Nasze projekty

Lider Narodu. Punkt odniesienia. Prymas Wyszyński

Dowódca wygranych bitew, a wśród nich tej najważniejszej – o duszę i polskość narodu. A przecież wystarczy uważniej wniknąć w jego biografię by dostrzec, że obiektywnie był wątłym Dawidem, który rozpoczął walkę z potężnym, wszechwładnym Goliatem

Reklama

Prymas Tysiąclecia, mąż opatrznościowy, prorok, wielki książę Kościoła, książę niezłomny, Mojżesz, który przeprowadził swój naród przez Morze Czerwone. Co można napisać o człowieku, obdarowanym jeszcze za życia takimi tytułami, owianym nimbem bohaterstwa i chwały? O pomnikowej postaci? – A to jeszcze niepełna lista tytułów.

Zasłużył kardynał Stefan Wyszyński jak mało kto na wszystkie te zaszczytne tytuły i potwierdzą to ludzie, którzy dobrze pamiętają czasy komuny. Kim był dla milionów, dla tych pozbawionych godności, nadziei i perspektyw „pracujących miast i wsi”? Był wybitnym hierarchą, znakomicie wykształconym intelektualistą, wykładowcą seminarium, który jeszcze przed wojną obronił doktorat na temat marksizmu. Był najmłodszym polskim prymasem, co samo przez się wzbudzało respekt, ale otaczał go też nimb męczeństwa, gdyż został przez komunistów uwięziony i przetrzymywany w odosobnieniu przez trzy lata. Notował wówczas w „Zapiskach więziennych”, że to bardzo logiczne, że także on, rówieśnik tylu księży – męczenników, choć w łagodniejszej formie, dzieli los duchownych, prześladowanych za wiarę.

Reklama

A gdy po trzech latach uwolniony na fali „odwilży” wrócił do Warszawy witany entuzjastycznie przez wiernych, stał się liderem narodu, najwyższym autorytetem, punktem odniesienia. Komuniści nie stosowali już krwawych represji, ale wciąż stosowali cały wachlarz prześladowań i trzeba było przestawić się na długofalowy sprzeciw, bo stawką była dusza narodu. I wówczas on wskazywał kierunki, wytyczał działania, zainicjował wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski i zorganizował uroczystości milenijne w Poznaniu i na Jasnej Górze. Był szykanowany i oczerniany, obraz – kopia Matki Boskiej Jasnogórskiej, który miał peregrynować po całej Polsce, został przez ówczesne władze „aresztowany” i uwięziony. A on, niestrudzony, nie zważając na wszystkie trudności i zakazy walczył o budowę kościołów, erygował nowe parafie, organizował katechizację dzieci i młodzieży, opiekował się rodzinami.

Reklama
Zdjęcie pamiątkowe z wystawy milenijnej na Jasnej Górze. Od lewej: metropolita krakowski ks. arcybiskup Karol Wojtyła, metropolita poznański ks. arcybiskup Antoni Baraniak, Legat papieski Kard. Stefan Wyszyński, administrator apostolski diecezji wrocławskiej ks. arybiskup Bolesław Kominek, inż. arch Janusz Tofil, generał Zakonu Paulinów o. Jerzy Tomziński | fot. Archi74 / WikimediaCommons / CC BY-SA 4.0

Sam jego wygląd zewnętrzny – wyprostowana sylwetka, piękna, rozświetlona wewnętrznym blaskiem twarz, a do tego myśl ostra i logiczna jak błyskawica, diagnozowanie sytuacji, niezmienna wierność prawdzie – budziła respekt i podziw nawet u jego najbardziej zaciętych wrogów. Miał przy tym poczucie humoru i wielki urok osobisty, a jako przełożony potrafił zaakceptować cudze pomysły. Dzięki tej cesze zaakceptował otwarcie pierwszego domu dla samotnych matek w Polsce, bo rozumiał, że Kościół nie może tylko werbalnie walczyć o życie nienarodzonych.

Reklama

Jego wrogowie potrzebowali sporo czasu żeby się zorientować, że z nim nie można wygrać. Nasyłali na niego agentów i szpiegów, naprzeciwko Pałacu Arcybiskupów na Miodowej w Warszawie zainstalowali komórkę tajnej policji, która inwigilowała go dwadzieścia cztery godziny na dobę. I niczego kompromitującego nie odkryli, nic nie wskórali, może tylko to, że słane do centrali raporty mogłyby zostać wykorzystane w procesie kanonizacyjnym. W końcu skulili się i musieli uznać, że przegrali, z nim, wielkim księciem Kościoła, Prymasem Tysiąclecia.

Tak, prymas Wyszyński to postać posągowa, dowódca wygranych bitew, a wśród nich tej najważniejszej – o duszę i polskość narodu. A przecież wystarczy uważniej wniknąć w jego biografię by dostrzec, że obiektywnie był wątłym Dawidem, który rozpoczął walkę z potężnym, wszechwładnym Goliatem. Gdyż trzeba było mieć nie lada odwagę, by się nie przestraszyć nie tylko potężnego obcego mocarstwa, którego ideologia zbudowana była na walce z Bogiem, jego popleczników i podwykonawców w kraju, ale też całego ówczesnego świata światłych ludzi, którzy tak pokochali rewolucję, że bez trudności akceptowali rozlew krwi w imię ukochanych pomysłów, mając dodatkowe ułatwienie – nie była to przecież ich własna krew. Nie uląkł się Kardynał potęg świata, policji jawnej, tajnej i dwupłciowej, jak pisał poeta. Biografowie zwracają uwagę na źródło jego siły i była to jego niezłomna wiara, która przenosi góry i sprawia, że wątli młodzieńcy wygrywają z gigantami.

Kardynał Stefan Wyszyński podczas spotkania z Rosalynn Carter, pierwszą damą Stanów Zjednoczonych oraz Zbigniewem Brzezińskim 11 stycznia 1978 roku

W czym tkwi tajemnica zwycięstwa prymasa Wyszyńskiego? Polegała na tym, że poszedł w ślady Mistrza. I tak jak Mistrz – postawił na kobiety i ubogich. Był synem i niewolnikiem Maryi, modlił się wciąż do Niej. Gdy miał jakieś wątpliwości, nie wiedział, jakie podjąć decyzję, szedł do Niej po światło i radę. Ale skupił też wokół siebie zespół współpracownic, które stały się zalążkiem nowego instytutu świeckiego a także wiele sióstr z innych zgromadzeń. One przepisywały nowe dokumenty i rozporządzenia, sprawiały, że sekretariat działał jak w zegarku szczególnie w trudnym czasie wprowadzania reform Soboru Watykańskiego II. Rzecz jasna, miał też znakomitych księży – współpracowników, ale w „Zapiskach więziennych” odnotował, że tak jak Jezus, on również został opuszczony przez uczniów, a pod krzyżem zostały tylko wierne niewiasty. Te niewiasty, zakonnice i świeckie, były też w całej Polsce – pracowite, anonimowe, święte. Ukryte wojsko Pana Boga.

I zawdzięcza swoją wygraną Kardynał również ludowi. Nie zważając na liczne krytyki ówczesnych salonów, postawił na lud, na wiarę prostego człowieka, takiego ówczesnego beneficjenta 500 plus. Po latach widać, że ci ludzie go nie zawiedli. To oni pozostali wierni, modlili się po domach, odmawiali różaniec, chodzili do kościoła, choć tym samym automatycznie stawali się obywatelami drugiej kategorii. Wychowywali dzieci wbrew koniunkturze i zakazom władz, po nocach bez pozwolenia budowali świątynie, stawiali się na wszystkie uroczystości kościelne. A gdy kardynał Wojtyła został papieżem – wyszli, policzyli się, przestali się bać. Założyli „Solidarność”, zaczęło się wyjście z Morza Czerwonego.

Choć umierał tuż po zamachu na Jana Pawła II, umierać mógł spokojnie. On, wątły człowiek,  który dzięki przymierzu z ubogimi stał się opoką i ocalił swój lud przed zagładą.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę