bycie psem, wiernym psem, to ciągłe przypominanie sobie kto jest moim Panem, kto jest moim właścicielem i komu powinienem być wierny. Kardynał Wyszyński o dominikanach powiedział, że są psami, które powinny być wiernymi przyjaciółmi każdego człowieka, a więc towarzyszyć im i oblizywać ich rany.

Reklama

dominikanie_fragment
Dominikanie nawracający heretyków. Fragment fresku Andrea di Bonaiuto w Kościele Santa Maria Novella we Florencji

Jakie jest uzasadnienie dla istnienia akurat takiego charyzmatu pośród morza istniejących już formacji zakonnych?

Reklama

Powołanie każdego z braci i sióstr jest zadaniem. To nie jest coś, co wstępując do zakonu mamy “wypracowane” w 100%. Wydaje się, że całe nasze życie, to odkrywanie dominikańskiego powołania, którego centralnym punktem jest życie we wspólnocie. Wiele osób widzi nas jako tych, którzy głoszą innym, ale św. Dominik mówi: Zanim wyjdziecie do innych, pierwszym miejscem Waszego głoszenia jest Wasza wspólnota, pierwszym obszarem działania jest życie z braćmi w klasztorze. To, co na tym poziomie przeżywamy, wnioski, które jako wspólnota tworzymy, przekazujemy innym. Wydaje się, że jeśli szukamy klucza do dominikańskiego powołania, to ono nie bierze się z aktywności zewnętrznej, ale z tego, co dzieje się w naszych klasztorach.

Nie sztuką jest być cały czas na zewnątrz, objeżdżać pół świata, głosić kazania i rekolekcje. O wiele trudniej jest być we wspólnocie, żyć z konkretnymi braćmi, dbać i martwić się o codzienność. Święty Dominik mówi, żeby innym przekazywać dopiero owoce swojej kontemplacji. Jubileusz naszego zakonu jest takim momentem, kiedy  również i my odkrywamy, że dominikanie to coś więcej niż mój klasztor i prowincja. Patrząc na braci i siostry przeżywające jubileusz na całym świecie mówię: „Mam największą rodzinę na świecie”.

Jeden z naszych braci mówił, że dominikanie w klasztorze są jak nieociosane kamienie w jednym worku. Trzeba nimi potrząsać, a one obijają się o siebie tak, żeby te najbardziej ostre “kanty” każdego z nich wygładzić. Rzeczywiście, nasza wspólnota jest miejscem, w którym odkrywamy jak bardzo jesteśmy różni. Cały czas się nad tym zastanawiamy. Przecież gdybyśmy naszymi kryteriami układali klasztor i cały zakon, to nawet byśmy nie pomyśleli, że mogliby się w nim znaleźć niektórzy z nas. Życie z braćmi to nieustanne zaskakiwanie się tym, że powołanie, które daje Pan Bóg jest większe od naszych ludzkich kalkulacji, takich przyziemnych – “Fajny, niefajny”, “nadaje się, nie nadaje się”. Dla każdego z nas Pan Bóg ma swoją drogę, każdego przyprowadza na inny sposób.

Na początku nie używano słowa “klasztor”, ale „kaznodziejstwo”. Dominik mówił, że najbardziej głosicie ludziom tym, jak żyjecie, czasem nawet nie otwierając ust. Świadectwo Waszego życia jest najmocniejszym głoszeniem Ewangelii.

Klasztor jest takim miejscem, w którym odkrywamy różnorodność i jedność, która nie jest „jednakowatością”. Jedność klasztoru nie polega na tym, że mam jednakowych braci, takich jak ja, bo każdy chciałby mieć swoje klony podzielające jego wrażliwość i poglądy. O tym, jaki jest zakon i cała prowincja, decydują konkretni bracia ze swoimi talentami i charyzmatami. Ta różnorodność jest rzeczą, którą człowiek odkrywa jako dar, a nie zagrożenie. Uczymy się tego od samego początku, od momentu, kiedy rozpoczynamy nowicjat i widzimy, że każdy przychodzi z innego pułapu – jesteśmy w różnym wieku i z różnym doświadczeniem –  ktoś zaraz po maturze, a ktoś inny po doktoracie. Jak można powiedzieć, że to są moi bracia i że jesteśmy wspólnotą?

Kluczem jest zaufanie – są bracia, z którymi mogę się bez problemu dzielić się tym, co się dzieje w mojej duszy, z którymi jest to układ bardziej przyjacielski. W klasztorze pełnym facetów trudno jest “otworzyć swoją duszę”. Zresztą, my nie zawsze musimy gadać: dużo wnosi zrobienie czegoś wspólnie, nawet wyjście na pizzę.

dominikanie
fot. Lawrence OP/flickr.com

Robiąc czasem zakupy na placu Campo di Fiori w Rzymie, mijam pomnik Giordano Bruno spalonego na stosie za rzekome herezje. Myślę o ciemnym obliczu dominikańskiej historii, która wiąże się z inkwizycją – może ojciec nieco rozjaśnić ten obraz?

My się z niego nie tyle rozliczamy, ile próbujemy ludzi edukować. Inkwizycja nie jest tematem, pod który możemy podciągnąć wszystko. Musimy pamiętać, że istniała inkwizycja państwowa i kościelna. Ta druga działała zupełnie inaczej. Dominikanie byli w nią zaangażowani jako pewnego rodzaju elita intelektualna.

Historia naszego zaangażowania w inkwizycję pokazuje, że zakon się nieustannie odradza i podnosi oraz jak ważnym jest miejscem dla historii świata. Trzeba pamiętać, że z jednej strony mamy kontrowersyjną sprawę inkwizycji, a z drugiej wkład w kształtowanie się praw człowieka, a o tym się kompletnie nie mówi. W czasach odkryć geograficznych dominikanie w homiliach mówili, że tam są ludzie, którzy mają dusze. Nie dla wszystkich to było oczywiste. Dominikana, pierwszy odkryty ląd “Nowego Świata” nazwano na cześć św. Dominika. W tym momencie nasz wkład w historię świata był ogromny. Nasze wspólnoty zarządzane są demokratycznie – urzędy są kadencyjne. Należy też pamiętać, że XIII wiek, w którym zakon powstał, to początek kreowania sposobów zarządzania ludźmi.

Moją odpowiedzią na ciemne karty historii jest właściwe kadrowanie: nie mówmy o fałszywych zarzutach, ale pokażmy właściwą skalę zjawiska, wytłumaczmy jak wyglądał proces i czemu służył, odpowiedzmy, czy rzeczywiście w Europie płonęły stosy z ludźmi, oraz czy w ten sposób działała inkwizycja kościelna, czy państwowa, która tak rozprawiała się z wrogami politycznymi. Kluczem jest zawsze wiedza i poznawanie historii zakonu i świata w danym momencie.

inkwizycja
Galileusz przed Inkwizycją w dominikańskim konwencie w Rzymie. Obraz Roberto Francesco Romolo Bellarminiego

W tej historii są też jednak powody do dumy – czterech dominikanów zasiadało na Stolicy Piotrowej – Innocenty V, Benedykt XI, św. Pius V i Benedykt XIII. A „Sumę” sławnego Tomasza z Akwinu cytujemy do dzisiaj…

No właśnie – papież w dominikańskim habicie! Kiedy Pius V został papieżem, nadal nosił nasz habit i dlatego Papież do dzisiaj ubrany jest na biało. Żyjemy dziś w czasach papieża jezuity z franciszkańskim imieniem, ale w habicie dominikanina. Kiedy widzieliśmy Franciszka z trudem wchodzącego po schodach do samolotu, bo wiatr zwiewał mu sutannę na głowę, któryś z braci żartował – patrzcie co my przeżywamy na codzień.

To są takie momenty dumy i odpowiedzialności. Zakon to nie tylko ja i bracia, których znam. To pokolenie za pokoleniem, które budowały całą tą wspólnotę – wielu świętych żyjących w zaciszach swoich klasztorów, często nieznanych, którzy również odkrywali w swoim życiu to powołanie, które miał św. Tomasz z Akwinu.

Bardzo mi zależy na tym, żeby wszyscy ludzie również odkrywali zakon jako mozaikę twarzy – nie tylko tych, których jesteśmy w stanie wymienić, bo znamy ich z telewizji lub internetu. Zakon to więcej niż 2-3 nazwiska.

IMG_0284_RJ
fot. Mateusz Jacukiewicz OP

To nie jedyne Wasze sukcesy. Dominikanie potrafią bardzo skutecznie zarzucać wędkę na połów, czego dowodem są liczne powołania. Ojciec także przez pewien czas pracował w duszpasterstwie, udało się ojcu odkryć tajemnicę tej “skutecznej przynęty”?

Nie chodzi tu o jakąś wymyśloną strategię albo sprawdzone sposoby, które wiemy, że zadziałają. Wydaje mi się, że to jest szczerość i autentyczność. Nie jesteśmy inni na ambonie i przy ołtarzu, a inni w duszpasterstwie, na wyjeździe. Spójność życia – to jest sposób. Wydaje mi się, że to też ma źródło we wspólnocie – bracia bardzo szybko Cię ocenią, jeśli okaże się, że na ambonie mówisz coś sprzecznego z tym, jak żyjesz. Pierwszymi komentatorami Twoich homilii są właśnie bracia. Są najbardziej surowi. Dla mnie nie jest problemem mówienie do tysięcy twarzy znajdujących się przede mną. Najtrudniejsza jest świadomość, że wśród nich znajduje się kilku braci, którzy w swoich żartach potrafią być “bezlitośni”. Wystarczy użyć jakiegoś nieszczęśliwego słowa, a wszyscy Cię nim opisują, wołają nim do Ciebie. Oczywiście to ma w sobie coś niezwykle sympatycznego, bo pokazuje, że ktoś słuchał.

Mamy kilku braci, którzy są medialnie ograni, aktywni, ale większość zakonu to bracia, którzy prowadzą duszpasterstwo w cieniu, o których nazwiskach nie słyszało aż tylu ludzi. Ci najbardziej znani robią bardzo dużo dobrej roboty „frontowej”, w pierwszym kontakcie. Cała sztuka nie polega jednak na tym, aby zatrzymać kogoś na sobie, ale żeby być przezroczystym i pokazywać Chrystusa. Problem rodzi się wtedy, kiedy „ja” staję się celem, a to bardzo łatwe. Znowu wracam do tego wątku ze wspólnotą – dobra wspólnota zawsze takiego brata będzie pilnowała. Kiedy trzeba, powie: „żeby Ci tylko nie odbiło”, „Twoje miejsce jest w klasztorze, a nie tylko nieustanne bycie na zewnątrz”. To pokusa, w którą bardzo łatwo wejść – jeśli jest się chwalonym, oklaskiwanym, patrzą na mnie szeroko otwarte oczy, można łatwo się pogubić. Rzeczywiście, wielu braci, którzy odeszli z zakonu, to były wybitne jednostki, wybitni kaznodzieje. Największą pokusą dominikanina jest to, żeby stać się centrum układu słonecznego, a wszystko powinno kręcić się dookoła.

_MG_9482
fot. Maciej Chanaka OP

Dominikanie to zakon kaznodziejski, który z zasady dostarcza nam wielu słów. Zresztą, Ojciec też wypełnia Internet: Stacja7.pl, 2ryby.pl, dominikanie.pl, KAI i sama nie wiem co jeszcze… Jak ma mówić dominikanin, żeby nie zagadać, a dotrzeć do ludzi?

Ewangelizacja i kaznodziejstwo ma sens tylko wtedy, gdy doprowadzi do spotkania. To, co robił Dominik, to siadał z drugim i czasem rozmawiał nawet całą noc. Pierwsze wzmianki o tym, co robił Dominik jeszcze przed założeniem zakonu, opisują spotkania z ludźmi, którzy byli w błędzie dotyczącym wiary – byli heretykami. Jednego heretyka, Katara, spotkał w knajpie. Siedzieli przy piwie lub winie całą noc i Dominik mu wszystko wytłumaczył.

Dzisiaj kluczem również jest spotkanie. Mimo mojej obecności w mediach nie uważam, że są dobrym miejscem ewangelizacji – krzywda może stać się wtedy, kiedy użytkownik zostanie sam przed ekranem komputera. Można odpalić setki rekolekcji, filmów, memów i zostać samemu. To oczywiście temat na inną rozmowę, ale trzeba bardzo uważać, żebyśmy “nie strzelili sobie w stopę”, bo możemy wychować w ten sposób ludzi samotnych przed swoimi ekranami. Cała szutka polega na tym, jak wyprowadzić ludzi z „virtualu” do „realu”, bo za chwilę wahadło pójdzie w taką stronę, że będziemy mieć przesyt informacji w internecie i będziemy stamtąd uciekać. Dla mnie czymś innym jest mówienie do ludzi, których widzę przed sobą.

Dominican Monk with RosaryLubi ojciec dowcipy na temat dominikanów i jezuitów? To taka miłość przyprawiona odrobiną kąśliwości. Skąd się one biorą? Czy nie jest tak, że każdy z zakonów usiłuje udowodnić wyższość swojej duchowości?

Znam je. Mają swoje wersje w zależności od tego, kto je mówi. Akurat Franciszkanie i Jezuici to wspólnoty, z którymi nam i mnie również najlepiej się współpracuje. Dowcipy biorą się chyba z historii i zazdrości innych zakonów. Mamy kontakty z jezuitami, wiele rzeczy robimy wspólnie, często są to projekty medialne. Wydaje mi się, że podobnie postrzegamy i bierzemy odpowiedzialność za Kościół. Ja nie daję się spychać w żadne kontry. Czasem ktoś reaguje, że jeśli robimy coś z jezuitami, to już za chwilę będzie koniec świata, ale zwykle to folklor zakonny, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Kiedyś odbywały się dysputy pomiędzy nami a jezuitami i franciszkanami, ale były to dysputy teologiczne.

Na pewno żarty biorą się z rzeczywistości – jesteśmy w jednym Kościele, ale różnimy się nawet strukturami zakonnymi. Czasem zazdrościmy ich sobie nawzajem: my zazdrościmy jezuitom twardej ręki generała i prowincjała, a oni nam demokratycznych wyborów, kadencyjności urzędów i tego, ile zależy od wspólnoty braci. Wydaje mi się, że jeśli żartujemy wśród „swoich” ludzi znających konteks, takie żarty mają miejsce. Znam jednak sytuacje, w których te żarty były dla kogoś zgorszeniem. Pytał „jesteście w jednym Kościele, a mówicie o sobie takie rzeczy?” Trzeba uważać, bo każdy może mieć inną wrażliwość. Te różnice są dla mnie piękne, bo pokazują na czym polega Kościół, że nie jest jednakowy (co widać nawet po składzie Apostołów). Wśród nich moglibyśmy znaleźć jakąś duszę dominikańską, franciszkańską i jezuicką.

Pontyfikat Papieża Franciszka to moment, w którym odkrywamy, że gramy do jednej bramki. Z tymi wszystkimi różnicami i odmiennymi charyzmatami. Wydaje mi się, że pokolenie młodych braci nie widzi żadnego problemu we współpracy. Warto wiedzieć, że Franciszkanie odprawiają pogrzeby dominikanów i na odwrót. To wynika z przyjaźni św. Dominika i Franciszka. W takich momentach jesteśmy razem.

dominik_franciszek
Spotkanie św. Dominika Guzmana i św. Franciszka z Asyżu

Jestem bardzo ciekawa tego, kto wśród Apostołów mógłby być dominikaninem. Kogo Ojciec tam widzi?

Chyba świętego Mateusza, bo doznał przebaczenia i miłosierdzia. Wydaje się, że “układem nerwowym” naszego kaznodziejstwa jest właśnie miłosierdzie. Możemy o nim mówić tylko wtedy, kiedy sami je otrzymujemy. To, co uprawniało Mateusza do bycia Apostołem i Ewangelistą, to osobiste doznanie miłosierdzia. On nie był widzem. Jezus po niego przyszedł i go wyciągnął z trudnego momentu w życiu. My jesteśmy w stanie opowiadać o takim Panu Bogu, jakiego doświadczamy w życiu. Jeśli opowiadamy na podstawie książek, jesteśmy ideologami i ludzie natychmiast to wyczuwają.

Z jakiego „rozrabiania” wyciągnął Pan Bóg Ojca?

Myślę, że nie wyciągnął mnie z „rozrabiania”. Nie było przeskoku od niegrzecznego chłopca, do ułożonego zakonnika. Zakon dał mi jednak szansę odkrycia, że nie jestem w centrum swojego życia. Obecność braci sprawiła, że nie da się żyć we wspólnocie kiedy w centrum życia jest tylko moje “ja”. Z tego Jezus mnie w zakonie wyrywał i wyrywa cały czas. To jest moja komora celna.

W tym miejscu Chciałbym powiedzieć o siostrach, bo Dominik w pierwszej kolejności założył właśnie wspólnotę sióstr – Dominikanki są starsze niż Dominikanie. I to o 10 lat. Można powiedzieć, że sukces duszpasterski braci to praca i modlitwa naszych sióstr.


Przeczytaj więcej w rozmowie z Pawłem Kozackim OP, prowincjałem dominikanów w Polsce


Czyli Dominik najpierw stawiał na kobiety, a mówi się, że kobiety są dyskryminowane w Kościele…

Dominik kobiety, które wyciągał z herezji gromadził razem. Pierwszą wspólnotą, którą stworzył, była wspólnota sióstr. Można powiedzieć, że to takie ukryte silniki: są gdzieś pod wodą, nie widać ich, a są największą siłą. Każdy z braci ma siostrę, która się za niego modli. Wiem, że mam siostry, które za klazurą się za mnie modlą. Na pierwszy rzut oka nic nie robią – nic nie produkują, nie widać ich tłumów, nie ma ich w internecie, mediach, na ambonach. Wystarczy jednak, że coś się nam duchowo “posypie”, a od razu biegniemy do nich. I one wiedzą co się dzieje.

Novitiates Sing Christmas Carols
Dominikańskie nowicjuszki

Jak się odwdzięczacie?

Zawsze słabo. Zawsze mam poczucie, że zapominamy. One pamiętają, a my nie.

Ten zakon ma taką część, której na pierwszy rzut oka nie widać. Za plecami braci stoją siostry i to tam jest energia. W ich kontemplacji i modlitwie. Jak patrzymy na to, co robią bracia, trzeba mieć perspektywę, że za nimi są siostry. Musimy cały czas odkrywać ich siłę. Ja mam takie doświadczenie, że siostry uczą mnie męstwa i odwagi. Wiem, że głoszę także w ich imieniu. To niezwykle mądre kobiety. To wielkie odkrycie – jak można być zamkniętym, pozbawionym dostępu do bycia on-line, i wiedzieć tak dużo o człowieku, o jego tajemnicy, o potrzebach, o męskiej duszy? Jak mogą go zrozumieć i odpowiedzieć mu na pytania, na które sam nie potrafi sobie odpowiedzieć? Spotkanie z siostrami to dla mnie moment bardzo dużej pokory.

Dominik musiał być niezłym strategiem, że najpierw postawił właśnie na dziewczyny, a dopiero potem na swoich chłopaków.

To niesamowite, że można w XIII wieku wymyśleć sposób zarządzania, który trwa do dzisiaj. To model oparty na zaufaniu i oddawaniu władzy. Dominik rozproszył odpowiedzialność – gromadził braci, wychowywał ich przez kilka miesięcy i posyłał dalej.

dominikanki

Jak Dominikanie chcą świętować jubileusz swój jubileusz ze świeckimi, żeby się z nimi tą odpowiedzialnością dzielić?

Do misji zakonu, tzn. szukania ludzi na krańcach świata, chcemy zaprosić wszystkich. Niekoniecznie chodzi o to, aby ludzie przychodzili i regularnie wypełniali nasze kościoły, ale żeby poszli szukać. Tak jak Jezus, Dobry Pasterz, który szuka tego, co zginęło i przyprowadza do owczarni. Misją zakonu jest cały czas ten moment posłania, a nie zachwycania się tym, że ludzie przychodzą nas lubią i może być “miło i sympatycznie”. Dominik tworzył takie klasztory, które nie były „schroniskiem” dla braci, ale miejscem, z którego ruszają na głoszenie Ewangelii.

Jubileusz to jednak przede wszystkim czas dla braci. Musimy zacząć od odpowiedzi na pytanie „Co zrobić dzisiaj, po tych ośmiuset latach, które są za nami?” Czy rzeczywiście realizujemy marzenie Dominika? Musimy sobie na to pytanie odpowiedzieć.

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Wiater_Wierny-pies_500pcxPolecamy książkę „Wierny pies pański” – biografię pierwszego polskiego dominikanina, św. Jacka Odrowąża

Powołał do życia Zakon Kaznodziejski w Polsce, nigdy jednak nie był prowincjałem. Zakładał kolejne klasztory, ale nie osiadał w nich na stałe. Wybrał wędrowne kaznodziejstwo. Przemierzył wzdłuż i wszerz Polskę, Ruś i Prusy, głosząc Ewangelię poganom, schizmatykom, wszystkim potrzebującym.

Granice polityczne ani prawa fizyki nie stanowiły dla niego przeszkody. Uzdrawiał, wskrzeszał umarłych, uwalniał opętanych. Zmieniał oblicze Kościoła i całej Europy. Matka Boża obiecała mu, że zawsze go wysłucha, i wielokrotnie to udowadniała.

>>> Kup teraz <<<

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę