Franciszek pokazuje też światu, że modlitwa nie jest dodatkiem do naszego życia. Świadczy o tym chociażby styl jego spotkań z wiernymi podczas audiencji środowych czy w niedzielę na Anioł Pański. Kiedy są ważne sprawy, dzieli się nimi i prosi o modlitwę. Nie mówi jednak „pomódlcie się” i kontynuuje swe rozważanie, ale zaprasza do wspólnej z nim modlitwy. Tak było gdy nad światem zawisło widmo globalnej wojny czy teraz gdy największy w historii tajfun spustoszył Filipiny, siejąc śmierć i zniszczenie. Tak było też gdy zrozpaczeni rodzice przywieźli mu do Watykanu swe ciężko chore dziecko. 50 tys. osób obecnych na Placu św. Piotra poprosił wówczas o „akt miłosierdzia” i do nieba popłynęło wspólne błaganie o zdrowie dla umierającej dziewczynki.
– Chciałbym was poprosić o akt miłosierdzia – poprosił Papież. – Bądźcie spokojni, nie będzie zbiórki pieniędzy. Akt miłosierdzia. Zanim przyszedłem na plac, spotkałem się z półtoraroczną dziewczynką, która jest bardzo ciężko chora. Jej tato i jej mama modlą się i proszą Pana o zdrowie dla niej. Ma na imię Noemi. Uśmiechała się do mnie – mówił Papież. – Okażmy gest miłości. My jej nie znamy, ale to jest dziewczynka ochrzczona, jest jedną z nas, jest chrześcijanką. Zróbmy ten gest miłości dla niej i najpierw w ciszy prośmy Pana, by ją wspomógł w tym momencie i by jej dał zdrowie. W ciszy, przez chwilę… A teraz razem prośmy Madonnę o zdrowie dla Noemi: Zdrowaś Maryjo….
Przeczytaj również
Noemi jest chora na rdzeniowy zanik mięśni. Rodzice o jej sytuacji napisali do Papieża. Ten najpierw do nich zadzwonił, a następnie wysłał swego jałmużnika abp. Konrada Krajewskiego. Potem zaprosił do Watykanu Noemi wraz z rodzicami i stanął przy ich boku w batalii o prawo do leczenia. O dzieciach cierpiących na tę chorobę jest ostatnio głośno we Włoszech. Ministerstwo zdrowia zablokowało bowiem ich nowatorską terapię z wykorzystaniem dojrzałych komórek macierzystych.
Franciszek wziął małą na ręce i czyniąc jej znak krzyża na czole mówił: „Bądź silna, wszystko będzie dobrze”. Na tym spotkaniu się nie skończyło. Papież poprosił, by rodzice i Noemi zostali z nim dwa dni w Watykanie. Zaprosił ich do swojego stołu, a współpracowników zobowiązał, by zajęli się dziewczynką i zobaczyli jak można jej konkretnie pomóc.
– To było bardzo emocjonujące spotkanie, ponieważ Papież Franciszek cały czas był blisko Noemi. W ten sposób pokazał, że przyjmuje wszystkie chore dzieci przeżywające taki sam dramat jak nasz. Nasza córka nie jest w stanie przełykać. Jest karmiona przez sondę. Potrzebuje natychmiast specjalistycznego leczenia – mówi ojciec dziewczynki Andrea Sciarretta. – To, co mnie naprawdę zadziwia, to fakt, że dziecko zostało przyjęte przez Papieża, wspaniałego, świętego człowieka. Niestety włoskie władze zawsze nas ignorowały. Natomiast ten wspaniały człowiek nie tylko wysłuchał jej wołania o pomoc, zaprosił do siebie, otworzył przed nią swój dom, ale i podjął konkretne wysiłki, by jej naprawdę pomóc. Mamy nadzieję, że ten piękny gest Papieża Franciszka przemówi do sumień i wszystkim pozwoli zrozumieć, że nikogo nie można okradać z nadziei.
Sprawa Noemi, tak jak wielu dzieci cierpiących na tę samą chorobę, jest w sądzie, który ma zdecydować o tym czy można odblokować metodę leczenia dojrzałymi komórkami macierzystymi. Papież śledzi rozwój sytuacji i na bieżąco jest informowany o stanie dziewczynki.
W katechezie podczas tej właśnie audiencji Franciszek mówił między innymi o tym, że „często jesteśmy zbyt nieczuli, obojętni, chłodni i zamiast przekazywać braterstwo, przekazujemy złość, chłód, egoizm. A czy złość, chłód, egoizm wspiera wzrost Kościołów lokalnych i całego Kościoła? Nie, złość, chłód i egoizm nie rozwijają Kościoła. Rozwija go jedynie miłość, ta miłość, która pochodzi od Ducha Świętego”.
Przypieczętowaniem tych słów było spotkanie Franciszka z mężczyzną o zdeformowanej twarzy, cierpiącą na nerwiakowłókniakowatość. To choroba genetyczna, zniekształca wygląd twarzy. Na świecie żyje ponad 1,5 mln ludzi z tą chorobą, nie zawsze otrzymują pomoc, w wielu kulturach są wyklęci, odrzuceni, postrzegani jako ludzie przynoszący nieszczęście. I my na widok takich ludzi najczęściej spuszczamy wzrok, bo nas przerażają i brzydzą. A papież tego mężczyznę z kompletnie zdeformowaną twarzą po prostu przytulił.
https://www.youtube.com/watch?v=kEuvVJ-yECE
O tym nieodwracaniu wzroku od chorych i cierpiących Franciszek mówił kilka dni później w czasie niezwykłej audiencji dla UNITALSI, Włoskiego Stowarzyszenia Przewożenia Chorych do Lourdes i innych Sanktuariów Międzynarodowych, które właśnie obchodzi 110. rocznicę powstania.
Audiencja trwała prawie trzy godziny. Oficjalne przemówienia Papieża i szefa Stowarzyszenia zajęły nie więcej niż pół godziny, potem, jak powiedział jeden z uczestników spotkania, była OBECNOŚĆ.
Franciszek pozdrowił osobiście każdego z ponad 600 chorych na wózkach inwalidzkich. Dla każdego miał słowo, gest, czas… Żartował ze sparaliżowanym chłopcem, który zapraszał go na wspólny obiad; małej dziewczynce złożył autograf na oparciu jej wózka inwalidzkiego; starszej kobiecie włożył na głowę swoją piuskę; przez kilka minut trwał w objęciu z małą dziewczynką chorą na Zespół Dawna, która wybiegła mu radośnie na spotkanie; zbierał pisane do siebie listy; nakładał ręce, modlił się, czynił znak krzyża na czołach. Był dla nich i z nimi. Był też w tym wysiłek Papieża. Sam naznaczony latami nie raz z trudem pochylał się nad chorymi, by móc ich objąć i pobłogosławić. Było to jedno z najbardziej wzruszających spotkań papieża z wiernymi. Ludzie płakali, widząc jego gesty.
– Nie odwracajmy wzroku. Starajcie się zawsze być spojrzeniem, które przyjmuje, ręką, która podnosi i towarzyszy, czułym objęciem. Nie zniechęcajcie się trudnościami i zmęczeniem, ale nadal dawajcie swój czas, uśmiech i miłość potrzebującym tego braciom oraz siostrom. Niech każdy, kto jest chory i słaby, dostrzega w was oblicze Chrystusa. A także wy rozpoznawajcie w człowieku cierpiącym ciało Chrystusa – mówił Franciszek przypominając, że bycie przy chorych nie ma być filantropią, ale głoszeniem Ewangelii miłosierdzia.
Jeszcze jako kardynał obecny Papież często powtarzał: „Nie kocha się idei. Nie kocha się słów. Kocha się ludzi”.
Kiedy w czasie zorganizowanego z okazji Roku Wiary w Watykanie Święta Rodzin 7-letni maluch wtulił się w papieską sutannę i zaczął z nim dialog, Franciszek pogłaskał go po głowie i przytulił, kontynuując swe przemówienie. Widząc wolny fotel rezolutny chłopak wdrapał się na papieski tron i rozsiadł się na nim wygodnie. Siedział i słuchał, i nie dał się nawet przekupić ochronie, która początkowo próbowała skusić go do zejścia cukierkami. Franciszek, gdy skończył przemówienie, pobłogosławił chłopca, a ten spokojnie wtedy wrócił do rodziców.
Mały Carlos, pochodzi z Kolumbii i jest chory na autyzm. Po narodzeniu porzuciła go mama, tak samo jak uczyniła wcześniej z jego bratem. Chłopcy wychowywali się w sierocińcu i tam odnaleźli ich adopcyjni rodzice z Włoch.
– Choć bardzo tego pragnęliśmy nie mogliśmy mieć dzieci. Zdecydowaliśmy się więc na adopcję. Nie stawialiśmy żadnych warunków wszystko składając w ręce Opatrzności. Powiedzieliśmy, że może to być chłopak, dziewczynka, jedno dziecko lub więcej, zdrowe czy chore, maleńkie czy większe. I tak staliśmy się rodzicami dwóch wspaniałych chłopców – opowiada 47-letni Francesco, którego synek „ukradł” Papieżowi miejsce, budząc sympatię uczestników spotkania na Placu św. Piotra.
Przesłanie Franciszka pociąga, dotyka, przemienia. Przemawiają jego proste słowa mówiące o nieskończonym miłosierdziu Boga, ale i poruszające gesty, jakie towarzyszą jego nauczaniu. On sam pozostaje w tym wszystkim w cieniu. Do jednego z włoskich księży, który stwierdził, że pod jego wpływem ludzie się nawracają powiedział: „Nie mam z tym nic wspólnego, to wszystko czyni Chrystus!”.