Nasze projekty

Zróbmy Papieżowi prezent!

W najbliższą niedzielę nie podglądajmy Jana Pawła II przez kamerę przemysłową, nie kąpmy się w swoich emocjach, wyciągnijmy rękę po Chleb, po który on też w tej chwili sięga.

Reklama

Dziesięć lat temu szczyciłem się jedną z największych w Polsce kolekcji absurdalnych dewocjonaliów, wśród których poczesne miejsce zajmowały przywiezione z pewnego nadmorskiego kurortu gipsowe odlewy popiersia Jana Pawła II, jeden z wbudowanym termometrem, drugi z wieńczącą sylwetkę płetwą (żeby klient pamiętał, gdzie kupił, z gór mogł sobie przecież przywieźć papieża z ciupagą). Przerabianie Jana Pawła II (i większości znanych, wielkich ludzi) na konfekcję nigdy mnie specjalnie nie oburzało, raczej bawiło oraz dostarczało wiedzy o tym, jakie potrzeby siedzą w ludzkich głowach (kultura masowa, również jej religijna odnoga, to rzadko uczta dla poczucia estetyki, ale za to genialny teren badawczy dla socjologa amatora).

 

Jestem w stanie znieść puzzle z papieżem, breloki, portfele, długopisy, dzbanki i talerze, wiem, że wysycenie papieżem otaczającej nas rzeczywistości apogeum miało już dawno, a jeśli ktoś wciąż ma potrzebę kupić sobie brelok zamiast encykliki – kim ja jestem, żeby go potępiać? Nie składamy się wszak wyłącznie z mózgu; pamięci o najbliższych nie pielęgnujemy przecież wyłącznie czytając ich maturalne (czy doktorskie) prace, to bardzo ludzkie – chcieć mieć zawsze przy sobie czyjeś zdjęcie.

Reklama

 

Zróbmy Papieżowi prezent!

Ale w całym tym okołokanonizacyjnym wzmożeniu, natknąłem się też na jedną formę upamiętnienia Wielkiego Rodaka, o której gdy usłyszałem najpierw nie mogłem uwierzyć, później się załamałem, a na końcu trafił mnie po prostu szlag.

Reklama

 

W kilku parafiach w Paschę i w dni sąsiednie usłyszałem w ogłoszeniach, że w dniu kanonizacji odwołuje się msze odprawiane w godzinach 10 – 13, tak by umożliwić wiernym spokojne oglądanie transmisji mszy z Rzymu.

 

Reklama

Nie jestem księdzem ani teologiem, ale jako prosty świecki wyobrażam sobie jedną okoliczność, która mogłaby uzasadnić odwołanie zaplanowanej Eucharystii: jest nią koniec świata.

Dla Jana Pawła II Eucharystia była osią życia – jego źródłem i szczytem. Miejscem, w którym człowiek stając w realnej Bożej obecności staje się w pełni człowiekiem.

 

Eucharystia to okno, które pozwala nam dostrzec, jak naprawdę wygląda życie. Że oprócz nas, łażących tu, po ziemi, jest przecież też połączony z nami ściśle (a nie osobno latający w przestworzach) Kościół świętych w niebie. Oni widzą Boga. A jeśli na mszy i my przed owym Bogiem stajemy, to znaczy że widzimy się i z nimi, że to jest realne spotkanie.

 

Krótko i dobitnie: miejscem, w którym każdy z nas może realnie i skutecznie spotkać się ze świętym jest ołtarz, nie kineskop. Lata gadania i tłumaczenia ludziom, po pierwsze że Jan Paweł II chciał, żeby ludzie patrzyli na Jezusa, nie na niego, po drugie że żadna transmisja nie zastąpi uczestnictwa w żywym zgromadzeniu (tak jak całowanie fotografii nie zastąpi randki z ukochanym/ukochaną), wszystko jednym ogłoszeniem parafialnym można puścić w gwizdek.

 

Księża mogą sobie teraz powtarzać, że przecież zastrzegli, że kto oglądał transmisję i tak musi iść w niedzielę do kościoła. Za późno, mleko już się rozlało, ludzie dostali jasny message: Pana Jezusa można odwołać, gdy leci coś ważnego w telewizji (nawet gdy jest to kanonizacja Wielkiego Polaka).

Zróbmy Papieżowi prezent!

Proboszczowie, których znam, tłumaczą, że chcieli zrobić swoim wiernym przysługę, ułatwić im życie. Komuś się tu chyba pomyliło, gdzie jest świat realny, a gdzie wirtualny. Mając do wyboru zaproszenie na realną, jak chleb i wino, ucztę Baranka oraz obejrzenie jej transmisji na LCD – kapłan Chrystusa wybiera LCD i to samo zaleca swoim wiernym. Nie będę może już brnął w bardziej rozbudowane komentowanie tego faktu, bo on dostatecznie głośno mówi (ba – wyje) sam za siebie, a mi za chwilę mogłoby nie starczyć emocjonalnej skali.

 

Zastanówmy się więc, co można zrobić. W sytuacji gdy nasi duszpasterze niesieni falą emocjonalnych uniesień będą toczyć krokodyle łzy przed swoimi plazmami, zadbajmy o swoje dusze sami i przynajmniej my nie zmarnujmy tej cudownej okazji jaką będziemy mieli, by zrobić sobie katechezę, ba – by się po kokardę zanurzyć, w tajemnicy świętych obcowania. A żeby tylko to! Spójrzmy: Niedziela. Okres Wielkanocny. Święto Miłosierdzia. Papież Argentyńczyk i papież Niemiec kanonizujący papieża Włocha i papieża Polaka. Dzień obłędnej radości z tego, że Pan żyje, że Ewangelia Miłości to nie bezdusznie skuteczny duchowy plan Balcerowicza, że jesteśmy częścią tak fascynującego i tak różnorodnego organizmu (bo kto taki narodowościowy miszmasz a na dodatek dwóch żywych papieży obok siebie, byłby sobie w stanie jeszcze pół wieku temu wyobrazić)!

Takich cudów nie przeżywa się za swoimi drzwiami, w swoim fotelu, w takich chwilach naturalnym odruchem jest szukać braci, trzymać się z nimi za ręce przed Panem.

 

Nie oglądajmy więc transmisji z Watykanu (ja planowałem tak właśnie zrobić, ale przedwczoraj okazało się, że muszę jednak pójść w tym czasie do TVN24, praca – choć za darmo, to chyba jednak raczej "posługiwanie" :) ). Nagrajmy ją sobie na dekoderze, znajdźmy później w internecie. Może jest gdzieś w Polsce jakiś kościół, gdzie księża nie oczadziali i będzie można wraz z nimi zrobić papieżowi największy prezent, jaki każdy naprawdę wierzący człowiek może sobie wyobrazić: za jego przyczyną, dokładnie w chwili jego kanonizacji, podziękować mu za jego dobre życie przed żywym Panem, idąc na mszę. W godzinie gdy Kościół na ziemi uroczyście ogłosi, że ma nadprzyrodzoną pewność, że jeden z naszych braci wygrał życie, że może być inspiracją i orędownikiem dla wszystkich, świętujmy z nim przy tym samym stole, przy którym on właśnie zasiada. Nie podglądajmy go przez kamerę przemysłową, nie kąpmy się w swoich emocjach, wyciągnijmy rękę po Chleb, po który on też w tej chwili sięga.

 

Na własne życzenie rezygnujemy właśnie z ostatniej szansy, żeby trafić do niegdyś masowo (a dziś tylko sentymentalnie) katolickiego społeczeństwa z MEGAkomunikatem: ludzie, Jan Paweł II ma Wam coś bardzo ważnego do powiedzenia! To orędzie brzmi: "CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ" (a nie: "ja zostaję kanonizowany"). "Otwórzcie drzwi Chrystusowi!" (a nie "zamknijcie na pół dnia kościoły, bo będę w telewizji"). A przed nami największe wyzwanie: uznając to, nie ograniczyć się do skwitowania tego rytualnym samobiczowaniem i nudnymi jak flaki z olejem wymówkami typu: "bo wszyscy Polacy (nie tylko ja) są tacy powierzchowni", bo "kochali papieża, ale go nie słuchali (nie tylko ja, więc mam czyste sumienie)". To wszystko już wiemy.

Teraz mamy jeszcze parę dni, by każdy zastanowił się, co może zrobić, by w tę niedzielę w jego życiu stało się coś więcej niż przyjęcie dawki promieniowania z monitora plus emocjonalny skok ciśnienia i uronienie kilku łez w chusteczkę (objawy wspólne dla oglądania kanonizacji, "Lessie wróć", "Na dobre i na złe" oraz biegów Justyny Kowalczyk).

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę