Nasze projekty

Państwo i Kościół. Hipokryzja rozdziału

Najkrócej można ten temat zmieścić w następującej myśli: rozdział państwa od Kościoła kończy się w momencie, w którym lokalne władze proszą o odczytanie komunikatu na niedzielnej sumie. Bo taki rozdział to rodzaj weneckiego lustra - wszystko się da, ale w jedną stronę

Reklama

Dla części środowisk lewicowych ten postulat stał się nadrzędnym hasłem politycznej i społecznej działalności. Priorytetowość tego hasła spowodowała nawet, że niektórzy – często nieświadomie – powtarzają fałsz o konstytucyjności rozdziału raz motywując tym chęć usunięcia krzyża z sejmowej sali, innym razem – swoje oburzenie dotyczące np. Funduszu Kościelnego. Tymczasem konstytucja mówi o władzach zachowujących bezstronność. Zaś bezstronność, a rozdział – to zupełnie odmienne postawy.

W przestrzeni publicznej funkcjonuje zatem dość popularny stereotyp, że rozdział państwa od Kościoła to kamień węgielny demokracji. Dzieje się tak, ponieważ jedynym jej wzorem jest dla mediów część demokracji zachodnich, w których odcinanie się władz świeckich od katolicyzmu przybiera czasem formy graniczące z wrogością. Jednak nie jest to – wbrew popularnej opinii – jedyna droga.

Reklama

Kościół bowiem – nawet gdyby potraktować go jako czysto ludzką instytucję – ponieważ gromadzi ogromną część społeczeństwa oraz jest wciąż (!) obdarzany przez Polaków niegasnącym zaufaniem, ma pełne prawo zabierać głos w sprawach społecznych. Nie ma zasady, nakazującej Kościołowi milczenie, innej niż autorytarne życzenia grup strzegących swoich partykularnych interesów.

Bo niby jaka? Obawa przed walką Kościoła o korzyści i przywileje dla swoich członków? Wszystkie związki zawodowe przecież mają dokładnie taki cel i nikt nie stawia znaku równości pomiędzy ich usunięciem z życia publicznego i zmartwychwstaniem demokracji. No to może kwestia poglądów? Też nie, bo wolność słowa stawia sobie za cel umożliwienie wyrażenia swoich poglądów wszystkim osobom i grupom, które chcą je zaprezentować. To może…?

Reklama

Tak można jeszcze długo, ale sens jest prosty: poza wolą części środowisk – wyrażaną często w formie lewicowego dogmatu – nie ma uczciwego argumentu uzależniającego wartość i jakość demokracji od wyrugowania Kościoła z życia społecznego.

Taka zasada jest zatem pusta. I nie miałbym nic przeciwko jej prezentowaniu – nie moja sprawa, jakie kto przedstawia postulaty – gdyby nie jedna, niesprawiedliwa i piekielnie irytująca rzecz: niekonsekwencja w jej stosowaniu. Bo o ile każdy głos duchownego dotyczący kwestii publicznej jest w najlepszym wypadku podsumowywany uśmiechem politowania, o tyle nieustanne wzywanie do nawrócenia Kościoła przez polityków-proroków, jest traktowane jako wydarzenie jak najbardziej na miejscu.

Reklama

Politycy – przy wsparciu mediów – próbują uzdrawiać demokrację wyrzucaniem Kościoła poza nawias życia publicznego oraz reformować Kościół swoimi mniej lub bardziej oryginalnymi postulatami. Ale gdy nadchodzi okazja, lubią zbierać podpisy pod świątyniami, ustawiać plakaty wyborcze naprzeciw wyjścia z kościołów, czy apelować do parafian, korzystając z gościnności ambony.

Ale to jest jeszcze – powiedzmy – do zrozumienia. Klasyfikacja zmienia się jednak w momencie, który wyznaczają słowa prof. Środy skierowane do ks. Drąga z KODRu w jednym z polsatowskich formatów publicystycznych jeszcze w zeszłym roku: Byłoby cudownie, gdyby Kościół apelował do państwa o…. W ten sam nurt wpisują się ostatnie pochwały wobec biskupów piętnujących ostatnio antysemickie ekscesy na wrocławskim rynku.

W przypływie szczerości antyklerykalni lub szerzej: lewicowi publicyści, myśliciele czy działacze nie mają bowiem najmniejszego problemu z Kościołem, który popiera lub potencjalnie popierałby postulat pokrywający się z akurat z ich żądaniami. Ich koniunkturalizm wyższego rzędu ma odwagę piętnować hierarchów jedynie wtedy, gdy prezentują zgoła odmienny punkt widzenia.

Dzieje się tak, ponieważ zasada, której na pozór tak hołdują, nie istnieje, jest tylko wydmuszką. Nie chodzi bowiem o Kościół, który z założenia musi założyć sobie kaganiec, ale poszczególne sprawy, w których hierarchowie zabierają głos w sprawach niewygodnych.

W innym, mniej konfliktowym wypadku, głos Kościoła jest zawsze życzliwie traktowany. A przecież gdyby chodziło o radykalną zasadę rozdziału, również wtedy powinny pojawić się głosy oburzenia. Prawda?

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę