Nasze projekty
fot. Jake Melara/Unsplash

Dwie bitwy Ewy Felińskiej

Jej życie było standardowe do pewnego momentu – ot, panna z drobnej kresowej szlachty litewskiej, po kształceniu domowym zamążpójście, rodzenie dzieci, doglądanie gospodarstwa, pacierze i praca

Reklama

Owszem, była jedną z wielu, ale była niezwykła, bo była pierwszą Polką, zesłaną na Sybir za działalność patriotyczną, autorką unikatowych pamiętników i tysięcy listów, matką kolejnego pokolenia, spragnionego wolności, w tym Szczęsnego Felińskiego, arcybiskupa Warszawy, zesłańca. Ewa Felińska – prababka wszystkich kobiet niepodległych, prekursorka, wzorzec, pionier.

Ewa Wendorffówna przyszła na świat w latach upadku Rzeczpospolitej. Pochodziła z zubożałej szlachty i choć rodzina dysponowała bardzo skromnym majątkiem, otrzymała coś, co nazywamy dziś kapitałem kulturowym – edukację, formację, wpojenie trwałych wartości, które dają siłę nawet w najsurowszych klimatach Syberii. Jako kilkuletnia dziewczynka została przekazana krewnym, którzy zapewnili jej naukę czytania, pisania, katechizmu, gry na instrumentach oraz języka francuskiego, nauczanego przez rodowitą „madame”. W domach swych krewnych poznała Józefa Ignacego Kraszewskiego, autora popularnych powieści historycznych i Salomeę Becu, matkę Juliusza Słowackiego. Literatura była od najmłodszych lat była jej pasją.

Gdy miała osiemnaście lat wyszła za Gerarda Felińskiego, szlachcica z Wołynia, który ujął ją ogładą i zainteresowaniami literackimi. Rodzina była zafascynowana literaturą, a brat męża Alojzy pisał dramaty i wiersze i był autorem pieśni „Boże, coś Polskę”. Prawdopodobnie także z powodu wspólnych zainteresowań małżeństwo było udane. „Byłam zupełnie zadowolona, mąż był dla mnie dobry, uprzejmy, delikatny, nie przykrzył sobie w moim towarzystwie, owszem, szukał go, rozdzielał się ze mną każdą myślą… był wyrozumiały na małe moje doświadczenie” – wyznała po latach.

Reklama

Przed zamążpójściem przeżyła czas bardzo głębokiego religijnego zachwytu i wahała się, czy nie wstąpić do klasztoru. „Modlitwa sprawiała mi rozkosz, zalewając serce pociechą, unosząc ducha wysoko. W tym usposobieniu niczego sobie bardziej nie życzyłam jak umrzeć co prędzej, bo bałam się utracić w dalszym życiu  to usposobienie ducha, które tak lekko unosiło się ku niebu i łączyło z Bogiem”. Ostatecznie perswazje krewnych poskutkowały, decyzja o małżeństwie zapadła, ale Ewa do końca życia zastanawiała się, czy nie odrzuciła wielkiej łaski.

Jej szczęście było naznaczone licznymi cierpieniami – czworo pierwszych dzieci zmarło w dzieciństwie, przez tereny, gdzie małżonkowie mieli majątki, przechodziły wojska, trzeba było opuścić dwór w Wojutynie, błąkać się po Galicji, ich dwór spłonął, podpalony przez mściwego poddanego, upadło Powstanie Styczniowe, a po latach mąż, który rzadko bywał w domu, bo pracował jako urzędnik w sądzie, zakochał się w jakiejś kobiecie. W zmiennych kolejach losu Ewa po prostu wykonywała swoje obowiązki. Choć wcześniej tego nie umiała, opanowała do perfekcji sztukę prowadzenia gospodarstwa, a że była gospodynią roztropną i oszczędną, bo nawet ubrania szyto i dziergano z własnego lnianego płótna i wełny, wiązała koniec z końcem i odkładała na kształcenie dzieci, co było jej priorytetem. Urodziła jeszcze trzech synów i trzy córki. Dzieci kochała miłością wymagającą i wpoiła im dwie miłości: do Boga i Polski. Była bardzo łagodną panią z dworu, dobrze traktowała swoich poddanych, pomagała im, udzielała porad. A także leczyła, była świetną pielęgniarką, miała talent i wyczucie, zaś wiedzę uzupełniała dzięki książce „Sztuka przedłużania życia ludzkiego”.

fot. Wikimedia

Małżeństwo z Gerardem trwało dwadzieścia dwa lata, po jego śmierci przeniosła się do Krzemieńca żeby zapewnić synom dobre wykształcenie. Właśnie tu zaczęła się jej niezwykła historia, bo zaangażowała się w pracę konspiracyjnego Stowarzyszenia Ludu Polskiego Szymona Konarskiego pełniąc rolę sekretarza, odpowiadającego za zagraniczną korespondencję. Po wykryciu spisku została aresztowana, a po rocznym śledztwie, skazana na „wieczne zesłanie” do Berezowa nad północny brzeg rzeki Obi, tysiące kilometrów od domu i rodzinnych stron. W najdłuższą podróż życia wyruszyła 11 marca 1839. Miała wówczas czterdzieści sześć lat.

Reklama

Jej historia przepadłaby zapewne w mrokach zapomnienia, wspominano by o niej tylko w związku z jej wybitnym synem, ale ona pozostawiła trwały ślad – była pierwszą kobietą zesłaną na Sybir za własną działalność, napisała pamiętniki o swoich przeżyciach, dała świadectwo nieprzeciętnej osobowości, talentu, zmysłu obserwacji.

„W pierwszych dobach ‘podróży’ opuszczała mnie cała odwaga, gdy tylko spoglądałam za siebie. Przerażało porównanie nikłej cząstki drogi przebytej z ogromem przestrzeni do pokonania. Ale człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja. Po tygodniu podróż wydawała mi się tak naturalna jak wszystkie codzienne czynności. Nic już nie  czułam – ani bólu, ani żalu, wstrętu, czy bodaj zniecierpliwienia” – wspominała podróż do Berezowa.

W kraju zostawiła sześcioro dzieci i bardzo chorą starą matkę. Czy musiała angażować się w konspirację, mając takie obowiązki? Widać musiała, co więcej, jej otoczenie było tego samego zdania, a krewni wraz z wpływowymi obywatelami ziemskimi regionu wzięli na wychowanie jej dzieci.

Reklama

„Moje położenie sprawiło, że doszłam do pewnego kresu, nabyłam dziwnej niezależności, która pozwala obojętnie patrzeć na rzeczy, w innej sytuacji budzące niepokój, czy nawet grozę. Nazwałabym ten stan rozkoszą nieszczęścia”. W drodze poznawała przedstawicieli różnych narodów i kultur, porównywała święta wielkanocne na północy Imperium z tym, do czego przyzwyczaiła się w ojczyźnie. „Najuboższy, ale i najbogatszy, pospieszy powitać podróżnego, podzielić się święconym, poczęstować mięsem, czy go brakuje, czy też zbywa. Bo gość w dom, to Bóg w dom. Westchnęłam po cichu do Boga, aby nigdy nie dopuścił, by cudzoziemszczyzna wygnała od nas ten obyczaj narodowy, bratający przyrodzoną gościnność z religijnymi obrzędami”.

W drodze otrzymała dowód heroicznej solidarności. Jej towarzyszka niedoli, Józefa Rżążewska, która została zesłana do Tarry, miejsca znacznie bardziej cywilizowanego i z lepszym klimatem, ze względu na Ewę Felińską zażądała zmiany miejsca zesłania do Berezowa, oddalonego od Tarry ponad tysiąc osiemset kilometrów. Dla obu kobiet zaczęły się jednostajne dni w obcym pejzażu i zabójczym klimacie.

Po dwóch latach została przeniesiona do Saratowa, gdzie dołączyła do niej najstarsza i szczególnie ukochana córka Paulina, kolejna dzielna niewiasta, która zaopiekowała się rodzeństwem po zesłaniu matki. I kolejna tragedia – śmierć ukochanej córki.

Do ojczyzny wróciła po czterech latach, gdyż objęły ją kolejne amnestie. Zamieszkała w swym majątku, dźwigała go po latach zaniedbań. Skromna, otoczona nimbem dzielnej niewiasty, która zapłaciła wysoką cenę za swój patriotyzm. Była wziętą pisarką, a jej wspomnienia stały się prawdziwym bestsellerem. Pewnie nie miała świadomości, ale stała się postacią kultową, autorytetem dla tysięcy czytelniczek. Miała czas na refleksje nad życiowymi wyborami. „Uważam, że w naszym położeniu pamięć i świadectwo osób, które własnymi oczami śledziły bieg dziejów, są absolutnie konieczne do utrzymania i zachowania tożsamości narodu naszego. Niech nigdy nie nastanie dzień, w którym przyszłe pokolenie miałoby się odwrócić od przeszłości swojej, jako od tego, co jest mu obce, obojętne – dlatego, że nieznane!” – pisała. Wiedziała już, że gdy przegrywa się na polach bitew, trzeba kontynuować walkę kulturą, którą trzeba przechować, rozwinąć, podać dalej.

Nie doczekała wyniesienia do godności metropolita warszawskiego swojego syna Zygmunta Szczęsnego. Zmarła w wieku sześćdziesięciu pięciu lat w swoim majątku.”Cnota jej przez ogień doświadczenia przeszła i w tak licznych próbach hartu nie straciła. Córka, żona, matka, pani domu, przyjaciółka, we wszystkim wzorowa była… Zaiste wszystkie dobra przez nią nam przyszły” – napisał Zygmunt o matce. Czterdzieści cztery lata po jej zsyłce poszedł w jej ślady, wieziony na Sybir w kibitce, za karę za zbyt odważną obronę ofiar Powstania Styczniowego.

„Idźcie do Katedry,( …) pochylcie swoje głowy u jego sarkofagu, a zobaczycie: tam leży Człowiek, o którym mówiono, że przegrał, a to jest – Zwycięzca!” – pisał kardynał Stefan Wyszyński o swoim poprzedniku abp. Felińskim. Mógłby to samo powiedzieć o jego matce. Nie doczekała niepodległej Polski. Przegrała, ale w galerii kobiet niepodległych jej portret powinien inaugurować łańcuch niezwyciężonych Polek była jego mocnym ogniwem.

 

Korzystałam ze strony ewafelinska.pl stworzonej przez Martę Gambin-Żbik

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę