Nasze projekty
fot. Freepik.com

Jak pogodzić się ze śmiercią? Jak się na nią przygotować?

“Staram się nastawiać na to, że mogę tym ludziom zanieść Pana Boga, mogę przynieść sakramenty, mogę ich jakoś pocieszyć, porozmawiać. To bardziej zostaje w mojej pamięci: radość dobrze spełnionego obowiązku, że komuś się pomogło, że udzielonym sakramentem przybliża się kogoś do nieba. Na tym staram się skoncentrować, a nie myśleć tak bardzo o cierpieniu, o chorobie i śmierci.”

Reklama

O tym, jak godzą się ze śmiercią chorzy ludzie i dlaczego warto każdego dnia dbać o swoje sumienie, rozmawiamy z ks. Przemysławem Wójcikiem, kapelanem Radomskiego Szpitala Specjalistycznego.


Otylia Sałek: Spotyka się ksiądz ze śmiercią w szpitalu. Co najczęściej mówią pacjenci, którzy wiedzą, że ich życie dobiega końca?

ks. Przemysław Wójcik: To zależy z kim się rozmawia. Widać różnicę, gdy jest to osoba wierzącą czy po prostu ze starszego pokolenia. Kiedyś ludzie częściej obcowali ze śmiercią, chociażby dlatego, że wiele osób umierało w domu. Ta śmierć była bardziej oczywista, naturalna. Było wiadomo, że to nie jest tak, że będziemy żyli zawsze, ale że to życie kiedyś się skończy.

Reklama

Dziś taką świadomość widać zwłaszcza u osób wierzących. To mnie zawsze jako księdza, osobę wierzącą, bardzo buduje. Te osoby umierające są niezwykle pogodzone ze śmiercią. Mówią “jeżeli jest taka wola Boża, to trzeba się z nią zgodzić” i oni się godzą. Każdy może umrzeć i dla takich osób ważne jest to, aby przystąpić do sakramentu spowiedzi, przyjąć sakrament namaszczenia chorych. 

Natomiast jestem też świadkiem śmierci osób, które są daleko od Pana Boga, którym nie było z Nim jakoś „po drodze”. U nich pojawia się mnóstwo pytań „dlaczego”, niepewność, co będzie, jak będzie to życie wyglądało po śmierci, czy w ogóle jakieś będzie. Dużo pytań, ale czasami też żal, niezrozumienie. Miałem takie doświadczenie: zapytałem człowieka, który trochę sobie życie zmarnował – nadużywał alkoholu – czy boi się śmierci, czy zastanawia się nad tym, jak to będzie. A on odpowiedział, że właściwie jest mu wszystko jedno. Przyjął sakramenty, ale jednak towarzyszyła mu obojętność. Wydaje się że jego życie też było bez celu, bez sensu, bez głębszego wymiaru. To chyba później przełożyło się na podejście do życia wiecznego. Tak jakby jego życie było nic nie warte, więc śmierć też jest nieważna. Ta obojętność mnie najbardziej dotknęła.

Pytania o to, czy Pan Bóg istnieje, czy o życie wieczne są dla mnie normalne. Człowiek odchodzi z tego świata, więc zadaje sobie pytania. Najgorsza jest chyba ta obojętność.

Reklama
fot. Tima Miroshnichenko / Pexels

Jak się pogodzić ze śmiercią?

Moje doświadczenie wyraźnie pokazuje, że osoby, które żyły w przyjaźni z Panem Bogiem i odchodzą z tego świata, przepełnia optymizm i pogodzenie się z losem. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jeśli człowiek dużo się modli, to umie pogodzić się z wolą Bożą. I rzeczywiście – przecież sam Pan Jezus w czasie modlitwy w Ogrójcu mówił “niech się stanie Twoja wola, Ojcze”. Dlatego też osoby, które się modlą, mają siłę w obliczu śmierci powiedzieć: “tak, Panie Boże, niech się dzieje Twoja wola”. Nie oznacza to oczywiście, że te osoby nie myślą o śmierci, nie boją się jej, ale bardziej pogodnie do tego podchodzą, jeśli można użyć takiego słowa.

Jest to takie dosyć naturalne, że każdy człowiek umiera i musi umrzeć. Może to wynika z tego, co mówiłem wcześniej. My wcale albo bardzo rzadko widzimy osoby zmarłe. Ludzie umierają w szpitalach, czasami ta trumna jest otwarta czasami nie. Niektórzy chcą przyjść na to pożegnanie, niektórzy nie. Może, więc być tak, że dla nas nie widzących zmarłych, ta śmierć wydaje się bardzo odległa. Kiedyś było zupełnie inaczej. Ludzie umierali w domu. Przez 2/3 dni ludzie przychodzili, modlili się nad ciałem zmarłych. Ta trumna stała w domu, była otwarta, więc nawet dzieci to widziały. Widok zmarłych był niejako oswojony. Dzisiaj dla nas jest to szokujące.

Reklama

Nie mówię, że to jest dobre, ale czasami zastanawiam się, czy dzięki temu śmierć nie była dla ludzi bardziej naturalna. Dzisiaj nie widzimy, jak ktoś umiera i może się okazać, że takie odejście to dla kogoś załamanie się dotychczasowego świata.

A czy rodzinom osób umierających, kiedy widzą, jak ktoś godzi się ze śmiercią, łatwiej jest przyjąć tę trudną sytuację?

Nie raz spotkałem się z sytuacją, że gdy zmarł komuś ktoś bliski, zaraz po płaczu pojawiają się pytania, „czy nasza mama, czy nasza babcia przyjęła sakramenty”. My wszystkie takie osoby – które namaszczamy, którym udzielamy sakramentu – zapisujemy, więc zawsze możemy to łatwo zweryfikować. Kiedy okazuje się, że tak, to widać u rodzin się ogromną ulgę i radość przez te łzy, że ta osoba otrzymała ostatnie namaszczenie. Pojawia się też wdzięczność wobec mnie jako księdza, że ta bliska osoba odeszła pojednana z Panem Bogiem. W bólu i rozpaczy pojawia się nadzieja. Mimo że ktoś odszedł i dzieli nas granica życia, to nie dzieli nas granica wiary.

Zdarza się też, kiedy widzimy, że osoba jest w stanie agonalnym, udzielamy sakramentu, nawet jeśli nie jest do końca tego świadoma. I w takich sytuacjach rodzina czuje ulgę, że ktoś bliski odszedł pojednany z Bogiem. Dla ludzi wierzących to taka radość mimo łez. 

Da się zauważyć, że to dla rodziny nierzadko bardzo ważne – nawet na nekrologach zapisuje się, że ktoś odszedł opatrzony sakramentami. 

Tak, zwłaszcza teraz, w czasach covidowych. Na początku epidemii lekarze i pielęgniarki nie wiedzieli, jak się zachować, czy mogą nas wpuścić. Teraz często zdarza się, że ktoś dzwoni i pyta, czy możemy wejść na oddział covidowy, ponieważ ktoś bliski tam leży. Mówię, że tak i mogę udzielić wszystkich sakramentów. Pojawia się wielka radość i ulga, że osoby tak ciężko chore, osamotnione, mogą otrzymać te sakramenty święte. To wiąże się też z tym, że ktoś głęboko żyje wiarą, wierzy w sens tego sakramentu, że to nie jest pusty znak. Jest on wypełniony mocnym przekonaniem o rzeczywistości życia wiecznego. Od razu wyczuwa się, czy dla kogoś to jest ważne, bo zależy mu na zbawieniu, czy to tylko jakiś rytuał, zwyczaj, tradycja.

Księże, a czy jest możliwe przygotować na śmierć?

Tak naprawdę nie wiemy, jak się zachowamy w obliczu odejścia z tego świata. Nikt z nas nie wie. Pan Jezus też się lękał śmierci, drżał jak listek figowy. Ewangelia mówi, że wiedział o męce, bał się tego. To bardzo ludzkie, że człowiek się lęka. Mam natomiast osobiste doświadczenie, że osoby, które mają czyste serca, są w stanie łaski uświęcającej, starały się dobrze przeżyć swoje życie z Panem Bogiem, nikomu nie czyniąc krzywdy, mają czyste sumienie – one zupełnie inaczej odchodzą z tego świata niż osoby, których życie było pogubione. One też na pewno boją się śmierci. Jednak u osób wierzących ufność w Boże miłosierdzie jest większa.

Pamięta ksiądz pierwszego pacjenta, który zmarł, gdy zaczął ksiądz pracę jako kapelan?

Tak, pamiętam. Dowiedziałem się o jego śmierci w prosty sposób. Przyszedłem do tego pana, on się wyspowiadał, przyjął sakrament namaszczenia chorych, Komunię świętą. Na drugi dzień widzę, że jego łóżko jest puste. Zapytałem pielęgniarki, gdzie ten pan jest i ona powiedziała mi, że ten pan zmarł. A nic nie wskazywało na to, że to jego rzeczywiście ostatnia spowiedź, Komunia.

Często tak naprawdę nie wiemy, czy osoby, którym udzielamy sakramentów, umrą. Są oczywiście takie przypadki, kiedy wiadomo, że to ostatni sakrament, ponieważ taka osoba jest chora na nowotwór i wiemy, że umiera albo udzielamy sakramentów osobie nieprzytomnej, już w trakcie agonii. 

Ale bywa też tak, że osoba jest przytomna i nie wie, że za chwilę odejdzie – nikt z nas nie zna dnia ani godziny. W tym wszystkim mam jednak doświadczenie spotykania ludzi z pogodą ducha w tym wszystkim.

fot. DCStudio / Freepik.com

Ksiądz, gdy o tym wszystkim opowiada, brzmi poważnie, ale jednocześnie także bardzo pogodnie.

Nie są to proste rzeczy, choć przyznam, że jak zacząłem  pracować jako kapelan, to wydawało mi się, że najbardziej trudną rzeczą w szpitalu będą różne przykre widoki, związane z chorobą, śmiercią. Przekonałem się jednak, że w byciu kapelanem nie to jest najtrudniejsze.

Najtrudniejsze są te momenty, kiedy umiera – pamiętam jak dziś jedną z takich sytuacji – młoda osoba. Zmarła siedemnastoletnia dziewczyna, zostałem poproszony o udzielenie sakramentów. Była rodzina, najbliżsi. Później rozmawiałem z nimi i pytali mnie, dlaczego zmarła, dlaczego w tak młodym wieku, dlaczego Pan Bóg ją zabrał.  

Innym razem o rozmowę poprosiła mnie młoda kobieta. Okazało się, że jest od niedawna żoną, trzeci raz w ciąży i trzeci raz doszło do poronienia. Pojawiło się pytanie: księże, czy my jesteśmy takimi grzesznikami, czy Pan Bóg nas karze?

To jest najtrudniejszy wymiar tej pracy. Egzystencjalne pytania, o wiarę, o gniew Pana Boga. Nie ma tutaj prostych odpowiedzi.

Natomiast jeżeli chodzi o moje pierwsze obawy – przed trudnymi widokami – to na pewno nie każdy do takiej posługi się nadaje, to jest jedna sprawa. Ale przy odpowiednim nastawieniu można… może nie tyle oswoić się, co nauczyć odcinania emocjonalnego.

Tak samo jest trochę z sakramentem pokuty i pojednania. Ksiądz nieraz nasłucha się tego i owego i gdyby brał wszystko tak mocno do siebie i przeżywał, to później psychicznie by sobie nie poradził. Ja staram się nastawiać na to tak, że mogę tym ludziom zanieść Pana Boga, mogę przynieść sakramenty, mogę ich jakoś pocieszyć, porozmawiać. To bardziej cieszy, to bardziej zostaje w mojej pamięci – radość dobrze spełnionego obowiązku, że komuś się pomogło, że udzielonym sakramentem przybliża się kogoś do nieba. Na tym staram się skoncentrować, a nie myśleć tak bardzo o cierpieniu, o chorobie i śmierci.

Czy spotkał się ksiądz kiedyś z sytuacją, że śmierć bliskiego była dla kogoś impulsem do nawrócenia?

Takiej sytuacji sobie nie przypominam, ale pamiętam odwrotne. Znam przypadki, że ktoś, kto można powiedzieć “nie narzucał się” Panu Bogu, wyspowiadał się dzięki najbliższym, którzy byli ludźmi głęboko wierzącymi i pomogli mu w przygotowaniu do sakramentu.

Wiemy, że w każdej chwili człowiek może się nawrócić. Dobry Łotr wykorzystał swoją ostatnią chwilę i wszedł do Królestwa Niebieskiego. Mam jednak takie doświadczenie, że kiedy ktoś żyje daleko od Pana Boga całe życie i potem przystąpił do spowiedzi, to choć ta spowiedź jest ważna, jest też nierzadko byle jaka. Jeśli człowiek nie żyje sprawami Bożymi, to te spowiedzi są nieraz takie “aby było”.

Człowiek, który żył daleko od Pana Boga i nagle tak się staje, że chce się wyspowiadać – najnormalniej w świecie nie ma czasami wyczucia, co może być grzechem, a co nie, dużo rzeczy pozapominał, bo ileś tam lat się nie spowiadał. Jeżeli człowiek bardzo długo był daleko od Pana Boga, to nie ma takiej zdolności, żeby zrobić dobry rachunek sumienia.

Człowiek, który w jakiś sposób się formuje, stara się żyć z Panem Bogiem, czasem wiele lat dochodzi do pewnych prawd życia duchowego, to się nie dzieje automatycznie. To są lata formacji, lektury słowa Bożego i Pan Bóg daje tę łaskę, że coś wpadnie do głowy, coś się zrozumie. Trudno oczekiwać od człowieka, który tyle lat żył – jak to mówił św. Jan Paweł II – “jakby Pana Boga nie było”, że nagle zrobi dobry rachunek sumienia i dobrze się wyspowiada. Czasami wręcz wydaje się to niemożliwe.

Oczywiście w tym momencie liczy się jego dobra wola, jego żal, skrucha, chęć poprawy, to co znamy z warunków dobrej spowiedzi. Ta spowiedź jest jak najbardziej ważna, ale nierzadko wymienia się grzechy tylko “z grubsza”. Można to porównać do takiej sytuacji. Jeśli człowiek biega maratony, trenuje, to ma pewną kondycję. Jeśli ktoś nie trenuje, a nagle postanawia przebiec 10 km, to może i przebiegnie, ale to będzie wykańczające. Kondycja duchowa jest bardzo ważna w przyjmowaniu sakramentów. Sumienie to dar od Pana Boga, warto go nie zaniedbywać.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę