Nasze projekty

#6 Alina Petrowa-Wasilewicz: Świadkowie i mistycy

Ojciec Joachim Badeni przypominał, że każdy człowiek pragnie żywego Boga, trzeba jedynie to fundamentalne pragnienie w nim ożywić - pisze Alina Petrowa-Wasilewicz w kolejnej odsłonie debaty Catolico "Nietożsama tożsamość".

Reklama

Śledząc dyskusję na temat obecnej kondycji Kościoła i odczytywania znaków czasu, towarzyszy mi niepokój i wątpliwości: czy nie za szybko wywieszamy białą flagę i godzimy z totalną porażką? Owszem, odczuwamy bezradność na widok naszej cywilizacji pędzącej ku przepaści, jesteśmy jej „pasażerami”, wiemy, jak to się skończy, ale czy nic nie możemy zrobić? Nic? A przecież polecenie Jezusa by głosić Ewangelię aż po krańce ziemi jest nadal aktualne, ani jedno słowo nie zostało anulowane.

Krajobraz po bitwie

Co robić żeby katolicy, ludzie ochrzczeni – młodzi i dorośli – zaakceptowali moralne nauczanie Kościoła? – Tekst na ten temat zamówiła redakcja Catolico, a ponieważ od dawna się nad tym zastanawiam czując własną bezradność, nie udzielę usystematyzowanej odpowiedzi, mogę podzielić się jedynie garścią uwag i intuicji.

Nie znam odpowiedzi, ale jedna rzecz jest dla mnie pewna – stawką, o którą toczy się nasza walka, jest już nawet nie to, żeby świat był chrześcijański, ale żeby był po prostu normalny – rodzina, matka, ojciec, ojczyzna, zakorzenienie, a to dotyczy wszystkich – wierzących i ateistów. Nasza dyskusja toczy się w chwili, gdy batalia wydaje się przegrana lub niemal przegrana i możemy jedynie opisywać krajobraz po bitwie. Jak on wygląda?

Reklama

Statystyki pokazują, że Polska jest najszybciej laicyzującym się krajem na świecie. Spada liczba praktykujących, w grupie respondentów w wieku 18-25 lat spada lawinowo, bo w ostatnich latach o połowę, tylko 9 proc. badanych ufa Kościołowi. Ataki na świątynie, wulgarne napisy, happeningi, zdarzenia, które były nie do pomyślenia choćby kilka miesięcy temu, są faktem, a główny nurt współczesnej kultury, trwająca dekady pedagogika mająca wykuć nowego człowieka, święcą triumfy .

Czytamy też nekrologi historyków myśli i filozofów – dr Marcin Kędzierski ogłosił w znakomitym eseju koniec chrześcijańskiego imaginarium, Chantal Delsol konstatuje, że żyjemy już w epoce pogańskiej i opisuje skutki tej potężniej zmiany cywilizacyjnej.

Z faktami się nie dyskutuje, lepiej zastanowić się nad taktyką mimo trudnej z duchowego i psychologicznego punktu widzenia sytuacji, gdy widzimy, że jesteśmy załogą tonącej łajby. Nie jesteśmy przecież pierwsi, którzy przeżywają koniec własnego świata, jednak jesteśmy w sytuacji znacznie gorszej niż niegdysiejsi Rzymianie, którzy czekali na barbarzyńców, ale do wrót Rzymu dotarli także chrześcijanie, dzięki którym nie tylko Rzym, ale cała Europa ponownie zamieniły się w żyzną ziemię. Nasi nowi barbarzyńcy, którzy nie musieli szturmować żadnych murów, wnoszą wizję pozornej wolności i równości, obalają jedne tabu, by niezwłocznie ustanowić własne, odbierając jednostce wolność, a człowiek w ich wizji jest całkowicie zależny od popędu, który nim kieruje. Ci barbarzyńcy nie znają naszego języka (imaginarium!), gdyż, choć urodzili się w obrębie murów, nikt nie przekazał im własnej kultury, więc tylko formalnie mówią po polsku, bo w tzw. strukturach głębokich przekazują zgoła inne znaczenia.

Reklama

 

Reklama

Więcej podobnych tekstów znajdziesz w CATOLICO – serwisie specjalnym, który zawiera pogłębione, eksperckie artykuły w formie analiz, raportów oraz podsumowań.

 

 


Robić swoje, czy więcej?

Jak żyć w obliczu klęski? Marcin Kędzierski wspomina o katolikach, którzy obierają styl życia mnichów, ich wielodzietne rodziny mieszkają w domach na skraju lasu, dzieci kształcą w domu. To izolacja od świata, wersja bycia katolickim amiszem, ale ta taktyka sprawdza się tylko częściowo. Dlatego, że także dzieci z kochających się katolickich rodzin, które otrzymały w domach i miłość, i formację, były chronione, odchodzą dziś od wiary i stają się „obcy”.  To błędne rozwiązanie, bo katolik nie powinien odseparowywać się od świata i czekać na powtórne przyjście Jezusa w doborowym towarzystwie takich jak on.

Wśród komentarzy bardzo częsta pada odpowiedź: Robić swoje. Czyli żyć jak dotychczas, modlić się i pracować. Ale czy w czasach przełomu to wystarczy? Więc robić swoje, czy więcej niż dotychczas? A jeśli więcej, to co?

To, co niepokoi mnie w dotychczasowej dyskusjach, to wątpliwości, czy nie nazbyt szybko wywieszamy białą flagę i ogłaszamy, zresztą jak najbardziej słusznie, budowanie Kościoła małych wspólnot. Jednak warto pamiętać, że przyszła „masa upadłościowa” naszej wspólnoty jest wciąż w naszych rękach. I że nadal istnieje mocny trzon osób, związanych z Kościołem. Należy też sobie uświadomić, że w tym samym czasie, gdy jedni od Kościoła odchodzą, inni przychodzą i wiele wspólnot formacyjnych wzrasta liczebnie.

Mimo przygnębiających statystyk nie wolno rezygnować z obecności w wielkich strukturach, polityce, stanowieniu prawa, edukacji, mediach, zwłaszcza społecznościowych, tych współczesnych i trudnych areopagach, tworzenia sztuki. Mało widoczni francuscy katolicy, gdy zaczęli modlić się pod zamkniętymi w czasie epidemii kościołami sprawili, że rząd się ugiął i zniósł zakaz odprawiania Mszy św. w świątyniach, obecnie sprawowane są także przy udziale większej liczby wiernych.

Podpisywanie wszelkich listów protestacyjnych, włączanie się w bojkoty konsumenckie, marsze, to wszystko ma sens, bo gra nadal się toczy. Dlatego tak ważne jest mocne wspieranie się, utwierdzanie braci w wierze. W tych działaniach musimy być solidarni jak jednolity głaz, nie możemy być samotni w tym, co robimy, bo może zawładnąć nami gorycz, rezygnacja i lęk.

– Że to walka, skazana na porażkę? – Tego nie wiemy na pewno, nie wierzę w determinizm historyczny, choć doskonale dostrzegam diabelnie precyzyjnie zaprojektowany walec, o którym pisze dr Kędzierski, systematycznie tratujący i niszczący dotychczasowy normalny świat. Trzeba robić wszystko żeby ratować choćby kawałek normalnego świata.


 

ZOBACZ: Debata Catolico „Nietożsama tożsamość”.
Wielu katolików nie podziela moralnej nauki Kościoła. Jaka to skala? Jak duży to problem? Jakie są tego przyczyny? I w końcu – co dalej? Odpowiedzi szukają świeccy i duchowni. 

 


Mistycy i świadkowie

A teraz najtrudniejsza część zadanego tematu. Co zrobić żeby katolicy przyjęli moralne nauczanie Kościoła? Dlaczego my jako Kościół przegraliśmy, czemu te zasady zostały masowo porzucone, także przez ludzi, wychowanych w kochających się katolickich rodzinach? Warto zwrócić uwagę na pomijany w takich dyskusjach argument – obwinia się o to po kolei rodzinę, księży, katechetów, nie pamiętam, by ktoś stwierdził, że po prostu trudniejsze przegrywa z łatwiejszym. Przecież łatwiej jest poddać się popędowi niż żyć w czystości, rozwieść się, niż zgodzić na trudne małżeństwo, skazać najbliższych na eutanazję niż latami pielęgnować starych i niedołężnych. To wszystko łatwe utwory, proponowane już w dzieciństwie i dlatego życie współczesnego człowieka zamienia się w wielką ucieczkę i odrzucanie krzyża, bo raj ma być natychmiast i wszystko, co stoi temu na przeszkodzie też musi być natychmiast usunięte.

Jak przekonać młodych ludzi żeby podjęli trud kształtowania dojrzałej osobowości? – Nie znając ich języka, imaginarium, prawie nie mając wspólnych przestrzenie porozumienia? Racjonalne argumenty przemawiają bardzo słabo, bo wszystko dziś opiera się na emocjach i krótkich epizodach, jak filmiki na YouTubie. Powiem więcej – mam ponure przeczucie, że dialog już nic nie daje, bo wszystkie argumenty zostały wypowiedziane i choć od dawna wiadomo, jak fatalne skutki dla rozwoju osoby ma rozwód rodziców, czy w jakim momencie zaczyna się życie ludzkie – pod wpływem tej wiedzy nie spada liczba rozwodów czy dokonywanych aborcji.

Młodzi, dla których aprobata rówieśników jest niezwykle ważna, żyją w swoich światach i nie zdecydują się na trudne wybory, wymagające wysiłku, czas potu i łez się skończył, a powrót do kształtowania cnót skazuje na bycie odmieńcem.

To, co może sprzyjać „zmianie kursu” jest smutny fakt, że mimo tak bezboleśnie skonstruowanego świata i takiej liczby idoli, młodzi ludzie są zagubieni i dotkliwie samotni, o czym mówią psycholodzy i terapeuci. Gdyż bezkrytycznie uwierzyli w swoje nieograniczone możliwości samostworzenia, przyjęli narzucone priorytety… i zetknęli się z pustką.

Nikt tak dobrze nie opisał sytuacji człowieka bez więzi i zakorzenienia jak Michel Houellebecq. Bohater jego ostatniej powieści, pozbawiony więzi i korzeni, całkowicie samotny, łykający prochy na depresję, stwierdza, a jest to zakończenie jego historii: „Mogłem dać szczęście kobiecie lub dwóm. (…)Wszystko było jasne, nadzwyczaj jasne od samego początku, lecz nie braliśmy tego pod uwagę. Czy ulegliśmy złudzeniom indywidualnej wolności, otwartego życia, nieskończonych możliwości? Niewykluczone, takie myśli były zgodne z duchem czasów; nie sformalizowaliśmy ich, nie mieliśmy na to ochoty; zadowoliliśmy się tym, by się do nich dostosować, pozwolić im, by nas zniszczyły i byśmy bardzo długo przez nie cierpieli”.

I ta gorycz i rozczarowanie może zmotywować ich do poszukiwań, ale jeżeli mają wrócić do normalnego świata i spotkać Chsrystusa, o którym nieśmiało napomyka bohater Houellebecqa, na swojej drodze muszą spotkać nie byle kogo, a świadków. Muszą dotknąć, doświadczyć osobiście, wartość Innego świata tego Franciszkowego głoszenia Ewangelii, opisanego w „Kwiatkach”, drobnych, potocznych uczynków i wierności. Muszą spotkać człowieka oddanego Bogu, a młodzi są wyjątkowo wrażliwi na fałsz, nie znoszą także podlizywania się, wszyscy dzisiaj to robią, walczą o młodzież, bo to walka o przyszłość, a oni o tym wiedzą. Muszą dotknąć solidarności kochających się rodzin, gotowych do ponoszenia ofiar i wzajemnego niesienia krzyży – istoty miłości, tego najbardziej wypaczonego i zbezczeszczonego pojęcia, utożsamianego dziś niemal wyłącznie z seksem.

Trzeba więc postawić na mistyków, bo świadek widział Boga, a w formacji na wszystko, co prowadzi do głębi – modlitwy, rozważania Pisma Świętego. Dominikanin, ojciec Joachim Badeni, nie był jedynym zapowiadającym czasy mistyków. Był niezwykle kategoryczny w swoim twierdzeniu, przypominał, że każdy człowiek pragnie żywego Boga, trzeba jedynie to fundamentalne pragnienie w nim ożywić. I twierdził jeszcze, że dziś to najważniejsze zadanie duszpasterskie – uczyć ludzi odnaleźć żywego Boga. Tak, ojciec Badeni był wielkim oryginałem i ekscentrykiem, twierdził, że na świecie jest o wiele więcej mistyków, niż nam się wydaje, bo tu nie chodzi o wizje i bilokacje, a o tę żywą więź i jest to owoc Chrztu, czyli potencjał, który ma później uwolnić pragnienie. Ojciec Joachim był też prorokiem.

Dziś zdajemy sobie sprawę, że bez tej żywej więzi zasady moralne szybko wietrzeją, argumenty, nawet ściśle naukowe, nie przemawiają, zwłaszcza gdy warunki zewnętrzne temu nie sprzyjają, gdy wspólnota, społeczność, kultura, nie niesie jednostki w kierunku Boga, a od Niego oddala lub świadomie Go eliminuje. Ale nawet gdy wielkie i małe struktury funkcjonują w pełnej harmonii, w normalnym świecie, moralność, która nie jest „ze względu na Boga”, wcześniej czy później stanie się wędzidłem i kagańcem, będzie omijana lub odrzucana.

Zanim spróbujemy więc przekazać komuś nauczanie moralne Kościoła, mamy zachwycić tę osobę Bogiem, pokazać miłość, która przyjmuje krzyż, dopiero mówić o zasadach, które są od Niego i dla Niego. Gdyż jedynie ta mocna więź uodpornia na potężny, śmiercionośny główny nurt.

A można karmić tylko tym, czym sami żyjemy jeśli nie chcemy zamienić się w brzmiące cymbały… Mamy się nawrócić.


 

ZOBACZ TEŻ: Najgłośniej o Bogu i o Kościele. Duchowni na YouTube.
Kogo katolicy słuchają i oglądają w internecie? Pierwszy Raport Catolico o duchownych, którzy najlepiej radzą sobie w sieci, oraz o tematach, jakie podejmują.

 


Trwanie   

W wizjach przyszłości powraca motyw prześladowań. Nie wiemy, w jakich warunkach będą żyli chrześcijanie za dziesięć, dwadzieścia lat. Czy świat, który wypchnął ich na margines, będzie ich tolerował, a może będzie szykanował czy wręcz prześladował? Prawdopodobnie chrześcijańskie imaginarium skurczy się do owych małych wspólnot, ale przed nimi – oprócz bycia świadkiem – męczennikiem – stoi jeszcze jedno bardzo ważne zadanie – zachowanie nie tylko wiary, ale także kultury, która z niej się zrodziła. Od dawna zastanawiam się, czemu szkolne lekcje religii nie są także lekcjami chrześcijańskiej kultury i sztuki, miejscem, w którym uczy się kodu kulturowego? Brak tego przekazu – brak znajomości odpowiednich lektur, dzieł sztuki, rzemiosła – doprowadziło do wyobcowania z własnego dorobku i dziedzictwa, doprowadziło do utraty kulturowego domu i wspomnianego na początku nowego barbarzyństwa, powstałego w obrębie własnych murów. Jeśli jesteśmy porównywani do modlących się i pracujących mnichów, którzy mają ponownie użyźnić Europę i świat, mamy też wziąć na siebie także obowiązek przechowania i przekazywania dorobku poprzednich pokoleń. To byłby powrót do zapomnianego języka i świata by iść do przodu i tworzyć nowy, ale nie jako samozwańczy demiurgowie, a wdzięczni poprzednikom artyści.

Na koniec przypomnę historię księży z Podola, którzy wymęczeni sowieckim terrorem napisali do mistyka z Pietralciny z zapytaniem, co mają robić? Czy mają wyjechać do Polski, gdzie ich życie i posługa byłyby bez porównania lżejsze? W końcu otrzymali odpowiedź św. ojca Pio, zawierającą tylko jedno słowo: Trwajcie.

Nie ma wśród nas mistyków pokroju o. Pio, ale możemy być pewni, że mimo trudności i na razie niezbyt wielkiego dyskomfortu, trwać trzeba. Młodzi ludzie są obecnie jak widzowie teatru Variete z powieści Bułhakowa. Są na spektaklu, od iluzjonisty dostali markowe paryskie ciuchy, są zachwyceni. Ale gdy seans cudów i iluzji się skończy, wrócą do rzeczywistości i zauważą, że są kompletnie nadzy, że nie tylko nie mają markowych ubrań, ale także starych, radzieckich łachów. Że są nadzy. Oni przyjdą nadzy i tylko Chrystus będzie mógł ich ubrać.

P.S. Po raz pierwszy na mojej zawodowej drodze zgodziłam się napisać tekst w pełni świadomości, że nie znam odpowiedzi na zadane pytanie, ale trzeba próbować. Szukanie po omacku ma dobrą stronę – bezradność sprawia, że zdajemy się w pełni na Boga.


Alina Petrowa-Wasilewicz – Urodziła się w 1954 r. w Sofii, ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Wieloletnia redaktorka Katolickiej Agencji Informacyjnej. Autorka ok. dwudziestu książek. Zamężna, troje dorosłych dzieci. Mieszka w Warszawie.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę