Nasze projekty
W Wielki Piątek idziemy drogami krzyżowymi naszych miast. W każdy piątek spotykamy się rozważając Mękę Pańską w parafialnych kościołach. A tu jeszcze Ekstremalna Droga Krzyżowa, która wydaje się trochę szalonym pomysłem. To jest wyjątkowa droga krzyżowa. Odbywa się od 9 lat w różnych miejscach na terenie Polski. Jej pomysłodawcą jest ks. Jacek Stryczek, znany ze Szlachetnej Paczki. Od dwóch lat EDK obecna jest również w naszej diecezji, pelplińskiej. Jest ona wielkim wyzwaniem. To forma duchowości przeznaczona dla ludzi, którzy pragną pewnych ekstremalności, pragną czegoś więcej. Jest to droga bardzo trudna - musi boleć. Przeżywana w samotności, w ciszy, na terenach odludnych, najczęściej na polach, w lasach - po to, by w swoich słabościach spotkać przede wszystkim Pana Boga. I żeby do tego momentu mogło dojść, człowiek musi być bardzo zmęczony, nie może już liczyć na własne siły. W tym granicznym momencie mówi: „Już nie mogę, Panie Jezu, teraz mi pomóż!”. Tegoroczna droga krzyżowa nosi nazwę „Droga Przełomu”. Najistotniejszy jest właśnie ten przełom, moment graniczny, kiedy dzieją się cuda. To decyduje o przyszłości mojej drogi – albo idę dalej albo się wycofuję. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli przełamię tę barierę , to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. Można spotkać Boga i doświadczyć czegoś, co na normalnej drodze krzyżowej w kościele jest raczej niemożliwe. To brzmi bardzo pociągająco od strony duchowej. Czy nie jest jednak tak, że zapisujemy się, bo to jest po prostu przygoda? To działa także w ten sposób. Są osoby, które pragną wyzwań, chcą doświadczyć czegoś innego, pod osłoną nocy, chcą się sprawdzić. To prawda – nie zawsze element religijny jest obecny przy decyzji pójścia na tę drogę krzyżową. Ale jest to fenomen, że po przejściu jednej drogi ci, którzy szli, zachęcają kolejnych. Prowadzimy statystyki, z których wynika, że najlepszym promotorem jest ten, który sam uczestniczył. Kto autentycznie przeżył to wydarzenia , nie może, nie potrafi zachować tego doświadczenia tylko dla siebie. A dzieląc się – zachęca innych. Gdzie Siostra przeżyła swoją pierwszą Ekstremalną Drogę Krzyżową? Tutaj, na Kaszubach. Ksiądz Jacek Stryczek tak zachęcił mnie duchowością, ideą EDK, że zapragnęłam sama iść. Kiedy zobaczyłam, ze na mapie Polski nie ma żadnej drogi w naszej diecezji, postanowiłam zebrać siostry, znajomych, wolontariuszy… Postanowiliśmy, że naszą drogę zorganizujemy do jedynej Kalwarii w diecezji pelplińskiej - do Wiela. A współsiostry? Z dystansem czy zaangażowaniem podeszły do tego pomysłu? Najpierw zapytały, co to za pomysł, żeby siostry biegały nocą po lasach… (śmiech) Tego jeszcze nie było! Ale widząc moje zaangażowanie i moją radość oraz ogromne zainteresowanie ludzi, przekonały się do tego projektu. Lokalna społeczność mnie zachwyciła - jak ogłosiliśmy trasę, którą chcemy przejść, w wioskach rozpoczęło się sprzątanie zupełnie jak na Boże Ciało. Drogi były zagrabiane, figury i krzyże ozdabiane, paliły się świece – byłyśmy bardzo wzruszone. W zeszłym roku razem ze mną z Orlika w drogę wyruszyło ponad 20 sióstr. W tym roku pójdzie nawet więcej. Siostro, dla kogo jest ta droga krzyżowa? EDK jest dla tych, którzy chcą poczuć wysiłek, zmagać się, są gotowi do przekraczania siebie, poczuć także, choć w małym stopniu cierpienie Jezusa. A to wymaga również dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. To jest bardzo duży wysiłek. Trzeba powiedzieć, ze każdy krok zrobiony nocą pewnie bardziej kosztuje, niż w ciągu dnia. Ale w grupie człowiek ma poczucie bezpieczeństwa. To nie jest samotna wędrówka. Ale nie jest także pielgrzymka. Nie śpiewamy. Idziemy w ciszy. Tak naprawdę każdy idzie sam. Przepisy drogowe mówią, że grupa nie może przekraczać 10 osób, więc idziemy w małych grupkach i w milczeniu. W naszym przypadku w sumie to ponad 1100 osób, więc trudno mówić o całkowitej samotności. Mam świadomość, że obok mnie idą inni, ale w rzeczywistości idę sama, z osobiście zrobionym krzyżem. W zeszłym roku po zakończeniu dogi, jeszcze przez długi czas miałam w pamięci tę falę migających światełek. W pewnym momencie odkrywa się, że to nie jest zwykły marsz, to nie jest sprawdzenie swoich możliwości fizycznych. To jeszcze nie jest takie oczywiste na pierwszej czy drugiej stacji. W połowie zaczyna do nas to docierać: „Panie Jezu to jest Twoja droga, Ty ją przeszedłeś i ja chcę Tobie towarzyszyć”. Ta droga ma sens, jak sens miała męka Jezusa. I przychodzi ten fenomenalny moment, kiedy czujesz obecność Jezusa na tej drodze. Jak wyglądają stacje? Każda droga w Polsce ma inaczej przygotowane stacje. Nasza droga jest oznakowana, a każda stacja to krzyż. Przy nim stawiane są znicze. Bardzo często są to przydrożne krzyże, ale zdarzają się zrobione przez nas krzyże z drzewa brzozowego. Każdy uczestnik otrzymuje rozważania i rozważa je w ciszy. Przy kolejnych stacjach ludzie zatrzymują się, siadają, czytają i medytują. Trzeba się ciepło ubrać? W tym roku idziemy trochę później, bo Wielkanoc jest w połowie kwietnia, więc będzie cieplej. Rok temu miałyśmy -6 stopni. To jest jak z wyprawą w góry – trzeba mieć dobre buty, dobre skarpety, dobrą odzież termiczną, mogą być kijki do nordic walking, plecak. Nad ranem, kiedy człowiek zasypia na stojąco, jest zdecydowanie zimniej i warto mieć przy sobie jakąś zapasową koszulkę. Czy w czasie marszu wypada coś zjeść albo wypić? Myślę, że o tym każdy decyduje sam. Ja osobiście zabieram ciepłą kawę i coś do przegryzienia. Przychodzi taki moment, że człowiek musi się wzmocnić, żeby dojść do końca. Kto powinien sobie odpuścić? Osoby słabe fizycznie, które nie ćwiczą, nie chodzą…, nie mają w sobie zgody na ból i zmęczenie. Ale poza tym jest to droga dla wszystkich. W zeszłym roku szły z nami osoby niewierzące. Idą też dzieci, ale pod warunkiem, że mają towarzystwo dorosłych. Najstarsza osoba, która z nami szła miała 74 lata. Niesamowite jest to, że nasza mała wieś na Kaszubach - Dziemiany, gromadzi prawdziwe rzesze pielgrzymów. Wszystkie siostry z Orlika są zaangażowane, wielu naszych przyjaciół, media. Dajemy świadectwa w parafiach, wysyłamy zaproszenia, drukujemy plakaty i ulotki. Kaszubi mają taką piękną pobożność pasyjną. Stąd pewnie liczba uczestników, jedna z większych w Polsce – ponad 1100 osób. Tym się tu żyje. Ludzie chcą czegoś więcej i próbują swych sił. Świadectwo tych, którzy już przeszli Ekstremalną Drogę Krzyżową, pociąga następnych.

EDK – ludzie chcą czegoś więcej

Ekstremalne Drogi Krzyżowe w tym roku odbędą się w 246 miastach. Niektóry z nich wyruszą już w tym tygodniu, inne - w piatek przed Niedzielą Palmową. Do wyboru są 434 trasy. Jedną z nich jest jedna z najbardziej popularnych w Polsce EDK Dziemiany. Koordynuje ją s. Mirona Turzyńska, przełożona prowincjalna Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej, z którą rozmawiała Patrycja Michońska-Dynek

Reklama

W Wielki Piątek idziemy drogami krzyżowymi naszych miast. W każdy piątek spotykamy się rozważając Mękę Pańską w parafialnych kościołach. A  tu jeszcze Ekstremalna Droga Krzyżowa, która wydaje się trochę szalonym pomysłem.  

To jest wyjątkowa droga krzyżowa. Odbywa się od 9 lat w różnych miejscach na terenie Polski. Jej pomysłodawcą jest ks. Jacek Stryczek, znany ze Szlachetnej Paczki. Od dwóch lat EDK obecna jest również w naszej diecezji, pelplińskiej. Jest ona wielkim wyzwaniem. To forma duchowości przeznaczona dla ludzi, którzy pragną pewnych ekstremalności, pragną czegoś więcej. Jest to droga bardzo trudna – musi boleć. Przeżywana w samotności, w ciszy, na terenach odludnych, najczęściej na polach, w lasach – po to, by w swoich słabościach spotkać przede wszystkim Pana Boga. I żeby do tego momentu mogło dojść, człowiek musi być bardzo zmęczony, nie może już liczyć na własne siły. W tym granicznym momencie mówi: „Już nie mogę, Panie Jezu, teraz mi pomóż!”. Tegoroczna droga krzyżowa nosi nazwę „Droga Przełomu”. Najistotniejszy jest właśnie ten przełom, moment graniczny, kiedy dzieją się cuda. To decyduje o przyszłości mojej drogi – albo idę dalej albo się wycofuję. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli przełamię tę barierę , to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. Można spotkać Boga i doświadczyć czegoś, co na normalnej drodze krzyżowej w kościele jest raczej niemożliwe.

Reklama

To brzmi bardzo pociągająco od strony duchowej. Czy nie jest jednak tak, że zapisujemy się, bo to jest po prostu przygoda?

To działa także w ten sposób. Są osoby, które pragną wyzwań, chcą doświadczyć czegoś innego, pod osłoną nocy, chcą się sprawdzić. To prawda – nie zawsze element religijny jest obecny przy decyzji pójścia na tę drogę krzyżową. Ale jest to fenomen, że po przejściu jednej drogi ci, którzy szli, zachęcają kolejnych. Prowadzimy statystyki, z których wynika, że najlepszym promotorem jest ten, który sam uczestniczył. Kto autentycznie przeżył to wydarzenie, nie może i nie potrafi zachować tego doświadczenia tylko dla siebie. A dzieląc się – zachęca innych.

Reklama

Gdzie Siostra przeżyła swoją pierwszą Ekstremalną Drogę Krzyżową?

Tutaj, na Kaszubach. Ksiądz Jacek Stryczek tak zachęcił mnie duchowością, ideą EDK, że zapragnęłam sama iść. Kiedy zobaczyłam, że na mapie Polski nie ma żadnej drogi w naszej diecezji, postanowiłam zebrać siostry, znajomych, wolontariuszy… Postanowiliśmy, że naszą drogę zorganizujemy do jedynej Kalwarii w diecezji pelplińskiej  – do Wiela.

Reklama
fot Sławomir Dynek CogitoMedia

A współsiostry? Z dystansem czy zaangażowaniem podeszły do tego pomysłu?

Najpierw zapytały, co to za pomysł, żeby siostry biegały nocą po lasach… (śmiech) Tego jeszcze nie było! Ale widząc moje zaangażowanie i moją radość oraz ogromne zainteresowanie ludzi, przekonały się do tego projektu. Lokalna społeczność mnie zachwyciła – jak ogłosiliśmy trasę, którą chcemy przejść, w wioskach rozpoczęło się sprzątanie zupełnie jak na Boże Ciało. Drogi były zagrabiane, figury i krzyże ozdabiane, paliły się świece – byłyśmy bardzo wzruszone. W zeszłym roku razem ze mną z Orlika w drogę wyruszyło ponad 20 sióstr. W tym roku pójdzie nawet więcej.

Siostro, dla kogo jest ta droga krzyżowa?

EDK jest dla tych, którzy chcą poczuć wysiłek, zmagać się, są gotowi do przekraczania siebie, poczuć także, choć w małym stopniu cierpienie Jezusa. A to wymaga również dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. To jest bardzo duży wysiłek. Trzeba powiedzieć, że każdy krok zrobiony nocą pewnie bardziej kosztuje, niż w ciągu dnia.

Ale w grupie człowiek ma poczucie bezpieczeństwa. To nie jest samotna wędrówka.

Ale nie jest to także pielgrzymka. Nie śpiewamy. Idziemy w ciszy. Tak naprawdę każdy idzie sam. Przepisy drogowe mówią, że grupa nie może przekraczać 10 osób, więc idziemy w małych grupkach. I w milczeniu. W naszym przypadku to w sumie ponad 1100 osób, więc trudno mówić o całkowitej samotności. Mam świadomość, że obok mnie idą inni, ale w rzeczywistości idę sama, z osobiście zrobionym krzyżem. W zeszłym roku po zakończeniu dogi, jeszcze przez długi czas miałam w pamięci tę falę migających światełek.  W pewnym momencie odkrywa się, że to nie jest zwykły marsz, to nie jest sprawdzenie swoich możliwości fizycznych. To jeszcze nie jest takie oczywiste na pierwszej czy drugiej stacji. W połowie zaczyna do nas to docierać: „Panie Jezu to jest Twoja droga, Ty ją przeszedłeś i ja chcę Tobie towarzyszyć”. Ta droga ma sens, jak sens miała męka Jezusa. I przychodzi ten fenomenalny moment, kiedy czujesz obecność Jezusa na tej drodze.

Jak wyglądają stacje?

Każda droga w Polsce ma inaczej przygotowane stacje. Nasza droga jest oznakowana, a każda stacja to krzyż. Przy nim stawiane są znicze. Bardzo często są to przydrożne krzyże, ale zdarzają się zrobione przez  nas krzyże z drzewa brzozowego. Każdy uczestnik otrzymuje rozważania i rozważa je w ciszy. Przy kolejnych stacjach ludzie zatrzymują się, siadają, czytają i medytują.

fot Sławomir Dynek CogitoMedia

Trzeba się ciepło ubrać?

W tym roku idziemy trochę później, bo Wielkanoc jest w połowie kwietnia, więc będzie cieplej.  Rok temu miałyśmy -6 stopni. To jest jak z wyprawą w góry – trzeba mieć dobre buty, dobre skarpety, dobrą odzież termiczną, mogą być kijki do nordic walking, plecak. Nad ranem, kiedy człowiek zasypia na stojąco, jest zdecydowanie zimniej i warto mieć przy sobie jakąś zapasową koszulkę.

Czy w czasie marszu wypada coś zjeść albo wypić?

Myślę, że o tym każdy decyduje sam. Ja osobiście zabieram ciepłą kawę i coś do przegryzienia. Przychodzi taki moment, że człowiek musi się wzmocnić, żeby dojść do końca.

Kto powinien sobie odpuścić?

Osoby słabe fizycznie, które nie ćwiczą, nie chodzą, nie mają w sobie zgody na ból i zmęczenie. Ale poza tym jest to droga dla wszystkich. W zeszłym roku szły z nami osoby niewierzące. Idą też dzieci, ale pod warunkiem, że mają towarzystwo dorosłych. Najstarsza osoba, która z nami szła, miała 74 lata. Niesamowite jest to, że nasza mała wieś na Kaszubach, Dziemiany, gromadzi prawdziwe rzesze pielgrzymów. Wszystkie siostry z Orlika są zaangażowane, wielu naszych przyjaciół, media. Dajemy świadectwa w parafiach, wysyłamy zaproszenia, drukujemy plakaty i ulotki. Kaszubi mają taką piękną pobożność pasyjną. Stąd pewnie liczba uczestników, jedna z większych w Polsce – ponad 1100 osób. Tym się tu żyje. Ludzie chcą czegoś więcej i próbują swych sił. Świadectwo tych, którzy już przeszli Ekstremalną Drogę Krzyżową, pociąga następnych.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę