Nasze projekty

Berlińczycy

Pociąg jadący w kierunku Berlina, początek maja – straszny upał. Butelka Finlandii po babcinemu opatulona, niczym garnek z ryżem, w gazety i kocyki. Z i M, jak zawsze zaopatrzeni w komplet podróżnych kieliszków

Reklama

Trudne początki

 

Rok 1989, zmiana władzy, w Rozgłośni Radia Kraków ląduje „spadochroniarz”, prosto z Francji, Bronisław Wildstein, ze swoją zastępczynią, Danutą Skórą, o której nic nie wiadomo. Przejmują schedę po starej dyrekcji rozgłośni. Członkowie partii chodzą rozpłaszczeni przy ścianach.

Reklama

Stugębne plotki głoszą, że….

 

Drzwi do Redakcji Literackiej z impetem otwierają się:

Reklama

– Pani jest tą przewodniczącą Solidarności w radiu?

– Tak, a Pani pewnie tą zaufaną osobą Bronisława Wildsteina?

– Zgadza się, kiedy możemy porozmawiać? Głos brzmi twardo, bez powodu mało przyjaźnie. Klasyczne wejście smoka. Gorączkowo myślę – muszę odwlec o godzinę spotkanie, by zapewnić sobie obecność świadka. Na plecach czuję atmosferę rozgłośni, również bliską temperatury wrzenia!

Reklama

 

Berlińczycy

Dalej już jest łagodniej. Uważne obwąchiwanie się dwóch światów – styropianowców i ludzi pracujących w reżimowym medium. Jednak, wbrew powszechnym krakaniom, sytuacja do tego stopnia normalizuje się, że za jakiś czas wyższe władze Solidarności ostro protestują o to, że dyrekcja do grona kolegium redakcyjnego zaprosiła osobę kompetentną, porządną, acz partyjną. Zresztą Danka towarzysko spotyka się z nią do dziś.

 

W ciągu tych kilku wspólnych lat przeżyłyśmy z Danusią w radiu to i owo. Gdy w sprawach zawodowych byłam ostro pod kreską, stała za mną murem w uznaniu racji merytorycznych, choć było to dla niej trudne.

 

Za jakiś czas odeszła z rozgłośni, choć nie musiała, również w geście protestu, tym razem za zwolnienie Bronisława Wildsteina.

 

Taka jest. Nie opuszcza przyjaciół.

 

Niedługo potem zaczęła pracę w Znaku.

 

Ostatnie dwadzieścia lat spędzamy ze sobą prywatnie. Też bywa ostro, bo Ona jest osobą mocno sformatowaną i zawsze upiera się walić prawdę na odlew. Czasem zdarza mi się zgrzytać zębami, choć w sprawach zawodowo – życiowych często –  jak niepyszna – słucham się jej. Natomiast jeśli chodzi o problemy szeroko rozumianej polityki – tu stosujemy protokół rozbieżności.

 

Nie znam jednak drugiej takiej osoby, która by z równie bezinteresowną pasją walczyła o swoją wizję świata. Nie bacząc na nic, nie kalkulując kosztów.

Berlińczycy
Etna

Święte chwile

 

Udaje się nam wspólnie celebrować przyjemniejsze chwile życia, z dala od świata ogarniętego szaleństwem pracy, jakże odpowiedzialnej!  Z dala od szarości codziennych obowiązków. Są to chwile święte.

 

Pociąg jadący w kierunku Berlina, początek maja –  straszny upał. Butelka Finlandii po babcinemu opatulona, niczym garnek z ryżem, w gazety i kocyki. Z i M, jak zawsze zaopatrzeni w komplet podróżnych kieliszków (o bylejakości w tym towarzystwie nie może być mowy). Jest nas ósemka, ściślej cztery pary. Przed nami zwiedzanie muzeów do upadu, pochłanianie w nieprzyzwoitych ilościach szparagów, bo wtedy w Niemczech jada się je pod każdą postacią. Od tego wyjazdu do naszej grupki przylgnie nazwa „Berlińczycy”.

 

Ach, te knedle z morelami w austriackim Krems! Te setki kilometrów stołów w piwiarni wielkości rynku, tysiące kilogramów golonek, wianki piwnych obwarzanków w Monachium na Oktoberfest…

 

Albo Znojmo na Morawach podczas święta młodego wina zwanego Burčok! Tak, wiem, że trudność opowiadania takich historii polega na tym, że to, co emocjonowało „Berlińczyków” w ich krainie beztroski, czytelnikom może wydawać się umiarkowanie ciekawe. Trudno, nieobecni tracą. Będzie jedna opowieść ze Znojmo.

 

W 1751 roku urodził się na Morawach św. Klemens. Był czeskim, katolickim duchownym, redemptorystą, z zawodu piekarzem (dlatego jest patronem piekarzy). Zawodu uczył się w Znojmo. Na kamieniczce, w której mieszkał jego piekarski mistrz, „Berlińczycy” odkrywają tabliczkę poświęconą świętemu uczniowi. Potem przenoszą się do nieczynnego już klasztoru, w którym niegdyś przebywał Klemens, a współcześnie degustuje się morawskie, młode, fermentującego wino. Spuśćmy zasłonę dyskrecji na ciąg dalszy obchodów święta tego trunku w zacnych murach klasztoru w Znojmo i wróćmy do historii świętego. Otóż Klemens został zawłaszczony przez Episkopat Polski, który w uznaniu jego ofiarnej, wieloletniej pracy duszpasterskiej w Warszawie, włączył go do katalogu polskich świętych. I krakowski ślad: w Kościele św. Krzyża znajduje się witraż przedstawiający wizerunek św. Klemensa, a przy furcie klasztoru Dominikanów wisi tablica upamiętniająca pobyt świętego piekarza w tym miejscu. O tym wszystkim „Berlińczycy” nie mieli by zielonego pojęcia, gdyby nie pobyt w Znojmo.

Berlińczycy

I jeszcze słynna, pamiętająca czasy Galicji lwowska cukiernia, przy Prospekcie Szewczenki. Zapach maślanych ciast, mokki, i czekolady. Na pewno tu jeszcze wrócimy, ale M, jak zwykle patrzy na zegarek, plan musi być dokładnie zrealizowany. Dopijamy kawę i mrużąc oczy w słońcu poszukujemy domu, w którym urodził się Kuroń. A potem jeszcze ten kościół, tamta cerkiew, ruiny synagogi…

 

Nie ma osoby, która by potulniej ulegała rozkazom M (jednomyślnie wybranego kierownika wypraw) od Danki.

 

Śniadanie o ósmej? – Świetnie.

Jeszcze jeden zaułek? – Proszę bardzo.

Piechotą na drugi koniec miasta? – Czemu nie.

 

Karna, wszystkiego ciekawa, beztroska. Bo nie musi wydawać poleceń, „obmyślać świata”. Przez te kilka dni dostaje go na tacy.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę