Nasze projekty

My – katolicy. Jesteśmy inni

Zawsze nieprzychylnie reagowałem na działania ewangelizacyjne, których priorytetem jest pokazanie, że oto my, katolicy, jesteśmy tacy sami jak Wy, niewierzący! Bo to nieprawda. Nie jesteśmy.

Reklama

Takie ocieplanie wizerunku jest o tyle niedorzeczne, że przecież nikt nie ma wątpliwości, że też jesteśmy ludźmi. Medialne zdziczenie jeszcze nie opanowało naszej kultury do tego stopnia, byśmy byli powszechnie traktowani jak baba z brodą – dziwna atrakcja w cyrku. Może i jesteśmy czasem obywatelami drugiej kategorii, ale usilne udowadnianie wszystkim wokół, że też się śmiejemy, że mamy te same potrzeby itp. to strzał kulą w płot. Ot, źle celujemy.

 

Bo nie tak samo działamy, nie z tego samego się śmiejemy, nie mamy tylko takich samych potrzeb. Mamy też inne – wyższe, lepsze. Bo jesteśmy wyjątkowi. Nie jak przysłowiowa baba z brodą, ale jak czterolistna koniczyna.

Reklama

 

Katolik nie jest posłany po to, by wtapiać się w tłum, ale by wyrastać ponad. Co to za ewangelizacja, która pokazuje, że niczym się nie różnimy od niewierzących? Trzeba pokazać to, co wyższe i tym pociągać do wiary resztę ludzi, a nie swoją normalnością. Przecież i poganie tak czynią – pomyślą inni i pójdą swoją drogą. Niestety wielu z nas tę misyjną świadomość zatraciła. Ja też biję się w pierś.

 

Reklama

Podróż autobusem, w którym niemiłosiernie śmierdzi od bezdomnego człowieka, nie może stanowić dla katolika szansy na synchroniczne odwracanie głowy wraz z resztą współpasażerów. To nie konkurs, kto dłużej wstrzyma oddech. To trudne, wiem, ale gdyby Jezus wsiadł do tego samego autobusu, najprędzej podbiegłby do właśnie tego znienawidzonego współpasażera i przytulił. Nie jesteśmy jego dobrymi uczniami, gdy nie bierzemy przykładu z niego, ale razem z innymi odwracamy wzrok. Kto z nas o tym pamięta? 

 

My - katolicy. Jesteśmy inni

Reklama

Wiara rodzi się z przykładu, z ludzkiego zachwytu i tęsknoty do bycia kimś lepszym, do doświadczania czegoś lepszego.

 

W firmie wszyscy kradną poza jednym. Uczciwy do przesady, nawet ołówka do domu nie weźmie! Co to za dziwny etos pracownika? – cytuję z pamięci pewnego człowieka. Co za etos? Dekalog. Mało tego, że dekalog, ale jeszcze spełniany z radością! Skąd ten gość to bierze? – z tej refleksji nad przykładem narodziło się sporo dobra.

fragment obrazu Henryka Siemiradzkiego

Gdy faceci w swoim gronie opowiadają sobie wszelakie zbereźności, naginają fakty, by lepiej wyglądać i konfabulują, jak to się z dziewczynami nie posprawdzali, czego to nie robili, a w ich grupce pojawia się ten, który tematu nie podejmuje, bo nie ma o czym opowiadać – staje się pośmiewiskiem. To chore, smutne i prawdziwe. Ale przykład głębi relacji, dostrzegania piękna, których zadyszani kowboje nigdy nie byli w stanie doświadczyć, obraz miłości uczciwej i otwartej nie takich samców alfa już pociągał.

 

Zachowując pewne proporcje, to trochę jak chrześcijanie, którzy szli odważnie na śmierć za panowania Nerona lub innych psychopatów. Budził się dla nich szacunek, który zastępował współczucie. Byli w stanie oddać życie za coś, a mówili przy tym, że raczej za Kogoś. I nagle wszyscy chcieli tego Kogoś poznać.

 

Nie jesteśmy tacy jak inni – jesteśmy uzdolnieni do lepszych rzeczy niż zgnuśnienie i przykładanie się do normy statystycznego Kowalskiego. Ewangelizacja, która tego nie pokazuje jest

tylko słabą odmianą apologetyki. Słabą i nieskuteczną.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę