Nasze projekty
family, parenthood, communication and people concept - happy mother, father and little girl having dinner and talking at restaurant or cafe

Życie nad urwiskiem

Kiedy obudzą Cię w środku nocy i zapytają czego najbardziej potrzebują Twoje dzieci, co odpowiesz?

Reklama

Ogromne góry, niedostępne szczyty, urwiska i czarne jak otchłań przepaści, a ponad nimi mosty. Jedne stabilne i stosunkowo krótkie, inne prowizoryczne, chwiejne, pełne dziur, i dodatkowo bardzo długie. Łączące naprawdę odległe szczyty. A pośrodku każdego z mostów dziecko. Co jakiś czas najdłuższe mosty rozrywają się i dziecko, które na nich było spada w czarną przepaść. Co jakiś czas mosty najkrótsze, te o najmocniejszej konstrukcji zanikają bo góry, które łączyły stapiają się w jedną bryłę i dziecko może wreszcie zejść z mostu na ziemię.

Gdyby ktoś obudził  Cię w środku nocy i zapytał, czego najbardziej potrzebują Twoje dzieci, co odpowiesz? Prawdopodobnie większość z nas odpowie, że miłości. Może zapracowany tata odpowie, że obecności. Może zbyt nerwowa mama odpowie, że cierpliwości. Ale czego tak naprawdę najbardziej potrzebują nasze dzieci?

Człowiek, który wierzy Bogu, opiera na Nim swoje życie. Mówi wówczas, że Bóg jest jego skałą, że to On jest fundamentem istnienia. A na czym opiera się istnienie dziecka? Gdybym miała stworzyć legendę do tego przerażającego opisu z pierwszego akapitu to: Górami są rodzice, trwałością konstrukcji – ich wzajemna miłość, ale tym, co najważniejsze – długością mostu jest ich jedność. Im jej więcej tym most krótszy, albo nawet zanikający. Im jej mniej, tym most bardziej chwiejny, niestabilny i coraz dłuższy. Na takim moście pomiędzy nami – rodzicami siedzi każde z naszych dzieci. Czego tak naprawdę potrzebują nasze dzieci? Potrzebują naszej jedności.

Reklama

Kościół od wieków wskazuje na to, że rodzina ludzka została stworzona na obraz i podobieństwo samej Trójcy Świętej. Zwykle, gdy to słyszę myślę o miłości, ale całkiem niedawno zdałam sobie sprawę, że doświadczając miłości zbawczej Pana Jezusa, doświadczając miłości stwórczej Boga Ojca, doświadczając miłości sprawczej Ducha Świętego, doświadczam czegoś jeszcze. Doświadczam JEDNOŚCI. Nie ma ani jednej sekundy w wiecznym istnieniu Boga, w której Syn stanąłby przeciwko Ojcu, a Duch odwrócił się plecami do Syna. Nigdy nad naszymi głowami nie doświadczyliśmy nawet cienia sporu Trójcy Świętej. To, że oddychamy Jej miłością jest wtórne w stosunku do tego, jak wiele pewności daje nam to, że „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.

Jako rodzice jesteśmy powołani przede wszystkim do jedności. To jest nasze najważniejsze zadanie względem naszych dzieci. Nie miłość, nie obecność, nie cierpliwość, nie wierność, nie uważność, nie dom z ogrodem, nie wakacje pod palmami i nie kocyk z alg morskich. Nasze dzieci jak powietrza potrzebują jedności swoich rodziców. Ich jednego głosu i jednego serca.

Wszyscy wiemy, jakim dramatem dla dziecka jest rozwód rodziców. To oczywiście ten najbardziej przerażający obraz spadającego w przepaść dziecka. Ale czy naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego jak wiele w życiu naszego dziecka zależy od jakości naszej małżeńskiej relacji?

Reklama

Czasem łatwiej jest syknąć nad uchem dziecka „Tata jest głupi, nie przejmujemy się nim” niż podejść do współmałżonka i spróbować sytuację wyjaśnić między sobą. Czasem łatwiej jest wziąć nadgodziny, zapisać się na serię dyżurów, wyjechać na miesięczną delegację niż próbować wytłumaczyć żonie dlaczego jej zachowanie tak nas rani. I niby pozornie nic się nie dzieje. Przecież nikt nie mówi o rozwodzie, nawet nie ma kłótni, a ciche dni wypełniamy, na złość nieobecnego współmałżonka, super atrakcjami dla dziecka. Ale most, na którym ono siedzi robi się coraz dłuższy a poczucie bezpieczeństwa naszego malucha coraz bardziej kruche.

Spotkałam niedawno mamę, która szlochała mi w rękaw opowiadając o swoim mężu i o jego braku cierpliwości dla dzieci. Opowiadając o jego chęci rozstawiania dzieciaków po kątach i o niepohamowanej potrzebie karania, powiedziała znamienne zdanie: „Nam naprawdę będzie lepiej bez niego”. Odpowiedziałam, że jej być może tak, ale na pewno nie dzieciom. Koleżanka była ogromnie zaskoczona i zbulwersowana. Nie spodziewała się, że ja – orędownik wychowywania bez kar – wezmę stronę jej męża. Odpowiedziałam, że biorę stronę ich dzieci. Bo one jak powietrza potrzebują zgody swoich rodziców. Kiedy emocje opadły dojechał do nas jej mąż. Byli w nie najlepszej formie, ale zaczęliśmy spokojnie rozmawiać. Jej relację już znałam, ale jego słowa mnie poruszyły: „Ja po prostu chcę, żeby dzieci nas szanowały, a ona pozwala im na wszystko”. Podrążyliśmy temat i po pewnym czasie ta skłócona para odkryła, że problem był pośrodku. Ona pochodziła z domu, w którym dzieci były trzymane niezwykle krótko i dlatego nie chcąc skazywać swoich na podobny los, jak ognia unikała stanowczego tonu i jawnego sprzeciwiania się pociechom. Co – jak łatwo się domyślać – spowodowało znaczne rozluźnienie w domu i szkodliwą arogancję starszych dzieci względem rodziców. Karanie ich przez męża, było tak naprawdę jego – może i niefortunną, ale jednak – próbą ratowania całej rodziny.

Tamte dzieciaki nie potrzebowały pobłażliwości mamy, ani surowości taty. Tamte dzieci potrzebowały tej rozmowy swoich rodziców i ich wspólnego stanowiska.

Reklama

O. Karol Meissner OSB komentując IV przykazanie mówił, że zawiera ono w sobie prawo dziecka do obojga rodziców. Zbyt rzadko zdajemy sobie sprawę, że to my – rozżalone żony, zniechęceni mężowie jesteśmy pierwszymi, którzy tego prawa własne dziecko pozbawiają. Łatwiej przychodzi nam uderzyć we współmałżonka niż spróbować go zrozumieć. Zaślepieni złością, pełni rezygnacji budujemy w naszych domach, czasem na całe dziesięciolecia, fronty. Po cichu stawiamy wokół wykluczonego współmałżonka mur i uczymy dzieci nowych reguł gry. I wydaje nam się, że to miłość. Że chronimy je w ten sposób przed zbyt nerwową mamą, albo nadmiernie pedantycznym tatą. A nie widzimy przerażenia w oczach dziecka, bo most, na którym go posadziliśmy w dniu poczęcia jest coraz dłuższy i coraz bardziej niebezpieczny.

Z okazji zbliżających się Świąt podarujmy naszym dzieciakom największy prezent – porozmawiajmy ze sobą. Jeśli istnieją w naszym domu mury i podziały, jeśli od lat wybuchają między nami napięcia, spróbujmy je odnaleźć, ponazywać i może po raz pierwszy zamiast szukać winnego, znajdźmy rozwiązanie najlepsze dla naszych dzieci. Może uda się wyskoczyć gdzieś razem i powspominać narzeczeńskie wygłupy? Może uda się usiąść wieczorem na kanapie z kubkiem herbaty i powiedzieć sobie tak po prostu, że jest nam ze sobą dobrze?

A potem weźmy dzieciaki na dobry deser i obiecajmy sobie, że sprowadzimy je z tego mostu na stały ląd.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę