Nie ma go z nami już od miesięcy, a jego profil na Facebooku sprawia wrażenie jakby ciągle był, tylko chwilowo nie miał dostępu do internetu.
Andrzej Dziewit urodził się… nie ważne kiedy. Mieszkał w bloku, w pokoiku u mamy, ale to była tylko jego baza, bo ciągle był w drodze.
Z wykształcenia politolog. W młodości zaangażowany w opozycję. Współtwórca Ruchu Nowej Kultury i Pomarańczowej Alternatywy. Jako nastolatek stracił ojca w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanych rosyjskich żołnierzy. Rok później sam uległ wypadkowi, kiedy zimą wskakując do tramwaju poślizgnął się i… obudził się w szpitalu, bez jednej nogi.
W pewnym momencie nie był już w stanie unieść ciężaru trudnych doświadczeń. Próbował popełnić samobójstwo i właśnie w takiej chwili doświadczył cudu, o który modlił się do Boga, choć wcześniej mocno go negował.
Bóg go uratował i Andrzej zaczął żyć od nowa
Poznałam go 19 lat temu. Razem tworzyliśmy magazyn muzyczny „RuaH”. Jeździliśmy wspólnie na rekolekcje, na spotkania muzyków chrześcijan w Ludźmierzu. Później, kiedy grałam z Armią, często spotykaliśmy się na koncertach. To był już czas Arki Noego. Andrzej jeździł z muzykami i wykorzystywał każdą okazję by opowiadać ludziom o swoim doświadczeniu Bożej miłości. Przy okazji koncertów nie tylko dawał świadectwo, ale także wspierał muzyków modlitwą i zapalał ich do ewangelizacji. Chyba najbardziej związany czuł się właśnie z Arką Noego. Był jak dziecko w ewangelicznym tego słowa znaczeniu.
Andrzej żył bardzo intensywnie. Choć zamiast nogi miał protezę. Swoją energią, zapałem, mógł zawstydzić niejednego zdrowego, w pełni sprawnego człowieka. Pływał, jeździł na skuterze, tańczył i skakał. Wyruszał w długie i męczące trasy koncertowe z muzykami z zespołów New Life M, Arka Noego, 2Tm 2,3, Luxtorpeda. Modlił się za swoje miasto i o mądrość dla jego prezydenta. Nigdy nie pozostawał bierny i bezczynny.
Szaleniec Boży
Co miał, to rozdawał, a miał to, co sam dostał od innych. Nie chodził w szmatach, ale miał wolność w posiadaniu i nieposiadaniu. Był wolny.
Często przywołuję anegdotę, którą nam opowiadał: Pewnego razu w „Rurze” gość mówi do mnie: Mam żonę, mieszkanie, samochód. A ty?. A ja, stary – odparłem – ja mam rower.
Kiedy dowiedziałam się o jego śmierci, pomyślałam, że ktoś robi sobie bardzo niesmaczne żarty. Chyba nikt się tej śmierci nie spodziewał. Niby wszyscy wiedzieliśmy, że ostatnie miesiące mijały pod znakiem badań, diagnozowania, ale przecież jeszcze dwa tygodnie przed śmiercią pił z moim mężem kawę i gaworzył jak dawniej, choć jakby trochę inaczej. Ostatnia wiadomość, jaką przesłał mi na FB: „Będę miał robioną biopsję. Dalej czuję się kiepsko, ale byłem na super rekolekcjach. Reszta na telefon:) Love & Pis”.
Nie chcę robić lukrowanej, różowej pośmiertnej laurki dla Andrzeja. Człowiek, którego miałam okazję znać przez wiele lat, był, w moim przekonaniu, święty. Czasem wkurzał, drażnił tym swoim ciągle i niezmiennie neofickim zapałem, jego wołanie na każdym kroku i przy każdej okazji, że „Jezus żyje!”, mogło wydawać się niektórym infantylne, płytkie, ale z perspektywy czasu i wydarzeń okazało się głęboką prawdą, w której żył. Nie było u niego miejsca na bylejakość, na letniość. Był gorący. Nie umiał usiedzieć spokojnie, ale przy każdej okazji mówił ludziom o Bogu i Jego miłości.
Patrząc na historię swojego życia mógł mieć masę pretensji do Boga, roztkliwiać się nad swoim cierpieniem, a tymczasem cierpiał, ale cierpienie go nie pokonało, nie odebrało mu radości życia. Tym dzielił się z tysiącami młodych ludzi przed sceną, jak i z narkomanami i bezdomnymi na spotkaniach w ośrodkach pomocy. Kuśtykał na tej swojej nodze i uwielbiał Boga.
Kiedy przez ostatnie pół roku przed śmiercią bywał w szpitalu, na bieżąco informował nas o badaniach, ich wynikach, o tym jaka kaplica jest w szpitalu i który ksiądz tam posługuje. Nigdy w tych wiadomościach nie było lęku, choć kolorowo też już nie było. W marcu napisał na FB „Prochem jestem i w proch się obrócę…”.
Rozmowa z Andrzejem Dziewitem
Odszedł do Ojca w Dniu Matki 2014 roku.
Kiedy rodzina i przyjaciele chowali jego ciało do ziemi, dzieci z Arki Noego śpiewały: Zabierzesz mnie na drugi brzeg, za Tobą będę do Nieba biegł.
Prawie 20 lat wcześniej w Krakowie w mieszkaniu naszych wspólnych przyjaciół napisał tekst piosenki zespołu AmenBand. Muzykę skomponował przyjaciel Andrzeja, znakomity kontrabasista jazzowy, Andrzej Cudzich.
Zostawiam świat pozorów,
Gdzie trudno znaleźć wytchnienie.
Całą nadzieję moją dziś powierzam Ci.
Jakże jest pięknie cicho
Na łąkach Twoich obietnic.
Boże w Twą jasną miłość
Chcę wpatrywać się.
Andrzej żył w rzeczywistości życia ziemskiego i niebieskiego zarazem.
Teraz tęsknimy za nim, brakuje nam wiadomości sms ze słowem Bożym, które wysyłał do wszystkich swoich przyjaciół, dzieląc się z nami tym, co najcenniejsze.
„Ludzie bez wiary nie wygrywają” – Andrzej Dziewit (wpis na FB ze stycznia 2014). Tak pojmuję świętość. Trzeba wygrać. Andrzej wygrał, choć biegł bez jednej nogi.