Kto zatem za tę histerię poniesie odpowiedzialność?
Przypomnijmy, że ceniony ginekolog odmówił dokonania aborcji u kobiety, której dziecko miało nie przeżyć nawet kilku godzin po urodzeniu, powołując się przy tym na klauzulę sumienia i oferując inną pomoc niż zabieg przerwania ciąży z oczywistym skutkiem śmiertelnym dla dziecka. W wyniku tej decyzji rozpoczęto wyciąganie wobec dyrektora konsekwencji, przy których zwolnienie z pracy wydaje się błahostką. Utrata dobrego imienia jest bowiem bardziej bolesna i dużo trwalsza.
Internet i media po dziś dzień huczą i kojarzą nazwisko byłego dyrektora szpitala Świętej Rodziny w Warszawie z różnymi epitetami, z których większość nie nadaje się do przedrukowania. Prywatne opinie wielu znanych mi osób nie są wcale werbalizowane delikatniej. W opinii publicznej innej niż aktywna mniejszość pro-liferska dominował i wciąż dominuje obraz dyrektora-terrorysty. Decyzja śledczych nie ma na to żadnego wpływu.
Przeczytaj również
Jeśli jednak nie ulega wątpliwości (w gruncie rzeczy od początku były one niewielkie, co potwierdza prokuratura), że lekarz nie popełnił przestępstwa, bo przecież życiu i zdrowiu pacjentki nigdy z jego rąk nie groziło niebezpieczeństwo, kto zapłaci za kilkaset dni dezinformacji, w trakcie których zakodowano w milionach głów jedyny słuszny szablon: Chazan-potwór?
Kilka wypowiedzi radiowych słyszałem, w których w ciągu jednej chwili potrafiono o doktorach honoris causa mówić per profesor, a o byłym dyrektorze tylko po nazwisku, ostentacyjnie pomijając tytuł, który przecież zarezerwowany jest dla światłych postępowców. Gdy przy okazji przedstawienia Golgota Picnic, jeden z aktorów nazwał scenariusz bełkotem, został zwolniony z komentarzem, że drugi Chazan w teatrze niepotrzebny. Tak oto nazwisko dyrektora w pewnych środowiskach stało się obelgą na równi z katotalibem, jak określano profesora już wcześniej. Zresztą termin chazanizacja również ukuto.
Przykłady tej obrzydliwej kampanii można mnożyć, ale nie ma potrzeby podnosić sobie ciśnienia.
Zresztą nawet w obliczu ostatniej decyzji prokuratury o umorzeniu śledztwa Gazeta Wyborcza publikuje na swojej internetowej stronie tekst pt. "Wina bez kary prof. Chazana". Trudno o tytuł bardziej symptomatyczny. Winę media znalazły już dawno, a ostatnie miesiące to walka z prokuraturą (!) o ukaranie tyrana.
Inna sprawa to rodzina – skierowana (przypadkiem?) na aborcję do szpitala, w którym w ciągu ostatnich ośmiu lat zabieg ten przeprowadzono raz i to podczas nieobecności profesora; rodzina użyta i zostawiona na pastwę losu, bo po zgaszeniu reflektorów i zakończeniu zbliżeń na toczące się matczyne łzy, media przestały się nią interesować. Przyroda nie znosi próżni, a telewidzowie i czytelnicy szybko sie nudzą, więc ich uwagę błyskawicznie przeniesiono z dziecka, którego podły lekarz nie chciał usunąć na inną tragedię w postaci wypadku samochodowego lub zamachu bombowego.
Paradoksalnie pomóc rodzinie próbował głównie… prof. Chazan. I kto tu jest potworem?
Nie należę do tych wielbicieli prof. Chazana, którzy na mocy społecznego sprzeciwu wobec potraktowania go przez media i władze postanowiły uczynić z niego prezydenta Warszawy, symbol świętości w życiu codziennym i stawiały go na piedestał, na który skromny lekarz nigdy nie próbował się wspinać, a nawet – mam wrażenie – nieswojo się na nim czuł, m.in. świadom swojej nieświętej przeszłości. Ale kilka miesięcy obserwacji, jak opinia publiczna głupieje i daje się po raz milionowy wprawiać w ruch na jedno skinienie mediów zawsze chętnych do rozniecania ideologicznych wojenek w porę i nie w porę, wzbudza we mnie tylko współczucie wobec ofiary tej kampanii i gniew wobec inżynierów tego systemu oszczerstw, w którym prawda ustępuje wartościom bardziej komercyjnym.
Czy ktoś za to zapłaci? Wątpię.