Własnych dzieci – dodajmy – urodzonych z jednej matki i jednego ojca. I choć początkowo oburzyłam się na wyjątkowy tupet kobiety, z czasem dotarło do mnie, że takie myślenie jest dość powszechne. Bo po co w świecie, w którym wszystko ma być łatwe i przyjemne, fundować sobie na własną odpowiedzialność (tzn. zdaniem świata nieodpowiedzialność) tak liczną rodzinę? To wręcz głupota.
Ciekawe są w tym kontekście badania, które przytacza Fundacja Mamy i Taty. Na pytanie, dlaczego nie ma pan/pani więcej dzieci, pada odpowiedź: „Bo mam już jedno”. No, góra dwoje. I przekaz ten tak mocno został zakodowany w naszych głowach, że rodzice, którzy decydują się na większą liczbę dzieci, uważani są za szaleńców.
A że warto podjąć ten wysiłek, warto szaleć, przekonuję się każdego dnia, kiedy budzę się w łóżku pełnym naszych dzieci (przychodzą, zazwyczaj jak zmarzną, bo po co się przykrywać swoją kołdrą, kiedy u mamy cieplej).
Przeczytaj również
Okazuje się, że materac 160 x 200 spokojnie pomieści sześć osób. Od rana też zaczyna się kłótnia, bo każdy chce leżeć koło mamy, a mama, niestety, mimo kilku nadliczbowych kilogramów, ma tylko dwa boki. Dzieci jednak sprytne są i wchodzą mi, dosłownie, na głowę… Ale wtedy można!
Na przekór temu światu warto dawać świadectwo tego, że liczna rodzina to wartość, którą należy pielęgnować, o którą należy się troszczyć. Dzieci się ze sobą kłócą, spierają, ale jednocześnie w dużej rodzinie uczą się odpowiedzialności za rodzeństwo, uczą się empatii.
Serce rośnie, kiedy w sytuacji choroby któregoś dziecka inne się o niego troszczą, martwią, opiekują. Serce rośnie, kiedy się wzajemnie przytulają i obejmują, kiedy za sobą tęsknią i czekają na siebie.
Liczna rodzina dodaje skrzydeł i pozwala realizować się jako: menager i logistyk – bo wszystko ma być zrobione na czas; dyrektor finansowy – bo rachunki same się nie opłacą, a zakupy nie wskoczą do lodówki; negocjator – ciągłe spory i konflikty trzeba nauczyć się rozwiązywać bez strat w ludziach; psycholog – bo ciągle ktoś ma egzystencjalne problemy; lekarz pierwszego kontaktu i pielęgniarka w jednym – bo towarzystwo ciągle na coś choruje; nauczyciel i korepetytor…
Pewnie takich profesji można by jeszcze wymienić kilka. Jednocześnie takie podejście do macierzyństwa burzy mit, jakoby posiadanie dzieci uwsteczniało i ograniczało mnie jako matkę. Bo cały czas muszę się w tych umiejętności szkolić, bo wraz z wiekiem dzieci, problemów raczej przybywa, a nie ubywa.
Macierzyństwo uczy pokory, jest nieustannym dawaniem siebie i przekraczaniem własnego egoizmu. Bo oto nagle ktoś inny – mały, bezbronny – staje się centrum świata, któremu nagle trzeba podporządkować swoje plany i zamierzenia.
I co z tego, że nie zaliczę kolejnej szalonej imprezy, albo nie obejrzę najnowszego hitu w kinie. Nieważne. Prawdziwe życie jest tu, w domu.
I choć marzę o ciszy, o tym, żeby porządek w domu był dłużej niż 5 minut, żeby nie było ciągłych chorób, żeby dzieci solidarnie się bawiły, a nie płakały, to warto podjąć taki wysiłek. Bo dobro, które teraz damy naszym dzieciom, do nas wróci.