Nasze projekty
fot.Sabine Nuffer/pixabay.com

Nie zabieraj swoich dzieci do Nazaretu

W uczciwym podejściu do doświadczeń z własnego dzieciństwa leży klucz do szczęścia w naszych małżeństwach i w naszych rodzicielskich zmaganiach.

Reklama

Bardzo dużo w Kościele mówimy o Nazarecie. Duchowość nazaretańska, Ruch rodzin nazaretańskich. Sama przez lata określałam swoje macierzyństwo jako „Moje wielkie NIC czyli nazaretańskie wszystko”. Nazaret to synonim życia prostego i ukrytego, to gloryfikacja codziennej służby jako drogi do chwały. Jednym słowem to tajemnica szczęścia.

Ale to nie jedyne oblicze Nazaretu. To przecież też miejsce, w którym Pan Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu. To miejsce, które na obecność Mesjasza „uniosło się gniewem”, to wreszcie miejsce, w którym chciano Jezusa – już na samym początku działalności – zabić. Nazaret w tym ujęciu to niełatwy powrót do przeszłości. To synonim ran, zadanych nam w okresie, w którym byliśmy najbardziej bezbronni; we wczesnym dzieciństwie.

fot.pexels.com/Dominika Roseclay

Jesteśmy szczęściarzami. Żyjemy w czasach, w których psychologia skutecznie potrafi wytłumaczyć mechanizmy, jakie rodzą się w nas na skutek takich właśnie zranień. Najczęstsze źródła naszej dziwnej, często niewytłumaczalnej agresji, naszych lęków, naszych natręctw leżą właśnie tam – w naszym Nazarecie. Często jesteśmy tego nieświadomi dopóki nie pojawią się w naszym życiu dzieci. Nasza nieuleczona przeszłość obudzi się ze zdwojoną siłą właśnie w kontakcie z nimi. Ich działania będą wywoływać w nas emocje z przeszłości. Jeśli, przykładowo, pochodzimy z domu, w którym królowała łagodność, stłuczony przez naszego malucha talerz wywoła uśmiech i wyrozumiałość. Jeśli natomiast pochodzimy z domu, gdzie panował tzw. pruski wychów – ta sama sytuacja obudzi w nas gniew. Czasem irracjonalnie duży w stosunku do przewinienia. To z kolei zrodzi w nas potężne uczucie winy. Tak dzieje się zawsze, kiedy w niekontrolowany sposób „wyłazi z nas przeszłość”, kiedy niepotrzebnie zabieramy do własnego Nazaretu naszych najbliższych. Gniew, który wylaliśmy na naszego malca nie był gniewem dla niego, ale dla zbyt surowego taty, nauczyciela czy brata, który zawsze robił nam na złość.

Reklama

Pan Jezus naprawdę nie musiał wracać do Nazaretu. Nie musiał się narażać na szyderstwa i powątpiewania jakich tam doświadczył. Całe Kafarnaum rozpowiadało już o Jego cudach. Mógł spokojnie ominąć to nieżyczliwe miejsce. A jednak tam wrócił. Po co? Wrócił dla nas. Żeby nam pokazać, że z własną przeszłością nawet On musiał się skonfrontować. W jaki sposób?

„Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował” (Łk 4, 16a). Czyli po pierwsze: POWRÓT. Jeśli chcesz aby twoje dziecko było szczęśliwe, a ty byś po prostu był dobrym rodzicem nie ma innej drogi. Trzeba wrócić do swojego domu rodzinnego.

„W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać” (Łk 4.16b). Czyli po drugie: KONFRONTACJA. Nie wystarczy wrócić. Trzeba swoją przeszłość sprowokować. Dokopać się do niej i stanąć twarzą w twarz z każdym znaczącym zranieniem, które może rzutować na nasze dorosłe życie.

Reklama

I wreszcie ostatni krok: ODEJŚCIE. „On jednak, przeszedłwszy pośród nich, oddalił się” (Łk 4,30). Aby uwolnić się od przeszłości nie wystarczy się z nią rozliczyć, ale trzeba ją opuścić. Zamknąć drzwi domu rodzinnego. Wziąć z niego tylko to, co było dobre (nawet jeżeli miałoby to być tylko własne życie), a resztę zostawić. I odejść.

fot. unsplash.com/Jessica Rockowitz

Czy to jest łatwy proces? Nie. Czy jest bolesny? I to jak! Znam jednak wielu ludzi, którzy wyruszyli w tę podróż. Z kierownikiem duchowym, ze współmałżonkiem czy z psychologiem u boku stawili mężnie czoła Nazaretowi. I chociaż wszyscy będziemy raz po raz potykać się o nasze zranienia to jednak cel jest jeden i wart każdego trudu. Ku wolności wyswobodził nas przecież Chrystus!

Może i nie jest to typowy wpis pod hasłem „Jak skutecznie przekazać dzieciom nasze wartości”, ale to właśnie w ten sposób postanowiłam zacząć tę nową rubrykę na stacji7. W uczciwym podejściu do doświadczeń z własnego dzieciństwa leży bowiem klucz do szczęścia w naszych małżeństwach i w naszych rodzicielskich zmaganiach. Możemy jako małżonkowie, jako rodzice obdarowywać swoich najbliższych nieprawdopodobnymi skarbami. Możemy być jak ptaki, które swoim lotem poderwą ich aż pod niebo. Ale tylko jeśli odrzucimy zbędny balast. Balast, który czasem tylko spowalnia nasz krok, ale zdecydowanie częściej uniemożliwia oddech.

Reklama

Jak to zrobić? Jak wrócić do Nazaretu, rozprawić się z nim i skutecznie z niego odejść? Jak zweryfikować nasze doświadczenia i precyzyjnie ocenić które były dobre i warte powtarzania, a które są ciężarem hamującym nasz rozwój? Pytania te są kluczowe i zbyt ważkie by podejmować nawet pobieżną próbę odpowiedzi na nie w tym miejscu. Pozwólcie, że wskażę Wam książkę, która jest oczywiście jedną z wielu na ten temat, jednak – i to nie tylko w mojej opinii – bardzo dobrą. Przywędrowała do naszego domu przez przypadek, a okazała się motorem wielkich zmian. Jej autorzy (ze względu na swoją drugą, bestsellerową pozycję) będą stale obecni w tej rubryce. Kochani, oddaję Was w ręce Moniki i Marcina Gajdów, a książka, o której piszę to „Rozwój. Jak współpracować z łaską?”. Nie traktuje ona tylko o zranieniach z dzieciństwa; znajdziecie w niej dużo więcej. Nie oczekujcie recenzji – przeczytajcie. Dla siebie, dla współmałżonka a przede wszystkim dla Waszych dzieciaków.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę