Świeczka pali się na biurku, w rogu stoi tak zwana koza, która ogrzewa pomieszczenie. Z radia lecą dziecięce piosenki. Mała dziewczynka, ubrana w kilka swetrów, odrabia lekcje, co chwilę przerywając i patrząc z ciekawością na gości, którzy właśnie weszli. Obok łóżka chłopiec bawi się z tatą autami, uderza nimi w ścianę, robiąc „kraksy”. Zabawie towarzyszy spora dawka śmiechu. Tak wygląda typowe popołudnie w czteroosobowej rodzinie. Typowe, gdyby nie jedno – są bezdomni. Mieszkają w altance. Nie mają domu. Nie proszą o pomoc. Dlaczego? Nigdzie w oficjalnych dokumentach nie może pojawić się ich nazwisko. Powód jest prosty – dzieci pójdą do domu dziecka.
– Codziennie odwiedzam altanki, pustostany, piwnice czy zsypy na śmieci – opowiada Joanna Buraczek, streetworker. Pracuje z osobami bezdomnymi przebywającymi na ulicy. – Wchodzę w ich środowisko i dostosowuję się do panujących tam zasad. Współtowarzyszę, nie narzucam pomocy – wyjaśnia. Podkreśla, że nie boi się chodzić po takich miejscach. – To są tacy sami ludzie jak my. Mnie w życiu póki co udaje się wiele rzeczy, im nie. Czy pojawia się lęk i strach? – Tylko i wyłącznie o ich życie… Zwłaszcza kiedy temperatura jest bardzo niska. Wtedy jest strach, że nie zdążę… – głos Joanny się łamie.
Książki. Kilkadziesiąt książek, albo i więcej. Położone jedna na drugą piętrzą się na każdej ścianie altanki. Dużo historycznych, sporo też o naukach ścisłych. Mieszka tam Pan Piotr. Nie Piotrek, Piotr. Profesor. I tak o nim mówią wszyscy. To nie pseudonim. Pan Piotr jest profesorem nauk ścisłych. Kilka lat temu stracił wszystko. Żonę, dom, pracę. Jest sam, nie ma rodziny. Jest bezdomny. Pytany jak to się stało, uśmiecha się smutno i mówi „przypadek”, „zrządzenie losu”.
Przeczytaj również
Joanna Buraczek chce zmienić postrzeganie osób bezdomnych przez dzisiejszy świat. – Ja się na to nie zgadzam! Nie można tych osób traktować gorzej – mówiąc to, widać jak mocno przeżywa traktowanie ludzi bezdomnych, jako „tych gorszych”…
W stereotypowym myśleniu o bezdomności zaszufladkowaliśmy sobie, że to osoby, które nadużywają alkoholu. Jak opowiada streetworkerka, przyczyn bezdomności jest sporo. Czasem to utrata pracy, zdrowia, współmałżonka czy dziecka. Człowiek przestaje sobie radzić z problemami, poddaje się i często po pewnym czasie zostaje bez dachu nad głową.
Krzyżówki, zagadki, łamigłówki. To jego pasja. Starszy pan z brodą uśmiecha się nieśmiało. Bije od niego spokój. Uwielbiał rozwiązywać łamigłówki z synem. Zaraził go taką pasją i często wieczorami siadali razem przy stole kombinując i rozwiązując zadania. Do czasu śmierci syna. Nie potrafił się z tym pogodzić i zaczął pić… aż żona odeszła. Aż stracił pracę. Aż stracił mieszkanie…
– Może zabrzmi to trywialnie, ale każdego dnia wzruszam się w pracy. Zwłaszcza kiedy na ulicy lądują młodzi ludzie 20 czy 30 paroletni. Zastanawiam się, co się wydarzyło, że są w takim punkcie swojego życia. Czasem potrzeba tygodni czy miesięcy by poznać czyjąś historię życia – opowiada Joanna. I dodaje, że zna z ulicy wykładowców wyższych uczelni, piłkarza czy znanego w latach 80 boksera. – Nie trzeba pochodzić z tak zwanych nizin społecznych czy marginesu społecznego, by stać się osobą bezdomną.
Śnieg skrzypi pod butami. Mróz. Ciemne tereny ogródków działkowych. Opuszczone altanki, w których jedynym światłem jest świeczka bądź latarka. Duże rury z ciepłym powietrzem i ogromem gazet oraz kartonami, gdzieś z boku. Wiaty śmietnikowe i schowani w kącie ludzie… To między innymi w takich miejscach przebywają bezdomni. Samemu tu chodzić strach. Osoby pracujące z bezdomnymi na co dzień są przyzwyczajone do takich widoków. Wręcz zaglądają w miejsca, które inni omijają łukiem.
– Czasem wystarczy jedno wydarzenie, by zmienić całe życie – mówi Wojciech Bystry z Towarzystwa Pomocy Św. Brata Alberta. – Jedno! Może nie chce się w to wierzyć, ale znam wiele takich historii… Kilka lat temu pewien bezdomny mężczyzna opowiedział mi o swoim zwrotnym momencie życia. Jego mama wyrzuciła go z Wigilii i nie wpuściła z powrotem do domu. Co zrobił? Zapił się. Ale to zdarzenie nim wstrząsnęło. Do tego stopnia, że po roku chodził na spotkania AA, był trzeźwy, pogodził się z dziećmi i rodziną. Wystarczył jeden wieczór. Szczególny, bo wigilijny… To jedno zdarzenie miało wpływ na jego dalsze życie – podkreśla Bystry.
Joanna Buraczek puentuje: – Najtrudniejsze jest dla mnie to, kiedy wiem, że ktoś na ulice trafił przez drugą osobę. Przez to, że został skrzywdzony. To smutne, ale mobilizuje do dalszej pracy… By zmieniać świat, by takich historii nie był.