Nasze projekty

Gdyby nie pięcioro dzieci, osiągnęłabym więcej

Doktorat pisała dziewięć lat z przerwami, bo będąc w ciąży, nie mogła robić badań w laboratorium. Samo pisanie to pestka w porównaniu z tą niemożnością prowadzenia eksperymentów – zajęło jej to dziewięć miesięcy, mniej niż dziesięć procent z tych dziewięciu lat. Nie dałaby rady, gdyby mąż tak się nie zaangażował i maksymalnie nie odciążył jej w pracach domowych w okresie, gdy kończyła pisać.

Reklama

Fragment książki „Kapłanki czy kury” Aliny Petrowej-Wasilewicz


W ciągu tych dziewięciu lat pisania Urszula dwa razy została zatrudniona na etacie technologa na Politechnice, zaraz po urodzeniu Kasi, kolejny raz po obronie doktoratu. W międzyczasie stracili z Bartkiem jedno dziecko. – Ale w pracy nikomu o tym nie mówiłam. Rozmowom o narodzinach zawsze towarzyszy niepewność i poczucie winy, że się zawiodło. „Zawodzenie” to cień tej sytuacji, bo uwielbia być w ciąży. Czuje się wówczas wspaniale, hormony sprawiają, że odczuwa wielką radość.

– Nie ma tak, że siedzę sobie przy kawie i mogę poczytać. Zawsze coś się dzieje, pojawiają się jakieś nowe zadania. Ostatnio przez pół roku szukaliśmy domu, bo tu się nie pomieścimy; przeprowadzka jest konieczna. – Urszula Bernaś patrzy na wąski pas ogrodu przylegającego do szeregowca na Saskiej Kępie. Ten dom odziedziczyli po dziadkach Bartka, ale niebawem przeniosą się pod Warszawę, do Józefowa, bo dwoje dorosłych i pięcioro małych dzieci musi mieć większą przestrzeń.

Reklama

Reakcje na taką gromadę dzieci są skrajne. Wahają się od uprzejmego i sympatycznego, rzuconego na bazarku „Podziwiam panią”, aż po komentarze w rodzinie „Zwariowaliście?”. – Ale przecież ja nie byłam chora na raka, tylko mówiłam, że urodzi się kolejne dziecko. Mama Bartka była trochę zdziwiona, gdy powiedzieliśmy jej, że urodzi się Wojtek, jej piąty wnuk. To typowe, że ataki i agresja przychodzą ze strony starszych kobiet, takich około sześćdziesiątki.

family-591579_1280

Reklama

Ula do dziś pamięta prawdziwą awanturę, którą zrobiła im pani,e stojąca za nimi w kolejce do kas w hipermarkecie. Bartek westchnął, że pieluchy są drogie. Na co usłyszeli, że nie trzeba mieć tylu dzieci, to nie będą się martwić o ceny, i była w tym jakaś niewytłumaczalna furia. Jej mąż próbował uspokoić panią z kolejki, mówił jej, że owszem, jest drogo, ale trzeba mieć zaufanie do Pana Boga, ale zamiast załagodzić sytuację, dolał oliwy do ognia, bo tamta kobieta jeszcze głośniej krzyczała, że zaufanie zaufaniem, ale nie można mieć tylu dzieci… Nieprawdopodobna historia.

Później ich spowiednik tłumaczył im, że jeśli atak był tak nieracjonalny i naładowany emocjami, prawdopodobnie ta kobieta dokonała kiedyś aborcji, więc chodzi o ukrytą ranę, która ujawnia się w podobnych okolicznościach. – Ale był i przypadkowo spotkany staruszek, który najpierw nie uwierzył, że Wojtek to piąte dziecko, a jak go już przekonałam, że to prawda, gratulował i zapytał, czy może ucałować mi dłoń. Emerytowany lekarz, bardzo radosny, którego trójka dzieci wyemigrowała za granicę. Udzielił mi dobrych rad: „Niech dzieci uczą się języków i niech pani da chłopaka na lekarza”. Serce mi stopniało i zapomniałam o wszystkich kąśliwych uwagach – wspomina Ula.

Reklama

Tak to jest z kobietami. Zwłaszcza z tymi, które chcą rodzić. Są nieprzewidywalne, komplikują życie planistom i nieraz denerwują otoczenie swoją „nieodpowiedzialnością”. Może z tego powodu sytuacja pracownic jest odmalowywana przez media w czarno- białych barwach. Daje się kobietom do zrozumienia, że są tylko dwa warianty – albo dziecko rodzone koło czterdziestki w pakiecie z oczekiwaniem, że z jej strony wszystko będzie w porządku i nie stworzy problemów; albo – jeśli wybierze inaczej – wypada z obiegu.

– Oczywiście, że gdyby nie pięcioro dzieci, osiągnęłabym więcej. Po prostu każdy ma jakąś hierarchię wartości. Bardzo szanuję kobiety, które poświęciły się wyłącznie pracy w domu i wychowywaniu dzieci. „Kura domowa”? – Unikam oceniania i stosowania schematów, choć wyrosłam na światopoglądzie stworzonym przez ludzi, którzy to określenie ukuli i nim szafują. Dobrze znam także tamtą stronę i jej argumenty. Ale nie ulegam niczyjej presji. Po prostu ja, Urszula Bernaś, kocham chemię i wrócę do niej, gdy moje kochane dzieci podrosną.

Poznaj całą historię Urszuli Bernaś w książce „Kapłanki czy kury?” Aliny Petrowej-Wasilewicz

wklejka_kapłankiczykury

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę