Nasze projekty
fot. Pixabay

„Po co mi Bóg?”

Czy można przekonać do wiary kogoś, kto niczego nie potrzebuje?

Reklama

Z ks. Przemysławem Ćwiekiem filozofem, wychowawcą w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie rozmawia Aneta Liberacka

Wielu ludzi dziś żyje wygodnie, w ładnym mieszkaniu, ma dobrą pracę, osiąga sukcesy w życiu zawodowym, i też prywatnym. Generalnie dobrze sobie radzą. Po co im w tym wszystkim Pan Bóg?

Pytanie czy rzeczywiście to są już wszystkie potrzeby, które zamykają ich doświadczenie pragnień, życia, świata – wszystkiego, czy naprawdę niczego tym ludziom nie brakuje.

Reklama

Czy zatem możliwe jest, a jeśli tak to w jaki sposób, pokazanie prostych argumentów, że Bóg istnieje i czuwa nad wszystkim?

Dla każdego inny argument będzie właściwym argumentem. Nie chodzi o to, by przedstawić listę argumentów filozoficznych, czy teologicznych ale by znaleźć argument, który trafi do tego konkretnego człowieka. Ktoś może przeżywać doświadczenie swojej skończoności i dla niego argumenty kosmologiczne będą bardziej zrozumiałe niż ontologiczne.

Sytuacje graniczne

Reklama

Kosmologiczne, ontologiczne… przetłumaczmy, co to znaczy.

Mówimy o klasycznych argumentach filozoficznych. Argumenty ontologiczne, z najbardziej znanym argumentem św. Anzelma, w skrócie możemy opisać jako takie, które możemy rozważać, nie wychodząc w ogóle z domu, czyli siedząc przy biurku z kartką papieru i analizując treść pojęć. Chodzi tu głównie o pojęcia doskonałości, nieskończoności. Skąd my je w ogóle mamy? Przecież nie znamy tych pojęć z doświadczenia w życiu codziennym. W przypadku argumentów kosmologicznych, punktem wyjścia jest doświadczenie skończoności człowieka i świata. Ja nie jestem doskonały, świat nie jest doskonały, a jednak jest w tym wszystkim jakaś harmonia, racjonalność, celowość. Najlepsze wyjaśnienie tego świata to odwołanie się do kogoś, czegoś, kto jest większą doskonałością niż ten świat, niż ja sam.

 Tylko tu zakładamy, że człowiek rzeczywiście to rozważa, szuka, ma potrzebę rozwiązania nurtującego pytania. Ale gdy rozmawiamy z kimś, kto nie ma takich ambicji? Czy jest prosty sposób, żeby wzbudzić w ludziach w ogóle potrzebę poszukiwania „wyższego bytu”, od którego wszystko pochodzi?

Reklama

W życiu człowieka są sytuacje graniczne, takie jak narodziny, śmierć, ważne momenty decyzji życiowych, są to odpowiednie momenty do takiego wybudzenia kogoś z letargu codzienności. Oczywiście tych sytuacji nie można generować, ale prędzej czy później, chcemy, czy nie, napotykamy na takie sytuacje. Od tego nikt nie ucieknie. Nie chodzi tu o jakieś straszenie, ponieważ to nie tylko śmierć jest takim momentem. Są ważne decyzje życiowe dotyczące drogi powołania, itp. Takie sytuacje zwykle zachęcają człowieka do wyjścia poza swoją codzienność, do zastanawiania się, do szukania. Niekiedy poszukiwania te zaczynają dotykać sfery religijnej.

Módl się >>> Litania Loretańska

  Czyli jednak tęsknimy za Dobrem

Często słyszymy od znajomych: “Nie potrzebujemy żadnej moralności pochodzącej od Boga czy Kościoła, bez tego jesteśmy tak samo dobrzy a może lepsi”. Czy ludzie bez wiary w Boga też są dobrzy?

Wybór dobra, a odrzucenie zła jest ponad kategoriami religijnymi. To jest prawo naturalne, do którego jest wezwany każdy na sposób naturalny, a więc w każdym z nas jest wewnętrzna siła, która zobowiązuje go i rozlicza z tego, czy wybiera dobro, a odrzuca zło.

 Każdy, ateista i katolik, dąży do dobra?

Powinien.

 Tylko czym jest dobro dla wierzących a czym dla niewierzących?

Jest taki ciekawy przykład przytaczany przez antropologów. Mianowicie istniało plemię, w którym dzieci zabijają swoich rodziców, gdy ci osiągają wiek około trzydziestu pięciu lat. Gdy słyszymy tę opowieść, to wydaje nam się ona horrendalnie zła. To jest morderstwo. W tamtej kulturze było to pójściem za dobrem. Ludzie z tego plemienia wierzyli, że w życiu przyszłym [wiecznym] człowiek będzie egzystował w takiej kondycji, w jakiej umarł. I chodziło o to, aby ci rodzice mogli umrzeć w kwiecie swojego wieku, zdolności intelektualnych, biologicznych, emocjonalnych.

 Nie mamy analogicznej sytuacji dziś? Jest “plemię”, które jednoznacznie określa eutanazję jako morderstwo, a drugie odnajduje w działaniu pomocy w śmierci oznaki dobra, litości, skrócenia cierpienia.

Ludzie wierzący definiują dobro i zło dzięki moralności wynikającej z religii. Ludzie niewierzący muszą budować alternatywną etykę. Takie pomysły budowania etyki niezależnej były niegdyś modne, ale same w sobie są sprzeczne. Każda etyka jest w swej warstwie fundamentalnej zależna – jeśli nie od religii, to od jakiejś innej koncepcji filozoficznej. Dziś modne jest na przykład, definiowanie wolności. Czym jest wolność, jakie są jej granice…

 No właśnie, wolność można sobie zdefiniować tak: ma mi być dobrze, więc wszystko mi wolno. Jeśli wolność jest tak pojmowana to zachowanie przykazań jest już opresją.

Pierwszymi, którzy głośno głosili wolność i odrywanie się od jej ograniczeń, byli Arystyp z Cyreny, jego córka Arete i jej dzieci, czyli ruch, który nazywamy hedonizmem. Była to szkoła filozoficzna w Grecji, która była najkrócej istniejącą szkołą filozoficzną. Dlaczego? Przecież to takie popularne, takie modne nie tylko dzisiaj. Po prostu dochodzi się wtedy bardzo szybko do ściany intelektualnej. Jeśli mi wszystko wolno, mogę więc np. zastrzelić kogoś… i w imię swojej wolności nawet to wszystko uzasadnić. Widzimy natychmiast, że tak nie mogłoby funkcjonować żadne społeczeństwo. Dlatego są granice. Ale kto ma te granice ustalać? Ateista zapytany co jest taką granicą, odpowie: dobro drugiej osoby. Tylko co to znaczy?

Czytaj także >>> Jezus cudotwórca

  Ateizm na topie

Część osób biorących ślub w kościele nie ma z Kościołem nic wspólnego. Kościół to dla nich piękny pałac ślubny, z bardzo podniosłą oprawą. Czy to dobrze, że oni w ogóle przyszli na ten ślub do Kościoła?

Dopóki człowiek żyje, to jest zawsze szansa jego nawrócenia. Każdy ma do pokonania jakąś drogę. Przed kimś, kto bardzo okazjonalnie przychodzi do kościoła, jest droga odkrywania tego Kościoła. Dla kogoś, który chodzi regularnie, to też nie jest koniec drogi, bo często są wyboje, o których on sam doskonale wie.

 Problem w tym, że tacy “okazjonalni bywalcy” często określają siebie jako ateistów.

Oczywiście są ludzie, którzy postulują ateizm, a jednocześnie są niekonsekwentni w praktyce. Ten postulowany ateizm może być bardziej modą kulturową niż autentycznym przekonaniem. Jednak nawet jeśli są to ludzie okazjonalnie przychodzący do kościoła, to jest szansa, że w którymś momencie to się zmieni. Nie można zatrzymywać łaski Pana Boga i decydować, kiedy ona zadziała, a kiedy nie.

 Zgadzamy się więc, że ten ateizm często wynika z mody. W jaki sposób my, zwykli ludzie, mamy z takimi „ateistami na topie” rozmawiać, często do tej rozmowy prowokowani?

Niektórzy ludzie mają łatwość traktowania wszystkiego, czego nie rozumieją, jako głupie i nieistotne. Na przykład wiary. Warto wtedy pokazywać postacie, które są wybitne w swoich dziedzinach i jednocześnie przyznają się do wiary.

Pamiętam, jak po zdobyciu złotego medalu na olimpiadzie Kamil Stoch na konferencji prasowej zrobił po prostu ewangelizację, mówiąc o Panu Bogu i dziękując mu za to wszystko. To było jedno z mocniejszych kazań, podejrzewam, które niejeden człowiek usłyszał właśnie wtedy, w telewizji.

To bardzo istotny, praktyczny argument. Zmusza do zastanowienia, dlaczego ci znani, mądrzy, popularni, przyznają się do Pana Boga? Często to moment takiego otwarcia drzwi do refleksji: może rzeczywiście to ja czegoś nie rozumiem, ale to nie musi być od razu takie głupie, bo są inni, którzy mówią, że wierzą, a trudno ich posądzić o naiwność.

  Pobożność ostatniej godziny

Jestem młody, piękny i zdrowy, żyję pełnią życia. Zacznę modlić się na starość. I tak przecież robotnicy ostatniej godziny dostają taką samą zapłatę jak ci, którzy pracowali cały dzień. Czy też zaprowadzę dzieci do Kościoła ale mnie to nie interesuje. To częsty przykład ateizmu praktycznego.

Właśnie, myślą sobie: dobra, jeszcze mam czas, zacznę się modlić kiedyś, i tak sobie nazbieram na to niebo – tak samo dla dzieci: dam to dzieciom, bo to będzie dla nich coś dobrego. Mnie to tam generalnie nie interesuje, ale dla dzieci bym chciał. Więc taki handelek się odbywa. Z jednej strony tęsknota za Panem Bogiem, ale z drugiej strony jakaś chęć jak najmniejszym kosztem zdobycia tego.

 „Niby wierzę i wiem, że to wszystko tam będzie dobre, ale tak, żebym się nie napracował przy tym”?

Taka jest natura ludzka – zyskać, ale jak najmniej się napracować.

 Argumenty na dzisiejsze czasy

My, zwykli wierzący ludzie w trakcie rozmów gdzieś w pokoju socjalnym w korporacjach nie potrafimy wyjaśnić czemu wierzymy. Spotykam się z człowiekiem, który nie chodzi do kościoła, mówi, że to jest zaściankowe, niepotrzebne nikomu, i ogranicza mnie i moją wolność – co na to odpowiedzieć? Gdy zaczniemy mówić o dowodach ontologicznych, kosmologicznych, z moralności – to po prostu przestaną zupełnie z nami rozmawiać, uznając nas za “odklejonych”.

Tym, którzy interesują się nauką, można polecić na przykład książki dotyczące zasady antropicznej. Chodzi o proste pytanie wielkich ludzi, jak to możliwe, że ten świat powstał, że złożyło się na to tyle “przypadkowych” zdarzeń i że wystarczyło tak niewiele, a tego świata i życia na nim by nie było?

Dla tych, którzy przeżywają trudne doświadczenia, problemy natury egzystencjalnej – dla nich w tym momencie życia rozważanie intelektualne nie będzie pociągające. Lepsze dla nich będzie podzielenie się doświadczeniem wiary. Dokładnie to, co robili pierwsi chrześcijanie, którzy gdy wychodzili na ulice, gdy wychodzili do swoich znajomych, nie dawali żadnej doktryny, nie dawali żadnych dowodów. Ich dowodem było to, że oni sami spotkali Jezusa. Doświadczenie mojego spotkania, mojej wiary. Bardzo trudne dla chrześcijanina, bo wymagające czegoś więcej niż tylko nauczenia się jakiejś teorii.

Dla kogoś, kto żyje moralnie i moralność jest dla niego takim kluczem albo takimi drzwiami, przez które będziemy mogli się do niego dostać, to myślę, że rozważania na temat uzasadnienia tej moralności. Jaki jest ostateczny gwarant tej moralności, jakie jest uzasadnienie, skąd ta moralność płynie, skąd się bierze siłę do takiej moralności. Myślę, że na gruncie tych rozważań będzie można wejść tutaj w taki dialog.

 Czy jest jakiś sposób, żeby w ciągu minuty przedstawić ludziom argumenty za istnieniem Boga?

Pan Jezus słuchał. Bardzo się przysłuchiwał ludziom. Musiał dużo słuchać, bo skoro w ewangeliach mamy tak mało zapisanych wydarzeń, to znaczy, że musiał dużo czasu poświęcić też na słuchanie, na bycie z tymi ludźmi. Zanim było nauczanie, musiało być bardzo długie słuchanie. To jest klucz do drugiego człowieka.

Dla ludzi samo doświadczenie, że są wysłuchani, nawet ze swoimi żalami, jest niezwykle ważne. Zanim w ogóle wejdą na ścieżkę słuchania kogoś, zwykle muszą wypowiedzieć się sami. I czasem jest tak, że gdy coś wypowiadają, to nawet sami odkrywają pewne luki w swoim rozumowaniu i to jest wtedy dobry punkt wyjścia dla nas. Wejście z Dobrą Nowiną wzmocnioną argumentami filozoficznymi. Argumenty nie są dowodami – dowodu nie można odrzucić nie popadając w sprzeczność, a argument takiej siły nie posiada. Ale może pomóc w przekonaniu, albo utwierdzeniu kogoś w wierze. A to też jest cenne.

Czytaj także >>> Krasnobród. Ukryta w lesie

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę