Nasze projekty
Fot. Unsplash/In Lieu & In View Photography

Małżeństwo czy cola light

A więc znów: rewolucja! Bunt mas pracujących od portów Wybrzeża po huty i walcownie Śląska! Obudzono wszystkie werble, odkurzono sztandary. Koledzy grzmią, że tu już nawet nie chodzi o tych, co żyją w związkach partnerskich i potrzebowaliby jakichś ułatwień, tu chodzi o wizerunek Polski, o kierunek w jakim zdąża, a zdąża ku mrocznej przepaści.

Reklama

Majowie machnęli się w obliczeniach, koniec świata nastąpił w Polsce 25 stycznia 2013 roku.

Pamiętnego piątku Sejm nie skierował do dalszych prac projektów ustaw o związkach partnerskich. Niezapomnianych wrażeń dostarcza mi od kilku dni choćby „Gazeta Wyborcza”, która poświęca sprawie – ma się wrażenie – czasem i połowę objętości, a wszystko utrzymane jest w tonie:

„cała ludzkość niech broni naszej umiłowanej planety, w którą zaraz uderzy zakażona złą bakterią planetoida Gowin„.

Reklama

Obudzono naprawdę wszystkie werble, odkurzono sztandary. Koledzy grzmią, że tu już nawet nie chodzi o tych, co żyją w związkach partnerskich i potrzebowaliby jakichś ułatwień, tu chodzi o wizerunek Polski, o kierunek w jakim zdąża, a zdąża ku mrocznej przepaści.

Marek Beylin pisze, że konserwatywni posłowie PO nie mają przekonań, a uprzedzenia, że ich Polska to „stęchły grajdół”, porządek z tą ciemną hołotą zrobi jednak wielki gniew społeczny rozlewający się teraz po kraju. A więc znów: rewolucja! Bunt mas pracujących od portów Wybrzeża po huty i walcownie Śląska!

Posłanka Kluzik – Rostkowska ma refleksję freudowską z natury. Jej zdaniem konserwatywni posłowie nie lubią ustawy o związkach, bo lękają się seksualności (to by było pyszne, dowiedzieć się, jak udało się pani poseł to zaobserwować). Na wszelki więc wypadek głosują przeciwko wszystkiemu, co mogłoby ich zmusić do zajęcia się tą sferą.

Reklama

Profesor Sadurski dowodzi w eseju godnym Badaczy Pisma, że polska konstytucja owszem, mówi o małżeństwie jako o związku mężczyzny i kobiety, ale rodzinę umieszcza już – uwaga – po przecinku, więc małżeństwa gejowskiego być nie może, ale rodzina już chyba tak. Czego należało dowieść. Etc. Itd. Itp.

Orędownicy ustawy o związkach jeszcze miesiąc temu zarzekali się, że chodzi im tylko o to, by ludzie mieli w życiu łatwiej, gdy jednak poseł Gowin swoją woltą przycisnął ich do ściany, wyśpiewali całą prawdę.

Przedtem zapewniano, że z całą pewnością nie chodzi o to by otwierać drogę do legalizacji w Polsce tzw. małżeństw homoseksualnych, dziś otwarcie mówi się o tym, że postulowane ułatwienia notarialne czy spadkowe dla par innych niż małżeńskie to tylko wehikuł, który ma nas dowieźć do miejsca, w którym państwo będzie certyfikowało jako rodzinę dowolnie skonstruowany związek, „bo takie są realia”, „bo państwo nie może wartościować sposobów w jaki ludzie decydują się ze sobą żyć”. Zwolennicy tych ustaw wciskali nam piękny kit: tylko ten jeden krok i basta, dziś – „rozhamowani” porażką, przyznają, że byłyby kroki następne, bo skoro powiedziało się „a” trzeba powiedzieć też „b”, to nieuchronne prawo postępu, wy zakute katolickie pały.

Reklama

A ja na przykład też żyję w tym kraju i uważam za dziecinnie głupią „postępową” logikę, w myśl której, wszystko co jest nowe, jest z automatu dobre. A brak zgody na burzenie fundamentów świata nie oznacza wcale, że nie mam szacunku dla ludzkiej wolności.

Każdy obywatel tego kraju bez względu na płeć i orientację powinien mieć prawo do upoważnienia kogokolwiek chce do uzyskiwania informacji o jego stanie zdrowia, do podejmowania decyzji w jego zastępstwie, do dziedziczenia jego dóbr (bez tzw. zachowku), do urządzenia mu pogrzebu etc. etc. (jedynym wyjątkiem powinny być tu ulgi podatkowe, bo te państwo funduje rodzinom w nadziei, że dostarczą mu nowych płatników ZUS :).

Jeśli w prawie, albo w praktyce (np. lekarskiej) jest coś, co to uniemożliwia lub utrudnia (a podobno takich przeszkód nie brakuje) – trzeba to zmienić. Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego ktoś chce mnie ciągnąć za fraki z poziomu „szanujmy nawzajem swoją wolność”, na poziom na którym frakcja oświeconych będzie mi gwałtem wbijać do głowy swoje definicje (dziś – rodziny, jutro może – wolności, miłości czy życia).

Swoją drogą – dla oczu konserwatysty to uczta: patrzeć jak związki nieformalne bohatersko walczą o to, by jednak stać się formalnymi. Mówili: a po co nam te papierki, dziś papierki są dla nich niczym niepodległość. Ja też jestem za tym, żeby ich życie było lżejsze. Należy usprawnić procedury notarialne, znowelizować kilka ustaw. Tylko, że to już nie wystarczy. Jest wojna.

Dla sekty postępowców konkubenci to tylko strategiczny etap, oczy już mają wpatrzone w inny cel, z nimi sobie nie pogadam, bo oczym tu gadać z rozpędzonym walcem. Pozostali zapętlili się w myśleniu: „chcemy być traktowani jak małżeństwo, choć nie chcemy nim być”.

Do nich apel: bracie i siostro, a gdzie konsekwencja? Zdecydowałeś się na związek nieformalny? Super. Chcesz być czyimś mężem/żoną? Bierz ślub. Bądź wierny swoim decyzjom i przekonaniom, jakiekolwiek są.

Nie lubisz coli – to jej nie pij. Lubisz – pij do woli. Ale nie daj sobie wciskać, że rozwiązaniem jest stworzenie wyrobu colopodobnego z rozgrzeszającą etykietką „light”.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę