Fragment książki „Ostatnie rozmowy”, wywiadu Petera Seewalda z Benedyktem XVI
Peter Seewald: Centralny punkt refleksji Ojca stanowiło osobiste spotkanie z Chrystusem. Jak to teraz wygląda? Jak bardzo udało się zbliżyć do Jezusa?
Benedykt XVI: (Głęboki oddech) Tak, naturalnie bywa różnie w zależności od sytuacji, ale w liturgii, modlitwie, w rozmyślaniu nad niedzielną homilią widzę Go przed sobą. Oczywiście wciąż jest tajemnicą. Wiele słów z Ewangelii, w ich monumentalności i sile, odbieram obecnie jako znacznie trudniejsze niż wcześniej.
Przy tym przypomniał mi się pewien epizod z czasów, gdy pracowałem jako wikary. Któregoś dnia w sąsiedniej, ewangelickiej parafii gościł Romano Guardini19 i zwracając się do pastora, powiedział: „Na starość nie będzie łatwiej, tylko trudniej”. To bardzo poruszyło i wstrząsnęło moim ówczesnym proboszczem. Kryje się w tym wiele prawdy. Z jednej strony jest się wprawionym i zaprawionym, życie ma już swój kształt, podjęło się zasadnicze decyzje. Z drugiej strony odczuwa się o wiele silniej ciężar pytań, a obecnie również presję bezbożności, nacisk nieobecności wiary sięgający aż do struktur Kościoła, a potem także i wielkość słów Jezusa Chrystusa wymykających się interpretacji bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Przeczytaj również
Czy wiąże się to z utratą bliskości Boga, czy ze zwątpieniem?
To nie zwątpienie, ale poczucie bycia daleko od wielkości tajemnicy. Oczywiście ciągle otwierają się też nowe horyzonty, co uważam za wzruszające i pocieszające, ale i tak dochodzi się do wniosku, że głębia wypowiedzianych słów nigdy nie zostanie wysondowana, a niektóre słowa gniewu, odrzucenia, groźby sądu stają się niepokojące, imponujące i bardziej aktualne niż wcześniej.
Można sobie wyobrazić, że papież, namiestnik Chrystusa na ziemi, ma szczególnie bliską, intymną relację z Panem.
Tak, tak powinno być i żywię przekonanie, że nie jest On daleko. Wewnętrznie zawsze mogę z Nim rozmawiać. Ale mimo wszystko jestem tylko nędznym małym człowiekiem, któremu nie zawsze udaje się sięgnąć ku Niemu.
Doświadczał Ojciec „ciemnych nocy”, o których wspomina wielu świętych?
Nie są takie wstrząsające. Pewnie nie jestem na tyle święty, żeby popaść w tak mroczną otchłań. Ale gdy wokoło rozgrywają się ludzkie dramaty, gdy pyta się, jak Bóg może na to pozwolić, zaczynają się pojawiać wątpliwości. Trzeba wtedy mocno trzymać się wiary. On wie lepiej.
Zdarzyły się w ogóle „ciemne noce”?
Powiedzmy, tych najciemniejszych nie było, ale trudność, jak to właściwie jest z Bogiem, pytanie o istnienie zła i tak dalej, jak to pogodzić z Jego wszechmocą i dobrem, pojawia się, owszem, od czasu do czasu.
Jak poradzić sobie z takimi trudnościami w wierze?
W pierwszym rzędzie nie odrzucając podstawowej pewności wiary; przekonania, że poniekąd jest się w niej zakotwiczonym; przeświadczenia, że jeśli czegoś się nie rozumie, to nie dlatego, że jest błędne, tylko że jest się zbyt małym. W wypadku niektórych spraw było tak, że stopniowo w nie wrastałem. To zawsze pozostaje darem, gdy nagle dostrzeże się coś, czego się przedtem nie widziało. Czuje się, że trzeba pokory, a gdy słowa Pisma nie przemawiają, cierpliwości, aż Pan je otworzy.
(…)
Czy we własnym życiu była choćby sekunda, w której doszło do postawienia sobie pytania, czy nasza wiara w Boga to nie tylko idea? Czy któregoś dnia nie obudzimy się, stwierdzając: No tak, pomyliliśmy się?
Oczywiście, pytanie, „czy to jest prawdziwe i uzasadnione”, nurtuje każdego. Ale osobiście doznałem tak wielu doświadczeń wiary, doświadczeń obecności Boga, że czuję się uzbrojony na takie chwile i nie odczuwam przed nimi lęku.
Żadnych chwil zwątpienia? Jako młody człowiek? Jako student?
Wówczas najmniej. Wtedy Kościół stanowił ostoję, wszystko zdawało się być proste i bezpośrednie, prawdziwe i bliskie. Doszło to tego dopiero później, kiedy świat się rozpadł, a chrześcijaństwo i Kościół zdawały się nie wiedzieć, kim są. Ale doznałem wsparcia i wspomożenia. Dzięki Bogu!