Nasze projekty

Wojna o pokój

To my jesteśmy talibami, to nas oskarża się, że ideologicznie terroryzujemy rzeczywistość, próbując wyeliminować z niej poglądy inne, niż nasze własne.

Reklama

Ci, którzy celują w takich oskarżeniach, mącą nam w głowach wmawiając, że przestrzeń publicznej debaty to dziś Afganistan gdzie postępowe dobro walczy z zaściankowym złem, a oni to wyzwoleńcza koalicja.

 

Czego jeszcze trzeba, by ludzie dostrzegli wreszcie, że w najlepszym wypadku taliban jest po obu stronach tego sporu?

Reklama

 

Weźmy media. Znane mi doskonale z autopsji polskie tygodniki chciałyby być „Economistami“, stają się zaś gazetami parafialnymi a rebours.

 

Reklama

Czym innym jest dziś pozycjonujący się niegdyś jako wolne forum wymiany różnych sądów „Newsweek“?

 

Gdy rok temu dowiedziałem się, że tygodnik szykuje kolejną, jeśli dobrze rachuję, piątą już okładkę zdradzającą symptomy antykościelnej obsesji, zadzwoniłem do redakcji z prośbą o potwierdzenie i zapowiedzią odejścia.

Reklama

Usłyszałem: „Fajnie, że sam dzwonisz, bo mieliśmy dzwonić do ciebie. My też mieliśmy kłopot z twoimi tekstami.

 

Wydyskutowaliśmy w redakcji pewną linię i będziemy się jej trzymać. O Kościele będziemy teraz pisać ostro”.

 

Dobrze pamiętam te nasze debaty. Przecierałem oczy, bo w życiu nie widziałem jeszcze takiego pojęciowego kociokwiku.

 

Gdy ja twardo pytałem o liczby, oni nazywali mnie oszołomem, siebie zaś – wygłaszających płomienne kazania – racjonalistami.

 

Gdy opadł bitewny kurz proponowałem jeszcze Tomkowi Lisowi, merytoryczny pojedynek. Byśmy odrzucili urazy i fundowali czytelnikom rzeczowy dwugłos. Brali na warsztat jakiś temat i oglądali go w stojących obok siebie tekstach z dwóch stron, tak by każdy mógł wyrobić sobie zdanie. Odpowiedzi nie było. Bo być chyba nie mogło.

 

Taki dajmy na to „Gość Niedzielny“ nigdy nie opublikuje tekstu niezgodnego z profilem redakcji, jest bowiem pismem religijno – społecznym, tyle że on otwarcie mówi, że nim jest.

Czym innym chce być dziś tygodnik „Wprost“?

 

Od prawie roku zamieszczałem w nim felietony, nadal wierząc, że w tzw. mainstream powinien być miejscem konfrontacji różnych funkcjonujących w społeczeństwie poglądów.

 

Dziś rano otwieram gazetę i widzę, że bez żadnego sygnału, bez choćby próby rozmowy, nie zamieszczono mojego cotygodniowego tekstu, w którym tym razem wyrażałem sprzeciw wobec pomysłu budżetowej refundacji in vitro.

 

Zamieszczono za to atak na mnie (oparty o tekst, którego w gazecie nie ma), pełen ideologicznego jadu.

 

Na moje oko – ciut brudna metoda walki o zwycięstwo: zakneblować, po czym podjąć dyskusję. To styl. A merytoryka? Nie mam siły tłumaczyć pani Papuzińskiej, że po pierwsze in vitro nie jest żadnym leczeniem czegokolwiek, po drugie, że na świecie aż roi się od „autorytetów“ mających wątpliwości w sprawie in vitro (tylko w naszym postępowym zaścianku uważana jest ona za zbawienie), po trzecie zaś omawiane teksty powinna czytać ze zrozumieniem.

Piszę przecież wyraźnie – uważam in vitro za metodę nieetyczną, ale nikomu nie zamierzam jej zakazywać. Bo mam szacunek dla ludzkiej wolności i do ludzi, których ból bezdzietności skłania do sięgnięcia po nią.

 

Jako obywatel tego kraju mam zaś prawo pytać, czy i dlaczego rząd zamiast łatać dziury w procedurach ratujących życie, bierze się za coś, co jeśli chce finansować, winien moim zdaniem robić w znacznie dalszej kolejności.

 

Co słyszę? Burę, jak w zerówce. „Zdanie redakcji w sprawie in vitro powinno być jasne nie tylko dla naszych czytelników, lecz także dla naszych stałych autorów. Niestety, okazało się, że tak nie jest”. I kara.

 

Nagana na forum publicum i zdjęcie tekstu (opublikowano go ponoć na osłodę w Internecie). Próbowałem dowiedzieć się o sprawie u obecnego kierownictwa czegoś jeszcze, usłyszałem, że tygodnik „to nie hyde park“ i nie można tu głosić poglądów „sprzecznych z poglądami redakcji”.

Chrześcijańska miłość bliźniego nie pozwala mi rzecz jasna dłużej męczyć swoją obecnością ludzi, którzy na łamach chcą uprawiać wolność myśli, pod warunkiem, że są to ich własne myśli.

 

Jestem też już chyba za stary, by tłumaczyć komuś, że tego zawodu nie wykonujemy dla siebie, a dla odbiorców, którzy – jak sądzę – chcieliby czytać rzeczowe polemiki, a nie emocjonalne wystąpienia pań, które po łapach biją nieprawomyślnych Szymusiów, ach jakże ślepych na ludzkie cierpienie i równie ślepo miłujących księży.

 

Szczerze – po całej tej historii zaczynam mieć wrażenie, że otacza mnie coraz szczelniej jakaś pieśń wariata. Mówię to co myślę, staram się argumentować. Specjalnie powściągam afekt, próbuję sprowadzić debatę na pole, gdzie jest meritum.

Kłopot w tym, że druga strona – ta, która zarzuca mi zideologizowanie – tego nie chce. Czuje, że na tym polu by poległa, że jej siłą są właśnie emocje, więc biegnie na skróty i krzyczy. Niech krzyczy.

 

Mainstream relegował mnie (ale chyba i Was) ze swych szeregów.

 

Od dziś to stacja7.pl będzie jedynym miejscem, gdzie będę publikował.

 

Zapraszam więc tym serdeczniej do mojej niszy.

 

Jeśli Was tu nie będzie, zamkniemy i niszę. Okaże się, że jedynym miejscem dla katolika na publicznej arenie jest dziś zamurowana cela (da Bóg, że z okienkiem na suche buły), gdzie może sobie wygłaszać dowolne poglądy i bez psucia humoru ogółowi dokonywać osobistego uświęcenia.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę