Łukasz: Trzy lata po ślubie wiedzieliśmy, że będziemy mieli problem z biologicznym potomstwem. Zaczęliśmy więc robić kurs adopcyjny. W Poznaniu były długie kolejki, ale od znajomych usłyszeliśmy, że w Bydgoszczy jest dobry, chrześcijański ośrodek i tam zaczęliśmy jeździć raz na dwa tygodnie. W grupie było osiem małżeństw. Po zakończonym kursie chcieliśmy się wpisać od razu na listę adopcyjną, ale pojawiły się zawirowania zawodowe i wahania. Postanowiliśmy chwilę zaczekać. W międzyczasie poznaliśmy Paulinę i Patryka – rodzeństwo z domu dziecka. Mieli wtedy osiem i dziesięć lat.
Magda: Spotkaliśmy się z nimi dzięki mojej rodzonej siostrze, która miała kontakt z domem dziecka i jako zaprzyjaźniona rodzina brała Paulinę i Patryka na weekendy lub na święta do domu naszych rodziców. We wszystkich domach dziecka jest taka możliwość. Mieszkaliśmy wtedy blisko rodzinnego domu, więc mieliśmy okazję, żeby wpadać, gdy dzieciaki przyjeżdżały z Zuzą.
Łukasz: Po pewnym czasie my przejęliśmy “pałeczkę” i zaczęliśmy się nimi opiekować. Pojechaliśmy na wakacje i po powrocie postanowiliśmy się spotykać już regularnie. To nie było łatwe emocjonalnie. Nie potrafiliśmy się rozstawać. Postanowiliśmy z Magdą, że musimy podjąć decyzję. Albo w jedną albo w drugą stronę. W końcu w Święta Bożego narodzenia zaproponowaliśmy im, że mogą u nas zamieszkać na stałe i że możemy zostać dla nich rodziną zastępczą.
Magda: Paulina i Patryk mieli jeszcze starszego brata Sebastiana. Postanowiliśmy wziąć całą trójkę. Sebastian od razu się zgodził, Paulina i Patryk mieli dylemat. W końcu zamieszkaliśmy razem jako rodzina zastępcza. Wiedzieliśmy, że każde dziecko z domu dziecka ma za sobą bardzo skomplikowaną historię. Ale wydawało nam się, że wystarczy dać im miłość i dom, że to wyleczy wszystkie rany i pozwoli im normalnie funkcjonować w dorosłym życiu. Okazało się jednak, że to nie jest takie proste.
Łukasz: Nie ustawaliśmy w próbach budowania naszej rodziny. Trafiliśmy na mądrą panią psycholog, która na jednym z pierwszych spotkań powiedziała coś, co było dla nas przysłowiowym kubłem zimnej wody. W odróżnieniu od małego dziecka, które chłonie miłość swoich rodziców całym sobą, starszego dziecka, zwłaszcza takiego z bagażem trudnych doświadczeń, nie “zmusi się” do przyjęcia miłości.
Przeczytaj również
Magda: Uświadomiła nam, że nie od nas zależy, ile one zaczną czerpać z nowych doświadczeń. I czy przyjmą nasze wartości.
Łukasz: Psychologia rozwoju mówi, że dziecko zbiera swój plecak, który jest pakowany przez pierwsze trzy lata życia. Później już korzysta z tego, co zebrał. Zapakowanie plecaka dla osoby, która ma już kilkanaście lat jest praktycznie niemożliwe.
Magda: Ja to nazywam życiem, które jest jak podziurawione wiadro, człowiek może do niego wlewać wodę-miłość, a ona ciągle ucieka. Podziurawione dzieciństwo trudno uleczyć.
Łukasz: Dzisiaj już się w większości prawie usamodzielniły. Dokonują różnych wyborów – mają swoje wzloty i upadki. Cieszymy się razem z nimi w momentach kiedy widzimy że czerpią z doświadczenia, które im daliśmy – kiedy udaje im się coś osiągnąć i mają z tego satysfakcję. Ale są też momenty kiedy wybierają inną drogę i ponoszą negatywne konsekwencje swoich wyborów. Wtedy cierpimy razem z nimi, ale mamy nadzieję że to doświadczenie z życia razem pozwoli im w pewnym momencie odbić się od dna i wypłynąć na “powierzchnię”.
Historia Gabrysia
Łukasz: W którymś momencie stwierdziliśmy, że przyszedł czas, by pomyśleć znowu o adopcji małego dziecka.
Magda: Złożyliśmy dokumenty w Poznaniu.
Łukasz: W między czasie bliscy znajomi, których poznaliśmy w szkole podczas wywiadówek Patryka i Pauliny, i którzy wiedzieli, że staramy się o dziecko, zaproponowali nam, żebyśmy przyjęli do domu relikwie bł. Edmunda Bojanowskiego i odprawili tygodniowe nabożeństwo. Taki był zwyczaj w ich parafii. Przyjęliśmy. Po tygodniu modlitwy odwieźliśmy relikwie z powrotem do sanktuarium. Nasze życie płynęło dalej, jakby nigdy nic. Pół roku później zadzwonił telefon z ośrodka adopcyjnego.
Magda: Pamiętam ten telefon jak dziś: “Pani Magdo, czy możemy porozmawiać?” – usłyszałam w słuchawce. Odpowiedziałam, że tak i znowu słyszę: “Pani Magdo, ale czy możemy teraz porozmawiać?”. Usiadłam, dostałam informację, że jest chłopczyk. Pani zapytała, czy chcielibyśmy się spotkać… Odpowiedziałam, że muszę się skontaktować z mężem. Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam się modlić. Co działo się w moim sercu, wie tylko On. Po modlitwie, zadzwoniłam do Łukasza.
Łukasz: Pół godziny po tym telefonie już byliśmy w ośrodku adopcyjnym, przejrzeliśmy dokumenty, bo taka jest procedura. Zapytałem co dalej. “No teraz musimy się umówić na odwiedziny” – odpowiedziała pani z ośrodka. Okazało się, że Gabryś, pół roku już spędzał w rodzinnym pogotowiu opiekuńczym, czyli w zwykłej rodzinie, która miała już czworo dzieci i postanowiła przyjąć niemowlaki do swojego domu na okres, kiedy czekają na adopcję. Gabryś był pierwszym ich dzieckiem, otrzymał bardzo wiele ciepła. Pani próbowała ustalić termin na jeden z kolejnych dni. Zapytałem, czy możemy się spotkać dzisiaj z dzieckiem. Od razu pojechaliśmy. Zobaczyliśmy Gabrysia i się zaczęło.
Magda: Pokochaliśmy go od pierwszego momentu… Szybko złożyliśmy dokumenty w sądzie, ale na decyzję czeka się parę tygodni. W tym czasie jeździłam do Gabrysia, żeby nawiązać z nim jak najlepszą więź. Dziewczyna, która z mężem prowadziła pogotowie opiekuńcze również miała na imię Magda. Mieli bardzo otwarte serce i dom, dzięki czemu mogłam spędzać z Gabrysiem dużo czasu. Opiekowałam się nim, karmiłam. Zostałam też na kilka nocy, żeby mógł się oswoić. Po miesiącu zaczęły się wizyty Gabrysia w naszym domu.
Łukasz: Pamiętam nasz pierwszy weekend. Gabryś cały czas płakał w naszym domu. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, martwiliśmy się, co on przeżywa. Myśleliśmy, że może go krzywdzimy. W poniedziałek okazało się, że wychodził mu pierwszy ząbek i takie zachowanie nie jest niczym niepokojącym. Odetchnęliśmy z ulgą.
Magda: Starsze dzieci pokochały Gabrysia od razu. Po czasie jednak wybrzmiała w tej relacji zazdrość. Ale to było niesamowite doświadczenie. Byliśmy przekonani, że oni są zazdrośni o czas, który poświęcamy Gabrysiowi, czy uwagę – wiadomo że małe dziecko tego wymaga. Ale prawda była inna. Jednego dnia, kiedy robiłam Gabrysiowi zdjęcie, Patryk zapatrzył się, zezłościł i wydusił z siebie, że nie ma zdjęcia z dzieciństwa, a on będzie miał. Wtedy dopiero do mnie dotarło, co się w nich dzieje, że zazdroszczą mu dzieciństwa. I choćbyśmy nie wiadomo co robili, dzieciństwa nie jesteśmy w stanie im wrócić.
Łukasz: Paulina i Patryk po raz pierwszy widzieli, jak dziecko jest traktowane w domu. I porównali to do swojego dzieciństwa.
Magda: Ale obecność Gabrysia miała niesamowitą moc uzdrawiania, on porwał nas wszystkich za serca. I tak jest już do dziś.
Łukasz: Magda jest osobą sentymentalną, więc po jakimś czasie postanowiła sprawdzić, co to jest za data, w której Gabryś się urodził. Okazało się, że to był ostatni dzień naszego nabożeństwa do bł. Edmunda Bojanowskiego. A historia Gabrysia jest niezwykła. Bo mama, która go urodziła, otuliła go w ciepłe rzeczy i zostawiła na schodach probostwa. W tej miejscowości nie ma okna życia, dlatego pewnie pomyślała, że najbezpieczniej będzie u Proboszcza.
Magda: Chcielibyśmy mieć jeszcze kolejne dzieci i niedawno złożyliśmy nowe dokumenty do adopcji. To jest nasza droga. Kolejka niestety jest długa. Ale serca mamy otwarte. Myślę, że kolejny mały człowiek, gdzieś już czeka.