Już na początku zalecałbym wzięcie głębokiego oddechu. Po pierwsze wprowadzenie takiego ustroju jest niemożliwe ze względu na społeczny sprzeciw i konieczność dokonania skomplikowanych korekt w konstytucji (w zasadzie napisania jej na nowo), po drugie – polska wersja takiej republiki z oczywistych względów musiałby przybrać inny kształt niż wersja irańska, po trzecie – Kodeks Prawa Kanonicznego (kan. 285, par. 3) zabrania duchownym sprawowania władzy świeckiej, aż wreszcie po czwarte i najważniejsze – to, przed czym antyklerykałowie tak strasznie trzęsą portkami jest intelektualną prowokacją, którą spanikowani publicyści wzięli jako prawdziwy postulat.
O co chodzi?
Prof. Szczerski, dawniej podsekretarz stanu w MSZ, jest brany pod uwagę jako współpracownik w Kancelarii Prezydenta, o ile zostanie nim przedstawiciel opozycji. Nazwisko to wyciekło w takim właśnie charakterze, więc część publicystów wzięła sobie za punkt honoru skomentować kompetencje profesora. Traf chciał, że 10 lat temu (!) w czasopiśmie Pressje profesor sugerował konieczność przekształcenia senatu w reprezentację osób zaufania publicznego, czyli m.in hierarchów. Pomijając już fakt, że zaufanie wobec biskupów jest w Polsce diametralnie inne niż wtedy, gdy umierał Jan Paweł II, należy podkreślić jedną sprawę: ten postulat to literacka fikcja.
Przeczytaj również
Celem tego numeru Pressji było bowiem bajdurzenie nad alternatywami. Co by było, gdyby…? – zadawano sobie pytanie i snuto domysły. Tekst prof. Szczerskiego szedł w określonym z góry kierunku, ale bez pretendowania do miana politycznego postulatu. Dziś, po 10 latach wyciąga się ten tekst i straszy iranizacją Polski (termin ten ma zresztą długą propagandową historię, ale to temat na zupełnie inny wpis). Czy można być bardziej niepoważnym?
Ale dobrze się stało, bo ta z daleka ujawniona panika pokazuje nam po prostu wyższe piętro budowli, którą obserwować możemy każdego dnia – konstrukcję zabobonnego wręcz strachu przed klerykalną dyktaturą, który jest aprioryczny do tego stopnia, że nie bierze pod uwagę nawet dyskusji nad treścią. Kler w parlamencie byłby zły, bo byłby klerem. I kropka.
Ta obserwacja może nas doprowadzić do prostego pytania: czym różni się w poglądach biskup od wierzącego, praktykującego, zaangażowanego politycznie katolika, który w świetle prawa mógłby to miejsce w wyższej izbie parlamentu zająć?
Mnie też delikatnie odrzuca obrazek połowy miejsc w Senacie zajętych przez ubranych w sutanny hierarchów, więc cieszę się z wskazanego wyżej przepisu w KPK. Ale stawiam pytanie, czy ten lęk przed silną reprezentacją Kościoła i katolicyzmu w Polsce, ta wręcz alergiczna reakcja na domniemany postulat prof. Szczerskiego i wieczne zasłanianie się ponoć konstytucyjnym (gdzie dokładnie?) rozdziałem państwa od Kościoła nie są obrazem tego, kim dla niektórych środowisk stają się katolicy?
A stają się grupą reprezentującą zagrożenie, konieczną do zmarginalizowania, niegodną udziału w demokracji ze swoim wiecznym wstecznictwem i sztandarami ciemnogrodu. Czy kłamliwość medialnego opisu Kościoła, w którym prymas obraża się na wiernych, katechetka zwalniania jest po rozwodzie z publicznej szkoły, biskupi zamiatają afery pod dywan, a inkwizycyjne stosy są o krok od zapłonięcia; czy ta oszukańcza nieprzystawalność może przynosić aż tak absurdalne owoce?
Nie znam odpowiedzi. Pytam.