Nasze projekty

„Ukąszeni” przez Boga

Trzech Króli to święto jeszcze nienawróconych, ale już "ukąszonych" Bożą oczywistością. Czyli de facto nas wszystkich. Jezus objawia się nie na scenie, a na widowni – pośrodku życia. A człowiek... gdy człowiek zobaczy sedno, kolana zginają się same.

Reklama

Że było ich trzech, stwierdził Orygenes. Że byli królami – rozstrzygnął Tertulian. Pismo Święte nic nam nie mówi o tym, czy było ich dwóch, czy do Dzieciątka udał się z pielgrzymką cały ówczesny autokar mędrców ze Wschodu. Imiona nadano im w szóstym wieku, w piątym ich "relikwie" przeniesiono (ukradziono) z Konstantynopola do Europy, dziś w pięknym sarkofagu prezentowane są w katedrze w Kolonii.

 

Tak naprawdę nie mamy zielonego pojęcia kim byli. Nie znamy ich życiorysów przed i po pokłonie złożonym Niezwykłemu Dziecku. Chcielibyśmy pewnie oprawić zaraz ich historię w złocone ramy, zrobić z nich na przykład luminarzy pogańskich kultów, którzy po kontakcie z Jezusem pojechali zakładać chrześcijańskie gminy. Tyle, że przecież wtedy nie było jeszcze chrześcijaństwa. Zaczęło się ono wszak po z górką trzydziestu latach, gdy wspomniani magowie (mędrcy) byli już pewnie na łonie Abrahama.

Reklama

 

Co mówili swoim, gdy wrócili do domu? Wykonali preparatio evangelica, zmiękczyli grunt pod nadciągającą Nowinę? Opowiadali o tym, że widzieli pieluszki wielkiego mędrca, a może nawet proroka? A może zanieśli tam nieobklejone jeszcze żadnym systemem czy organizacją, organiczne przeczucie nadciągającej rewolucji? Lubię myśleć, że Objawienie Pańskie (czyli dzień Trzech Króli), to święto patronalne wszystkich tych, którzy nie weszli jeszcze na drogę pełnego zaangażowania w Kościół, ale noszą w sobie silne doświadczenie, dotknięcie, przekonanie, że Bóg jest. I działa.

Reklama

 

I choć może do końca nie rozumieją, przyczyna nie łączy im się ze skutkiem, nie umieją przeskoczyć w głowie pytania o to, dlaczego jeśli Jezus to nie nikt inny – widzą, że dzieje się tu coś, co ich przerasta. Nie będą już nigdy mogli powiedzieć "nie" ze stuprocentową pewnością.

 

Reklama

Jeśli na ziemie, na których o swojej podróży opowiadali kiedyś Mędrcy, zawita kiedyś sensowny apostoł, z ziarna powstrzymania się od "nie" może wyrosnąć "tak". Trzech Króli to święto jeszcze nienawróconych, ale już "ukąszonych" Bożą oczywistością. Czyli de facto nas wszystkich.

Samo święto wymyśliła któraś ze wschodnich chrześcijańskich sekt w wieku trzecim. Na Wschodzie do dziś wiąże się ono głównie z celebrowaniem chrztu Jezusa. Wtedy było to jedno z trzech – obok Zmartwychwstania i Zesłania Ducha Świętego – największych świąt chrześcijaństwa. Na Zachód trafiło w czwartym wieku, i tu od razu odkleiło się od chrztu koncentrując nasz wzrok na stojących przy Niemowlęciu mędrcach. Fantastycznie się złożyło, że dziś cały ten czas na przełomie lat oddycha w Kościele dwoma płucami – kameralnym, intymnym, odsuniętym od świata, skupionym na Rodzinie Bożym Narodzeniem, i oficjalnym zapoznaniem przychodzącego na świat Boga. Te dwa wymiary idealnie się przenikają. To co działo się w żłóbku nie jest przecież ostatecznie wydarzeniem dotykającym tylko pewną żydowską rodzinę, to co dzieje się, gdy stają przy nim Mędrcy nie zmienia ani na jotę faktu, że to wciąż także prywatna historia dwojga młodych Żydów, którzy wychowują dziecko.

 

Jedno wciąż jednak bije w tej historii w oczy – Bóg objawia się nie na scenie, ale na widowni. Nie w wydzielonym "specjalnym miejscu objawiania się Bóstwa", ale w samym środku życia. Bólu, płaczu, uśmiechu, marzeń o szczęściu, chaosu, tęsknoty, choroby, dramatów, pragnień. Boże Narodzenie i Objawienie inaczej świecą, gdy czyta się je łącznie. Gdy dostrzegasz, że nie możesz być chrześcijaninem uciekając od swojego życia. I że Twoje życie zmieni się z wersji 1.0 w wersję 10.0, gdy zostaniesz chrześcijaninem.

W Polsce coraz popularniejsze stają się dziś pochody, czy marsze Trzech Króli. Bardzo fajna, powstająca na naszych oczach tradycja, nad którą muszą jednak czuwać mądrzy ludzie, by po pierwsze nie zrobiła nam z Objawienia Pańskiego "Hobbita" albo innej, wypełnionej magicznymi dziwakami bajki, po drugie – byśmy nie szli na te pochody z myślą – "palikotyści i geje mają swoje parady, to my też zrobimy swoją, żeby pokazać żeśmy sroce spod ogona nie wypadli". Gdyby to o mnie chodziło, zaraz wyskoczyłbym ze żłobka i poleciał do samego Rzymu pokazać, kto od tej chwili tu rządzi, gdzie jest prawda. Gdybym to ja był na Jego miejscu zaraz po Zmartwychwstaniu poleciałbym do Piłata i Kajfasza pokazać im triumfalny gest Kozakiewicza. Jezus jest jakiś inny. Mógłby zmieniać rzeczywistość, urządzając demonstracje, ruchy społeczne, wielkie show i debaty, przestawiając ludziom klocki w głowach, decyduje jednak, że jedynym efektywnym narzędziem zmieniania świata będzie miłość. Pokazuje, że każdy akt pełen słów i znaczeń, ale pozbawiony miłości jest pusty.

 

To widać już w legendarnym żłóbku. Historia naszego Zbawienia zaczyna się od pary kochających się na zabój żydowskich nastolatków i ich miłości do Dziecka. Które nie powiedziało ani słowa i nic nie zrobiło, a sprawiło, że padli przed Nim na kolana doświadczeni w ludzkich sprawach przybysze ze Wschodu.

 

Gdy człowiek zobaczy nagle sedno, kolana zginają się same. Nie szarpać się, nie brać za fraki. Więcej kochać.

 

Boga i ludzi. Cała reszta (w swoim czasie, gdy dojrzejemy w cieple i świetle Słońca) będzie nam dodana.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę