Nasze projekty
Fot. teksomolika/Freepik

Na każdego przyjdzie czas!

Czerwone serduszka, kartki, kwiaty – w Walentynki jest ich pełno wokół nas. Mogą być miłym gestem dla zakochanych, ale co zrobić, żeby na tym zakochaniu nie poprzestać? Jak odróżnić miłość od zakochania radzi wieloletni duszpasterz i katecheta – ks. Zbigniew Kapłański w rozmowie z Patrycją Michońską-Dynek.

Reklama

Patrycja Michońska-Dynek: O czym tu mówić z okazji Walentynek, jeśli nie o miłości?

Ks. Zbigniew Kapłański: Słyszałem, że święty Walenty jest patronem zakochanych, a to ma z miłością niewiele wspólnego. Za to warto rozmawiać o tym, jak mądry człowiek przerabia zakochanie na miłość. Chyba nie przypadkiem patron obłąkanych został patronem zakochanych, bo to mniej więcej to samo…

Tracimy rozum?

Nawet bardzo. Niektórzy mówią, że jest to bardzo miłe, ale jeśli ktokolwiek podejmuje życiowe decyzje pod wpływem zakochania, może tego żałować przez całe życie. Miłość zaczyna się mniej więcej wtedy, kiedy się zaczyna widzieć wady drugiego człowieka, czyli mniej więcej wtedy, kiedy przechodzi zakochanie.

A kocha się za coś czy pomimo tych wad?

Myślę, że kocha się, bo się chce. A wtedy – i za coś i pomimo. Głównie za istnienie.

Reklama

Skupmy się na samym początku. Dziewczyna i chłopak. Poznają się.

Znany doradca, przewodnik wielu rodzin, pan Jacek Pulikowski twierdzi, że przygotowanie do małżeństwa, do miłości zaczyna się około 25 lat przed małżeństwem – czyli kiedy człowiek się rodzi albo nawet poczyna – bardzo ważne jest to co, wyniesie się z domu. Na podstawie własnych obserwacji zauważyłem, że ci, którzy pewnych rzeczy w domu nie zdobyli, z czasem i przy ciężkiej pracy mogą je osiągnąć, ale jest to dla nich ogromne cierpienie, wysiłek. Chodzi o nauczenie się cierpliwości i pewnej radości z wyrzeczenia. Ludziom, którzy są z trudnych rodzin podpowiadam, żeby poszukali wśród znajomych, dalszej rodziny czy chrzestnych – kogoś, kto może być wzorcem, do kogo można się odnieść.

Przenieśmy się dwadzieścia lat później – skąd mamy wiedzieć, że ta druga osoba jest naszą drugą połówką?

Na pewno przyszły mąż czy przyszła żona są darem Pana Boga. Natomiast czy dana osoba, chłopak czy dziewczyna, są właśnie tymi, którzy mają zostać współmałżonkiem – tego jeszcze nie wiemy. Po to jest czas, który nazywamy umownie „chodzeniem ze sobą” czy narzeczeństwem – żeby poznać drugiego człowieka w jego reakcjach. Poznać człowieka znaczy nie tylko patrzeć mu w oczy czy przytulić się, ale zobaczyć, jak on reaguje w różnych trudnych sytuacjach. Z doświadczenia mojego duszpasterstwa wynika, że najlepiej się poznawali ci, którzy na przykład zapisywali się do wolontariatu i razem służyli chorym lub dzieciom. I wtedy widać, jak ta osoba reaguje na dzieci, na chorobę, która jest bardzo uciążliwa, na staruszka, który traci pamięć. Wtedy poznajemy tego człowieka: czy się zdenerwuje, czy machnie ręką, czy będzie umiał podejść z miłością. Wtedy wiadomo, jak będzie reagował w domu.

Niektórzy ze zdziwieniem mówią, kilka miesięcy albo kilka lat po ślubie  – to jest zupełnie inna osoba…

To zawsze jest nieprawda. W przypadku dziewczyny najczęściej jest tak, że wyszła za mąż nie za konkretnego człowieka tylko za swoje oczekiwania. A w przypadku chłopaka jest tak, że dziewczyna, którą poślubił była trochę na pokaz. Ważne, żeby się poznać w różnych sytuacjach, które są bardzo zwyczajne, w sytuacjach służby. Zawsze zachęcam, żeby zobaczyć, jak dziewczyna odnosi się do swoich rodziców, jak chłopak traktuje swoich rodziców i rodzeństwo. Oni tak samo będą się zachowywać w swoich domach. Relacje z mamy przeniesie na żonę, z rodzeństwa na dzieci. Są też wzruszające sytuacje, kiedy któreś z narzeczonych przychodzi do mnie trochę w tajemnicy przed drugą osobą, i mówi: „Proszę księdza, znam jego, czy jej, trudności, proszę mi podpowiedzieć, jak mam pomóc temu człowiekowi, żeby czuł się lepiej, żeby nie bał się małżeństwa albo żeby była szczęśliwsza”. Znam takie małżeństwa, które są już kilka czy kilkanaście lat po ślubie i ta miłość się nie zmienia. Bo przecież miłość jest postawą.

Reklama

Otóż to – Miłość. Te wszystkie emocje, uczucia, motyle w brzuchu…

To są cechy zakochania, a ono bywa niekiedy przeciwne miłości. Ktoś, kto jest zakochany może wcale nie wiedzieć, co to jest miłość. Znam księdza, który w kancelarii parafialnej, przy okazji przygotowania do ślubu, pyta narzeczonych, czy są zakochani. Jeśli odpowiadają, że tak, prosi „Wróćcie, jak wam przejdzie”. To przejść musi – i wtedy zaczyna się widzieć prawdę o drugim człowieku. Zakochanie zawsze przechodzi, a miłość, jeśli jest prawdziwa, nigdy.

A jak sprawdzić, czy to miłość?

Czy umiemy razem robić coś wymagającego wysiłku, na przykład służyć starszej pani, nie szukając w tym żadnej zasługi. No i oczywiście, czy umiem z czegoś rezygnować dla dobra drugiego człowieka.

Ale przecież znajomi i przyjaciele potrafią bezinteresownie służyć… A niekoniecznie od razu biorą ślub.

Tu nie było jeszcze mowy o ślubie… Przecież miłość w przyjaźni też jest bardzo ważna.

A jak poznać czy to miłość prowadząca do ślubu?

To trudno poznać, to trzeba postanowić. Że się chce, pomimo wszystko, co się stanie. Są takie testy, pytania,  które sformułował benedyktyn spod Poznania – o. Karol Meissner. Czy chcemy wychowywać wspólne dzieci? Czy chcę, żeby ta dziewczyna była matką moich dzieci? Czy chcę, żeby ten chłopak był ojcem moich dzieci? Czy jesteśmy w stanie jedną łyżką jeść gęstą zupę z jednego  talerza? Ojciec Meissner jest lekarzem i seksuologiem, udziela bardzo mądrych rad. Są też kryteria powierzchowne, ale każące stawiać sobie ważne pytania. Dotyczące naszej zewnętrzności:  na przykład wyobraź sobie swoją dziewczynę jako staruszkę, jak straci zęby i będzie miała obwisłe piersi – czy nadal chcesz z nią być? A w drugą stronę – on będzie łysy, z brzuchem i będzie seplenił – czy nadal chcę być z tym mężczyzną?. Takie kryteria oczyszczają z tego, co zewnętrzne. Przecież można stracić zdrowie, urodę, rozum. Znam takie małżeństwa – heroiczne, wspaniałe, promieniujące miłością – gdzie jedno z małżonków jest niepełnosprawne, a drugie je pielęgnuje.

Reklama

Podobno wokół nas jest społeczeństwo singli.

Społeczeństwo egoistów – brzmi podobnie. Ale powiedziałbym, że to społeczeństwo osób stęsknionych za miłością, osób, które powinny uczyć się miłości. Jeśli młodzi są ze sobą długo i nie decydują się na małżeństwo, to oznacza, że nie umieją podjąć decyzji, wziąć na siebie jakiegoś ryzyka. Nie da się tego uogólniać. Trzeba spojrzeć konkretnie na tych ludzi. Niektórzy, zupełnie niesłusznie, boją się wspólnego życia, wspólnego wydawania pieniędzy, wspólnego gotowania, i tak dalej. Jeśli ktoś sam tej decyzji nie podejmie, to nikt tej decyzji za niego podjąć nie może. Niebezpieczne jest sformułowanie „jeszcze nie jestem gotowy”. Myślę, że na każdego przyjdzie czas. Natomiast na pewno miesiące i lata przed ślubem trzeba wykorzystać do nauki stawania się zdatnym do miłości, do decyzji, wspólnego wychowywania dzieci. W ostatnich latach liceum czy na początku studiów Warto zrobić sobie taką listę cech dobrego ojca, dobrej matki, dobrego męża, żony. I według tej listy wypracowywać w sobie te cechy.

Dlaczego warto?

Bo małżeństwo to przygoda życia. Jeśli ta druga osoba jest traktowana jako dar od Pana Boga, to może być zaskoczeniem, ale nigdy nie będzie ciężarem.


Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę