Nasze projekty

Krótki kurs światowości

Już kilka miesięcy minęło, odkąd Dariusz Michalczewski wyewoluował z pięściarskiego mistrza wagi półciężkiej w "sojuszniczkę" LGBT równie słusznego kalibru. Kolejnym etapem przekształcania się sportowca w aktywistę jest uczenie Polaków przystawalności do świata zachodniego

Reklama

Swoją drogą to zastanawiające, jak wielką ekstazę wśród mediów wywołuje znalezienie jakiegoś – oględnie mówiąc – celebryty, który szczerze wyznaje politycznie poprawne poglądy. Zazwyczaj dostrzegałem podobny mechanizm raczej po swojej stronie barykady – Robert Lewandowski, Krzysztof Ziemiec, Michał Lorenc czy Irek Dudek publicznie pokazują, że nie wstydzą się Jezusa i wszyscy oddychamy z ulgą: ufff, czyli to nieprawda, że tylko nieudacznicy wierzą, jak my. Okazuje się, że podobnego wsparcia w walce o słuszną, tolerancyjną sprawę potrzebują przede wszystkim postępowcy.

 

Człowiek, który nie ma nic wspólnego ze światem naukowym, kompletnie nie zna się na podejmowanym temacie, jedynie korzystając z wywalczonej między linami sławy z miejsca staje się idolem lewicy. Co ciekawe, bokserska przeszłość jedynie w tym konkretnym przypadku jest wspaniałym atutem – wszak człowiek światowy, rozpoznawalny i na pewno ma coś do powiedzenia.

Reklama

 

Tymczasem inni bokserzy o poglądach kompletnie przeciwnych (vide Artur Szpilka czy Tomasz Adamek) za każdą swoją wypowiedź w podobnych tematach, są obśmiewani jako ci, którzy za dużo razów już przyjęli na głowę, więc nie mają prawa logicznie myśleć. Cóż, rola nauczyciela, który będzie Polaków uczył światowości jest najwyraźniej reglamentowana.

 

Reklama

Tymczasem pierwsze, co w tej światowości uderza jest ego byłego mistrza. Wywiad przeprowadzony na kolanach mocno zachęca do rozwijania pawiego ogona, ale przykro się czyta, jak Michalczewski mówi o sobie, że jako Polak był praktycznie królem w Niemczech, możni politycy ówczesnego świata klepali go po plecach, a gwiazdy rocka ocierały się o niego, by poprawić sobie samoocenę. Jeśli taka jest światowość – dzięki, postoję.

 

Niestety. Jest gorsza.

Reklama

 

Dla niej inność jest wartością samą w sobie – wyróżnienie się ze wszelką cenę to jednocześnie zasługa i nagroda. Tego, że cała ta wysławiana przez Michalczewskiego różność wybijana jest z tej samej pieczątki, dzięki czemu wszyscy tzw. inni są z gruntu tacy sami, że ta upragniona buntownicza nieprzystawalność i wyjątkowość zapisana jest tą samą standardową czcionką; tego pięściarz nie dostrzega. A szkoda.

 

Może wtedy ta komiczna niekonsekwencja stałaby się na tyle wyraźna, że sam by ją dostrzegł? Bo świat wartości Michalczewskiego paradoksami stoi.

 

Należy być innym i odważnym, ale jeśli Polska chce być wyjątkowa i nie podążać drogą tolerancyjnie mdłego Zachodu – jest zaściankowa. Nie należy zaglądać nikomu pod kołdrę, ale chwalić się homoseksualnymi przyjaciółmi – można i trzeba. Każdy, kto nie kiwnął palcem, aby dzieci z patologicznych rodzin miały lepiej, jest katolickim obłudnikiem, bo przed wiarą katolicką należy stawiać dobro dzieci. Jednak kilka wypowiedzi wcześniej świeżo upieczony gejowski aktywista mówi o tym, że absolutnie nie zajmował się nawet własnymi dziećmi, bo zajęty był karierą (czy to nie rodzaj patologii?). No i oczywiście dla bliźniego trzeba być dobrym, choć piętnowanie obłudą przychodzi Michalczewskiemu nader łatwo.

 

Im więcej takich wypowiedzi czytam, tym bardziej mam wrażenie, że wraz z pomieszaniem tęczowych kolorów wikłają się też wartości i fakty. Oba te zbiory w swoich wywodach Michalczewski skrzętnie pomija. Albo świadomie karmi nas dezinformacją albo rzeczywiście nie wie, co mówi. Obawiam się, że trzeba postawić na drugą opcję.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę